piątek, 19 września 2014

Półmaraton Ełcki 31.08.2014 - między dwoma jeziorami, a siedmioma dolinami

  Czysty spontan. Tak mógłbym nazwać decyzję o starcie. Byłem już zapisany na zawody w Międzyrzeczu Podlaskim, gdzie miałem pobiec na 10 km i walczyć o puchar w kat. wiekowej. Nagle nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji. W mojej głowie pojawiła się projekcja biegu pośród dziewiczych mazurskich terenów. Praktycznie na niecałą dobę przed wyjazdem w stronę Lublina zdecydowałem się na zmianę kursu. Zwrot z południa na północ. Ze źródlanej na mineralną, z jogurtu na kefir. Kefir, który jest dla mnie bardziej wartościowy - zawiera więcej od jogurtu żywych kultur bakterii. Takimi dobroczynnymi kulturami bakterii jest możliwość biegu na łonie natury, podziwiania inspirujących, tętniących swoim rytmem, płynących swoim nurtem Mazur - karmię nimi moją wyobraźnię. Mineralna - większa zawartość składników odżywczych od źródlanej, bardziej pospolitej - będącej przenośnią biegów po mieście, miasteczku, metropolii dostępnej zawsze. Mineralna - tak nazwałbym wartość i bogactwo mazurskich tras. Dlatego kiedy jest możliwość odskoczni od typowych biegów ulicznych chwytam te bogatsze połączenia dwoma rękoma, i zarzucam jeszcze nogę, mając na uwadze fakt jak porusza i działa na moją wyobraźnię. O godzinie 10 witam przelotowe miasto jadących w kierunku Giżycka i Mrągowa, podążając tropem serii blogowania o biegach po Krainie tysiąca jezior.

Trasa biegu między jez. Ełckim i jez. Szarek.
  Ruszając z Białegostoku pogoda zapowiadała upalny dzień, jednak 100 km od domu wystarczyło by przenieść się w zupełnie inny mikro-klimat. Biegacza taka drobnostka jednak nie rusza co widać na humorach poniżej :)

Trening, moc i wiara uczynią ze mnie cara!
    Na miejscu spotkaliśmy się w gronie Pędziwiatrów. Po wizycie w Biurze Zawodów i opłaceniu startu, rozejrzeliśmy się po okolicy, pstryknęliśmy wspólne pamiątkowe foto, następnie przechodząc do rutynowej rozgrzewki. Kilku z nas musiało hamować zapędy pływania w wodzie o temp. 13 stopni. Zwłaszcza ja zahartowany niegdyś przygodą z bliźniaczo podobnym wejściem do jeziora Giby. Był to Sylwester rok 2013, po wizycie w saunie ułańska fantazja powiodła kilku z nas do przerębla. Rzeczywistość szybko sprowadziła nas na ziemię. Tutaj obyło się bez 'próby hojraka'. Lepiej się wykazać na dystansie 21 kilometrów :)

Miejsce Startu obok Centrum Edukacji Ekologicznej gdzie znajdowało się Biuro Zawodó.
   Kilka chwil przed godziną 12 następuje pełna koncentracja biegaczy przed linią startową. Tego dnia gen ścigania był u mnie nieco stępiony. Moim priorytetem są wrześniowe zawody Białystok Biega na dystansie 10 km gdzie mam wykazać swoją szybkościową duszę Pędziwiatra łamiąc barierę 40 minut. Ełk jest tego dnia urozmaiceniem weekendu, odskocznią chęcią złapania radości z biegu bez walki o wynik jak mam to w zwyczaju. I połówkę roku kończyłem na luzie przemierzając dookoła jez. Narie. Drugą połówkę roku zaczynam podobnie, tym razem również bez skupiania się na wyniku, Połówką dla odprężenia i relaksu (ciekawa zbieżność ;).
  Paf! Padł strzał! Gonimy niczym harty wypuszczone z boksu. Dla zabawy chcę trochę pogonić czołówkę i zdobyć luz na dalszych odcinkach, przebiegających wąskim deptakiem. Krzysiek - nasz klubowy lider mija mnie pozdrawiając i z Maćkiem pędzą równym tempem po wynik drużynowy. Początkowo rozbudza to moje uśpione turbo, ale daje sobie spokój z rywalizacją. Wiem, że trasa jest trudna, a szkoda marnować siły, a później dni na regenerację, przygotowując się na ściganie w rodzinnym mieście. Szybko wbijamy na most dzielący jez. Ełckie, po czym mijając las, ruiny budynków, rozległe osiedle domów jednorodzinnych. Pierwsze kilometry upływają pod znakiem utwardzonej asfaltowej nawierzchni. Na poboczach można zaobserwować niedzielnych kibiców.

Natężenie umysłów pozwoliłoby rozwiązać niejeden 'Diagram Jolki'...
  Stopniowo tempo biegu rozciąga skumulowaną na starcie sforę zawodników. Zurbanizowane obszary, zostają za plecami wokół nas jedynie łąki, pola, i coś czego nie lubię - widok trasy daleko przed horyzontem. Mimo niemałego dystansu jaki czeka każdego z prawie 200 startujących, taka perspektywa nie nie jest niczym przyjemnym. Zawsze lepiej pokonywać trasę krętą, ale nie za mocno, urozmaiconą, widokami, czy ukształtowaniem terenu. I tak moje oko wyobraźni przywołało to co upragnione. Przed nami spory podbieg. Jednak wyglądało to już lepiej od klepania trasy po polnej drodze, krzyżowanej wędrówkami ciekawych świata jeżozwierzy.

... oraz z powodzeniem rywalizować w pokera.
  Podbieg, w okolicach 10 kilometra idzie w niepamięć, krajobraz zaczyna się zmieniać jak w kalejdoskopie. Za zakrętem widzę rozległe pagórkowate uprawy ziół, rozświetlane promieniami słońca przedzierającego gęste tego popołudnia chmury. Przypominało to mieszankę japońskich ogrodów z plantacjami ryżu. Warto wrócić w to miejsce z aparatem. W okolicach 12 kilometra dogania mnie Michał - razem łapiemy odprężający zbieg, dzięki któremu możemy rozluźnić nogi i poszarpać tempo. Żel energetyczny idzie w ruch - smak Mango miał wspólnego tyle z tym egzotycznym owocem co sobotni grudniowy poranek ze środkiem lata. Ale to ma działać, a nie kubki smakowe pieścić :)
 Tempo z jakim biegnę to cały czas ok. 4:50/km. Czyli tak jak na dłuższe spokojne wybieganie przystało. Zaczyna mnie to jednak nudzić. Odrywam się od Michała i zaczynam stopniowo wyprzedzać kolejnych biegaczy. Po zrobieniu pętli, robimy deja vu czyli powrotna trasa tymi samymi asfaltowymi drogami. Gen ścigania zaczyna dawać o sobie znać. Trzymam go na wodzy. Za nami już 16 km, kolejna porcja żelu żeby nasmarować układ turbo. I tak podkręcam obroty do 4:20/km - tempo z życiówki na Półmaratonie Białostockim.


Fotoradar nr. 5
  Mam w nogach sporo rezerwy i dziwne uczucie, że nie dałem z siebie 100 % więc... zostawiam założenia luźnego biegu i jeszcze bardziej przyspieszam. Wkraczamy na deptak. Na twarzach przechodniów maluje się dezorientacja '- AAa Ilu Was tu biegnie?'. Pozostał ostatni tysiączek, który traktuję jako trening mocnego finiszu. I w ten sposób pewnie wbiegam w okolice Mety.


  Z daleka widać dopingujący wianuszek. I kolejny raz potwierdza to jakiego potężnego energetycznego kopa daje wsparcie z zewnątrz. Medal już na szyi, a za metą trójka Pędziwiatrów - Maciek, Krzysiek, Jarek. Wspólnie gratulujemy sobie z kolejnej zrobionej 'połówki'. Która pomimo braku procentów, ma równie mocne właściwości odprężające, jednak daje więcej satysfakcji, bo nie ma po niej kaca, a poczucie zrobienia czegoś o czym można opowiadać wnukom. Tej teorii się trzymam i wychodzi mi to na zdrowie :)

Pędziwiatr Białystok Team - 4 miejsce drużynowo

  Pozytywnym akcentem było zajęcie 4 miejsca jako drużyna. Wszystko byłoby super gdyby nie fakt, że zabrakło nam 2 minut do zamknięcia podium... Ale, co ma wisieć nie utonie... wrócimy tu po swoje :) SIŁA!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz