środa, 14 maja 2014

II Białystok Półmaraton - relacja z największego biegowego święta na Podlasiu

  Wyczekiwałem startu w Półmaratonie Białostockim już od Nowego Roku, kilka dni przed zawodami mijało jak odliczanie przed Wielkim Świętem, egzaminem, chwilą prawdy. Emocje jakie mi towarzyszyły były miksem ekscytacji, podniecenia, radości, złości, że tak krótko czasu było żeby dopieścić formę po kontuzji i pokazać się z jak najlepszej strony w rodzinnym mieście, na swoich, znajomych ulicach, podbiegach i zbiegach, z którymi jestem oswojony. Wszystko to sprawiało że budujące było uczucie nadchodzącego Wielkiego Dnia i sprostania wyzwaniu - złamania przynajmniej 1h i 37 minut 5 sekund - wyniku osiągniętego na Półmaraton Świętych Mikołajów w Toruniu. Patrząc realnie, nie liczyłem na zbliżenie się do tego wyniku. Miałem bowiem 8 tygodni przygotowań. Gdzieś po głowie chodziło mi aby przebić barierę tej godziny i trzydziestu siedmiu minut. Jednak był to mało odważne zamiary. Z treningu na trening jednak się rozkręcałem, czując, że przerwa mimo początkowego spadku formy podziałała na mnie mobilizująco. Co to zwiastowało? Zanim o tym napiszę... Teraz podzielę się garścią moich przeżyć związanych ze startem, tym co przed, w trakcie i po fakcie. A muszę przyznać, że działo się :)
Trasa Półmaratonu
  Pakiety startowe na przeddzień startu udałem się odebrać zaraz po otwarciu Biura zawodów, mieszczącego się w Pałacu Branickich. Co zresztą uważam za wspaniały pomysł i podkreślenie doniosłości tego dnia. Jest to też ukłon dla osób przyjezdnych, mogących poznać nasze miasto zaczynając od tego historycznego miejsca. W pakiecie startowym mile zaskoczyła zawartość - torbo-plecaczek, solidny biuletyn informacyjny, koszulka startowa techniczna dobrej jakości, w odpowiednio skrojonym wymiarze (nie jak często się zdarza szerokość równa długości...), kupon na pasta party. Pasta party, również na terenie Pałacu, miało się odbyć od godz. 17 - uznałem więc że wrócę później w porze obiadowej, jednak nie zachęciły mnie opinie konsumujących co do standardu serwowanego makaronu i odpuściłem.
W drodze po odbiór pakietu, zatrzymany przez chodzące 2 miliony w kumulacji.
  Przed Pałacem jeszcze, po odbiorze pakietu ugadałem się z Pędziwiatrami - Michałem i Piotrkiem, tak abyśmy wspólnie biegli na 1h35min, a ja będę patronem tempa potwierdzanego przez mojego Garmina. Wieczór to już relaks i po nieprzespanej nocy - przebudzałem się o 5 rano czas na pobudkę, porządny posiłek, aktualizacja odtwarzacza mp3. Adrenalina coraz bardziej daje o sobie znać, czuję się nabuzowany. Na miejsce imprezy dotarłem o godzinie 9:10, szybko udając się najpierw przed Pałac, następnie pod teatr, gdzie miały zostać wykonane zdjęcia grupowe członków Pędziwiatra. A było nas sporo, razem ok 40 osób z ponad 70 klubowiczów to znak, że w naszej społeczności jest mobilizacja także na te dłuższe dystanse. 
To my, Pedziwiatry! :)
  Po wykonaniu współnego zdjęcia udałem się w okolice startu, rozgrzewka, pora ustawić się w tłumie zawodników. Panował umiarkowany ścisk, dało się jednak przesunąć na pierwsze linie startowe. TRZY, DWA, JEDEN...
...START!
  O dziwo wbrew moim przypuszczeniom, było w miarę luźno, spodziewałem się większego ścisku. Po minięciu Pań z połączonymi, rozłożystymi flagami UE i Polski, lecących jak beztroskie kuce na wybiegu, środkiem ulicy, na które zareagowałem krótko: 'k*rka z drogi z tą flagą'. Rozumiem akcje tego typu i je popieram, ale to była przesada. Było to tylko chwilowe podniesienie tętna, skupiałem się już na optymalnym tempie biegu, ok 4:30 min/km. Jak zwykle mnóstwo zawodników wyrwało do przodu, jakby to był bieg na 5 km. Mnie nogi niosły nie mniej ochoczo. Starałem się jednak pilnować by nie ulec fantazji tłumu. Po pierwszych trzech kilometrach i tak było 9-10 sekund zapasu, wykręcaliśmy bowiem 4:27 min/km.
Ok. 2.5 km, gdzie zameldowałem się z czasem 10:46, 182 miejsce.
   Następnie biegniemy już z powrotem Rondo Lussy, mijając miejsce z którego startowaliśmy. Prosta ze zwrotem 360 stopni na ul. Legionowej. Znowu widzimy czołówkę z dwoma Kenijczykami na przodzie, mają już dobre 2 km przewagi nad resztą biegnących.
 Teraz pora na zbliżający się długi podbieg ulicą Świętojańską. Nogi cały czas rwą mnie do przodu, pilnuje jednak obrany czas, tak aby połówkę zamknąć na poziomie poniżej 44:30-45 minut . Mijamy miejsce rozgrzewki, wzmaga się wiatr, ale jedziemy dalej.
Fotoradar, ul. Mickiewicza, 7 km za pasem. Czerwona i biała czapeczka - Michał i Piotrek, trzymamy wspólnie tempo.
  Podbieg na ul. Świętojańskiej przywitał biegaczy z całym swoim urokiem. Było tutaj widać, jak znaczna część biegaczy zluzowała tempo. Od tego momentu czyli 8 km, w okolicy Filharmonii Białostockiej zacząłem spokojnie przyspieszać, jestem na 150 miejscu. Z początkowego zagęszczenia zawodników na trasie nie było już śladów, widać, że grono się podzieliło. Mijamy 'dychę', na punkcie pomiaru wybija 44 minuty i 41 sekund, tu jestem na 147 miejscu. Czas jest optymalny o czym informuję Piotrka. W planie cały czas było 1h 35 minut, co na półmetku dawało rezerwę. Wybiegając na ul. Zwierzyniecką, odrywam się od Piotrka i Michała, czuje że jest moc w nogach, pędzę długim podbiegiem.
Rozwijam skrzydła...
 Następnie ul. 11 Listopada,  mijam nawracających kolejnych Pędziwiatrów, przy stadionie lekkoatletycznym BOSiR których pozdrawiam z wzajemnością. Swoją drogą był to miły akcent na Półmaratonie, gdyż na każdej agrafce (nawrotce) mijało się kilku swojaków. Było to motywujące, można było się wzajemnie podbudować. Dalej trasa biegnie ul. Kopernika, gdzie już czeka upragniony zbieg. Nieustannie mijam kolejnych biegaczy. Wkraczając na ul. Hetmańską jest już kilometr w czasie 4:18, trzymam się idealnie równo biegnącej dziewczyny, dołącza do nas pewien chłopak. Na chwile pod tunelem gubię zasięg z GPSa - tempo skacze mi na 2:00/km... przyjemne uczucie na chwile być szybszym o minutę od tempa Kenijczyków :) Gonimy tak przed siebie, cały czas w zwartej grupce. Na zegarze już ponad 16 km, wbiegając w ul. Solidarności postanawiam wyzwolić kolejną porcję energii, tu już się nie oszczędzam. Długi, wymagający podbieg eliminuje kolejnych biegaczy, wiatr też nie sprzyja lekko studząc zapał. W dodatku odczuwam nadchodzący skurcz dwugłowego w lewej nodze. Trzeba jednak przetrwać te ostatnie odcinki, zwłaszcza, że tradycyjnie już miałem wrażenie przesadnego oszczędzania się na początku biegu. Uff... w końcu podbieg się kończy, pozostało dotrzeć do kościoła Św. Rocha, dalej nieprzyjemnym dla nóg brukowanym Rynkiem Kościuszki. Dało się jednak temu zaradzić, korzystając z odkrytej części chodnika, co z resztą sprytnie wykorzystali wszyscy widziani przeze mnie biegacze. Musiałem tylko się lekko schylać, aby głową nie spotykać się z koronami mijanych drzew.
   Ul. Grochowa, wbrew pozorom, niedługa górka, a chyba najbardziej nielubiany fragment trasy, kilkaset metrów na dobicie po prawie 20 kilometrach biegu, tak mnie sfrustrowało, że wbiegając miałem tutaj tempo o kilkanaście sekund szybsze. Pozostała jeszcze jedna nawrotka ul. Młynową, na której wypatrzyłem Zbyszka Pędziwiatra. Pozdrawiamy się i daje mi to jeszcze dodatkowej mocy. Lewa noga odzywa się jeszcze bardziej, przez myśl przechodzi 'oby tylko skurcz nie załatwił mnie przed samą metą...'. Pozostał kilometr, rzucam wszystkie siły, wyprzedzam każdego kto pojawia się na drodze. Kolejne rezerwy wyzwala we mnie wbiegnięcie na Plac Uniwersytecki.
Ostatni tysiak i jesteśmy w domu.

   Widać tutaj coraz więcej żywo dopingujących. Sądziłem że nie mam już w baku nic, co pozwoli mi przemierzać końcowy dystans jeszcze szybciej. Wkraczam na ul. Legionową. Widzę przed sobą Zbyszka, i dwóch innych biegaczy, za cel stawiam sobie wyprzedzić wszystkich, czego dokonuję jeszcze przed ul. Sienkiewicza.
'Zdyszany Parowiec' - tętno bliskie maksymalnego.
   Na finiszu, który zaczynała dmuchana bramka na ul. Sienkiewicza, mam tempo prawie sprinterskie. Przed ostatni i ostatni kilometr zamykam bowiem tempem 3:59 oraz 3:44. Niesamowite było uczucie gdy w pełnym skupieniu dobiegałem do mety, usytuowanej na wysokości Ratusza. Z dwóch stron otaczali trasę gorąco dopingujący ludzie. Gdzieś w tym wszystkim czułem radość która jeszcze nie miała ujścia. Oglądam się jeszcze, czy nie ma tam czającego się lisa... a przede mną nie ma już nikogo... Pewnie stawiam więc kropkę nad i, by przypieczętować mocny finisz.
Czas brutto 1:31:42
WBIEGAM NA METĘ z czasem 1:31:35 h netto, zajmując 91 miejsce w kategorii Open, M20 - 32, Podlasianie - 39. Osiągnięty czas stanowi mój nowy rekord, pobity o pięć i pół minuty w drugim starcie w Półmaratonie. Powrót po kontuzji okazał się więcej jak udany! :) 
Dwójka z nowymi życiówkami - Piotrek 1h34m59s


 Moja ocena odnośnie organizacji biegu:
Plusy:
+ sprawnie działające biuro zawodów
+ dobrze zabezpieczona trasa
+ porządny pakiet startowy
+ jakość wykonania i skrojenia koszulek
+ projekt medalu

Minusy:
- jakość pożywienia na pasta party
- start wspólny biegu europejczyka wraz z Półmaratonem
- trasa mogła być bardziej urozmaicona, ujmując długie odcinki na szosach, a dodając np. ul. Warszawską i kilka mniejszych, pobocznych

Na tle dobrze zorganizowanego Torunia i Krakowa gdzie brałem udział również sprawna organizacja!

Nie zdążyłem podnieść kciuków, wziąć łyka izotonika, wyjąć słuchawek z uszu, odebrać medalu... papparazzi atakują!

Tak wyglądają 'zmęczone Pędziwiatry' po 21 km biegu :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz