sobota, 1 listopada 2014

Powrót do przeszłości - czyli jak to się zaczęło?

   'Na początku był chaos...'. Przedstawiam streszczone podsumowanie tego co za mną by patrzeć dalej co jeszcze czeka. I być może zmotywuję tych którzy poświęcą kilka bezpowrotnych chwil cennego czasu. Zapraszam na pokład i przedstawię wykład o tym jak z siłacza stałem się joggerem, a z joggera biegaczem i jak teraz na to patrzę.
   Był to październik 2012 r. miałem za sobą przeszło 8 lat trenowania na siłowni. Wylewania potów, robienia masy, siły, rzeźby, planów i innych eksperymentów z masą mięśniową (bez zbędnych dopalaczy żeby nie było). Zacząłem czuć głód za czymś czego do tej pory nie spróbowałem, za sportem którego nie miałem okazji doświadczyć. I tak pewnego dnia odpaliłem TV, a w niej transmisja z igrzysk 2012 w Londynie. Maratończycy z lekkością przemierzający ulice jednej z większych europejskich stolic. Twierdziłem wtedy że bieganie nie ma w sobie nic ciekawego, po za tym, że można wiele zwiedzić, doświadczyć i to o własnych nogach. I ten głos w głowie jakoś mnie zaintrygował... ale. Strefa komfortu była silna, a w myślach umocnione przekonanie 'w bieganiu nie byłem jakos nigdy super, ani mnie nie ciągnęło, ani nie byłem super szybki' radziłem sobie po prostu dość przyzwoicie. Ograniczała mnie myśl, że trzeba być szczupłym, że można uszkodzić kolana, że to nudne, że to po prostu męczące. A ja za wysiłek lubię mieć szybko widoczny efekt. Stopniowo zacząłem coraz częściej wychodzić na spacery. Brakowało mi dotlenienia, prowadziłem dość siedzący tryb życia. Zauważyłem już wtedy pierwsze oznaki lepszego samopoczucia i większej płynności jeśli chodzi o myśli, kreatywność. Jednak wymówek nadal miałem więcej niż plusów. Tzw. strefa komfortu o której często się mówi, trzymała mnie niczym łańcuch małego słonia, który dorósł i nie chce ruszyć się dalej. Jednocześnie zdałem sobie sprawę, że kiedyś, zapisując się na siłownię, byłem szczupakiem, szczuplutkim nie wierzącym w siebie. Szybko jednak zobaczyłem efekty. Tak już mam że to co robię, chce na maksa przyspieszyć. Pomyślałem więc, że jeśli wezmę się za siebie i zacznę biegać i będę wytrwały efekty przyjdą z czasem.
   I tak 25.10.2012 zamówiłem pierwsze buty do biegania, gdy wyjąłem je z kartonu i wrzuciłem na stopy czułem się jak uskrzydlony kangur, który może przemierzać tereny o których nie śnili  prehistoryczni aborygeni. Ważyłem wtedy ponad 100 kg. Pokicałem więc na siłkę i zrobiłem swoje pierwsze biegowe cardio na bieżni. Kilka minut marszu okupione sapaniem jak radziecka lokomotywa która ledwo trzyma się na torach, wymagały później porządnego serwisowania w taborze kolejowym o nazwie wanna wypełniona po brzegi kojącą letnią wodą. Gdy zakwasy ustąpiły i zniechęcenie odeszło na bok, szurałem już znowu na bieżni. Ratunkiem był teleodbiornik, który pozwalał przetrwać dłuuugie chwile truchtania. Bardziej wyglądało to na filtrację płuc. Dałem sobie za cel przebiegnięcie 10 km.i tak z tygodnia na tydzień zamiast więcej iść biegłem, zamiast maszerować, truchtałem. Przyszedł moment gdy pierwsze 7 km zamknąłem w czasie 45 minut. Prawie wtedy zemdlałem, a reszta dnia po treningu skończyły się na dogorywaniu i pójściu do łóżka i spaniu. Tak minęły moje pierwsze 2 miesiące. Później zaczęło iść lżej. Pierwsze ciężkie chwile i walka z oddechem, niecierpliwością, złością, żeby 'tylko ten trening już się skończył'. 'Zrobię te dziesięć kilosów i dam spokój z bieganiem'.
   Stało się tak, że trenowanie do przebiegnięcia pełnych 10 km w lutym 2013 roku przeniosłem z bieżni na betonową ulicę. W pełnym termoaktywnym rynsztunku, zakapturzony jak tybetański mnich pierwszy raz wybrałem się pobiegać. Śnieżny dywan, 3 kreski na plusie i moje biegówki. 'Jak tu dograć tempo gdy się biegnie po ulicy, to jest jakoś inaczej?'. Mimo całej tej prostoty jak na to teraz patrzę, wtedy czułem że to jest wielki dzień. Ubrać się i idealnie dograć wszystkie elementy biegowego stroju - musiałem mieć pewność, że wychodzę na zewnątrz mając przygotowanie, maksymalnie dbając o komfort zasapania się. Ku mojemu zaskoczeniu bieganie po śniegu było dość przyjemne dla nóg nie czułem tak wielkiego zmęczenia. Zrobiłem wtedy 8 km. Później przyszła upragniona dycha...
   Nim się spostrzegłem zrobiłem kilka 'dyszek'. Zacząłem łykać kolejne plany treningowe z 60 na 55 minut z 55 na 50 minut. I jak zwykle gdy za coś się zabieram, chcę widzieć szybki efekt, wkładając w to intensywny wysiłek. Wiosna pojawiła się perspektywa przebiegnięcia pierwszego Półmaratonu białostockiego. Wtedy byłem w stanie zrobić maks 13-14 km. Nie wyobrażałem sobie większego dystansu. Było to za moim horyzontem myślowym, czymś gdzie dojść mogą naprawdę nieliczni biegacze. STOP. 14 km dam radę, a jeszcze pół roku wcześniej myślałem, że bieganie nie jest dla mnie, że w ogóle się do tego nie nadaję. Nie byłem naiwny, każdy z nas ma ten głos w głowie, który blokuje przed podjęciem kroku, który może zmienić życie, nauczyć czegoś nowego sprawiając, że przekraczamy granice. I tak... zbliżał się czas Białystok Biega 2013. Już dawałem radę robić plan na 45 minut. Nie chciałem wychodzić z poczuciem tych samych rezultatów każdego tygodnia, tylko zaczęło się to przekuwać na robienie czasów, wyników. Efekty na siłce zeszły na bok. Pierwszy raz zacząłem czuć radość z biegania. Wzrosła świadomość moich możliwości, wiara w siebie. Treningi po których czułem się jak wytarta ścierka od piekarnika dawały mi powera. Wiedziałem, że stać mnie na więcej i więcej... Białystok Biega 2013 zrobiłem w 42 minuty i 15 sekund. Jeszcze rok wcześniej przebiegnięcie 3 km wydawało się dla mnie równoznaczne z przeszczepem płuc i przepustką na oddział Szpitala Klinicznego ze świeżą dostawą kroplówek. Poczułem adrenalinę, dreszczyk emocji, przed startem, w trakcie biegu emocje których nie doświadczyłem nigdy wcześniej. A na mecie... dumę i potęgę endorfin rozsadzających mnie od środka. gdy następnego dnia rano leczyłem zakwasy pojawił się kolejny cel na horyzoncie - przebiegnę Maraton. I tak odpaliłem mapę Polski. Dawno nigdzie nie podróżowałem więc myśl oczywista 'wybrałbym się gdzieś'. Padło na Toruń, od którego z kolei zaczęła się przygoda z pisaniem bloga. Relacja tu: W 31 dni od 10 km Białystok Biega do Maratonu Toruńskiego
  I tak później przyszła pora na Półmaraton Mikołajów w Toruniu, poprzedzony Biegiem Niepodległości w Białymstoku, I Krakowski Bieg Świetlików... a następnie:

I Bieg Konstytucji Supraśl 9.5 km,
II Białystok Półmaraton, 
Olecka Trzynastka,
II Bieg Konopielki 10 km,
II Krakowski Bieg Świetlików 'na bis' 10 km,
Bieg o Perłę Jeziora Narie 33 km,
Półmaraton Ełcki,
Białystok Biega 2014 10 km,
II Bieg Ułanów k. Ostrołęki.

+ 5 odcinków w których to obiegałem tereny nad Mazurskimi Jeziorami:
Jezioro Dreństwo
Jezioro Olecko
Jezioro Narie
Jezioro Białe
Jezioro Studzieniczne


   Moja przygoda trwa dalej, medale na półce dają radość i satysfakcję z tego, że robię to 'coś' dla siebie. Bieganie którego kiedyś nie lubiłem, stało się moją pasją, częścią życia, której brak jest dla mnie ciężki zniesienia o czym pisałem w temacie ITBS - najczęstsza kontuzja wśród biegaczy. Uzależnienia bywają mniej lub bardziej zdrowe, zamiast wpadać w wir korzystania z używek, wpadłem w wir naturalnego wyzwalania endorfin. Tym bardziej cennego, że sam mogę dozować dawkę. A na końcu mieć satysfakcję. Czy z przełamania samego siebie na treningu, czy ukończenia kolejnych zawodów, a przy okazji poznania nowych ciekawych miejsc i zawarcia znajomości. Teraz wracam na siłownie, za którą się stęskniłem. Pisałem o tym też, co lepsze Zdrowy byk czy chudy kogut. Ja mam tak, że lubię i jedno i drugie i chyba tak zostanie, że będę starał się to łączyć, tak żeby rybki dobrze czuły się w akwarium. Niezależnie od tego co pomyślą o bieganiu jedni czy o siłowni drudzy :) Wniosek mam taki, że każda pasja jest dobra, jeśli jest Twoja. Ocenianie jej pod kątem frajdy, czy zasadności osobom z zewnątrz przychodzi najłatwiej kiedy sami tego nie doświadczyli (z czym nie raz się spotkałem). Nauczyłem się też, że to co wczoraj wydawało się abstrakcją, dzisiaj może być faktem (aktualna życiówka 38:20 min na 10 km). Kwestia wiary, dyscypliny i wytrwałości.
   Wyprzedzając pytania o sens startowania w zawodach, kiedy ich nie wygrywam. Nie trzeba być najlepszym, żeby czuć się najlepiej w byciu z tym co się lubi czerpiąc jak najwięcej. Bieganie mimo całej swej prostoty ma mnóstwo uroków. Jednym z najważniejszych jest możliwość wzmocnienia w sobie tej wewnętrznej siły, której trzeba najbardziej gdy zdarzy się iść pod górkę ;) Pozostałe będę odkrywał dalej. Pozdrowienia, do usłyszenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz