sobota, 31 maja 2014

II Bieg Konopielki 10 km 24.05 - jak pobiegłem po życiówkę w 30 stopniowym upale...

   9:00 bezchmurne niebo, słoneczny dzień. Biegacz myśli jest super! tylko startować! Biegacz sprawdza temperaturę na zewnętrz - dwa tuziny kresek! Biegacz myśli - mogłoby być lepiej... Zwłaszcza, że start ma nastąpić w samo południe! Jednak wszystko na tym świecie jest względne i można wiele kwestii podważyć znajdując odpowiedni przykład, odniesienie... Więc biegacz odkrywa Amerykę i myśli dalej... Nie w takich warunkach się biegało! -5 na Półmaratonie Mikołajów w Toruniu, przy mrożącym krew wietrze... Czy też ulewny półtora godzinny deszcz na Maratonie, również w Toruniu. Zawsze się znajdzie coś co nie pasuje lub wymówka, na co można zrzucić swoją niechęć... ale trzeba zacisnąć zęby i przeć do przodu, mimo ze na termometrze już 30 kresek.
  Do Juchnowca udałem się wraz z Justyną Pędziwiatrową :) Mijając tabliczkę z oznaczeniem miejscowości napotykamy grupę taneczną ulokowaną na parkingu pod marketem. Widać, że zaangażowani w układ taneczny, przypominający równie modną jak ostatnimi czasy bieganie - zumbę. Próbowałem przedrzeć się przez rozprzestrzeniającą się z głośników melodię, pytając jak trafić na stadion, gdzie miały odbyć się zawody. Jednak tancerki były w swoim żywiole, niczym szpaki na czereśniach... po chwili dopiero, zorientowały się że jakiś seledynowy jeździec próbuje przebić się przez dziko tupiący tłum. Nakierowano mnie w moment, jedziemy dalej, pojawiają się tabliczki, wyjeżdżamy po za miejscowość, dookoła las, łąki, pola, zielono radośnie, minęło przedwiośnie, całkiem znośnie, ale stadionu nie widać. No, nic.. w końcu dojeżdżamy... miejscem startu był obiekt sportowy, którym nazwałbym raczej boiskiem z trybuną. Wszystko jednak ładnie, dokładnie oznaczone. Strażacy kierujący ruchem, biuro zawodów, szatnie, wszystko na tyle czytelne i przejrzyście, że poruszać się można było jak po omacku. Do startu pozostało 40 minut. Trudna sprawa, rozgrzewać się w palącym majowym słońcu. Znalazłem się w grupie z Andrzej Leończuk i Grześkiem Popławskim - ich wyniki natchnęły mnie kosmicznie - Andrzej 1:12 z groszami w Półmaratonie Hajnowskiem - Grzesiek - 1:19 w połówce Białostockiej. Nie ma to jak rozgrzewać się z najlepszymi. Wiedziałem, że tego dnia bez życiówki nie wracam. Ale o tym później.
Halo Mietku! Czy nas słyszysz? Humory równe warunkom atmosferycznym :)
  Ustawiliśmy się na starcie, nad nami jeszcze bardziej rozgrzewający zenit. Pomiędzy biegaczami, dziennikarz TVP wykonuje zręczny slalom, zadając kamerowanym odwieczne pytanie ludzkości: DLACZEGO BIEGASZ? -Moje ulubione ;) Tłum się zbija coraz mocniej, odliczanie... START!
  Jak powszechnie wiadomo, wszyscy pędzą początkowo tempem na złamanie 40 minut... Robimy pętle na boisku, wybiegamy po za teren imprezy, już na właściwą trasę biegu. Od razu zaznaczają się podzielone grupki, początkowo biegłem w towarzystwie dwóch Krzyśków Pędziwiatrów, oraz pozostałych zawodników. Pierwsze dwa kilometry pokonałem dosyć asekuracyjnie. Postanawiam jednak się odłączyć, pobiec po wymarzony wynik z trójką z przodu. Kilometr dalej odczuwam pierwsze oznaki tego czym jest wysiłek w upalnych warunkach. Jest masakrycznie gorąco. Nie mam żadnego nakrycia głowy, w ustach robi się momentalnie sucho. Nie napawa to optymizmem, nie zachęca do walki, nie daje nadziei. Ogólnie można by rzec, że sukcesem będzie dobiec do końca, a czas będzie sprawą drugorzędną. Mijam nawrotkę, która była około 4 kilometra, wracamy z powrotem na teren stadionu. Teraz widzę jak horyzont przełamuje parujący z oddali asfalt, dając efekt jak z gier video - motion blur i jak ten widok deprymuje od tego aby utrzymywać tempo czy biec szybciej. Szukam wzrokiem Tomka, który odłączył się od grupy pędziwiatrów jeszcze przede mną, pamiętam jak biegłem z nim na półmaratonie białostockim, jak dobrze współgrało nasze tempo, staram się go dogonić. Na chwilę pozwala mi to odejść od uprzykrzających bieg okoliczności. Docieramy do 5 km, mijamy wcześniej uprzykrzający podbieg - już wiem, że to miejsce, poprzedzające finisz będzie szczególnie 'przyjemne' na drugiej pętli ;)
Pełne skupienie, na półmetku.
  Łapie kontakt z Tomkiem. Dogonienie go kosztowało mnie sporo sił. Wiedziałem jednak, że jeśli chce łamać 40stke, muszę dawać maksa już od wcześniejszych odcinków. Ponownie mijamy Juchnowiec Dolny, widać mieszkańców, którzy wyszli z okolicznych domów, zobaczyć co za afera się dzieje tego dnia w gminie. Były to raczej spojrzenia pełne zaciekawienia, zdezorientowania, aniżeli zachowanie żywiołowo dopingujących obserwatorów. Kilku fotografów, w strategicznych punktach - na podbiegach, na zakrętach. Wracamy ponownie na długą asfaltową prostą... Tempo nieco odpuszczam, Tomka zostawiłem za sobą, już kilkadziesiąt metrów. Dopada mnie głos zwątpienia, a wiem że przede mną jeszcze 3 i pół kilometra... Wiem, że nie mogę sobie pozwolić na odpuszczenie... Wiem, że inni odczuwać mogą podobnie... Wiem, że dzisiaj łamię swój rekord. Więc jestem pewny! Zrobię to i... przyspieszam znów.. Mobilizuje mnie widok Julka i Kamila - którzy regularnie biegają poniżej 40 minut, minut a byli kilkaset metrów przede mną. Ponownie nawrotka, zostało około 3 km do końca walki z samym sobą i demotywującym pogodowym piekłem.
  Standardowo już, mijanych Pędziwiatrów na trasie pozdrawiam z wzajemnością. Daje mi to kopa do dalszej walki. Znowu się muszę upewniać, że DAM RADĘ... Damn it! Kiedy w końcu odłączy się ta głowa! Mam to wszystko już gdzieś, wkur... zenie sięga zenitu, równego słońcu, jadę więc już do odcięcia. Zasuwam po 3:50/km, przede mną widzę jeszcze jedną kobietę była to Beata Lupa - wygrywająca w kat. płci pięknej w naszym regionie i domyślam się że nie tylko. Wyprzedzam i ją, pozostał ostatni kilometr. Przede mną tylko Przemek Sajewski, dalej długo nikogo. Stawiam sobie za cel wyprzedzić i jego, mimo że w nogach pozostało niewiele mocy, a zrezygnowanie starało się mnie skutecznie zdeprymować. Na wspomnianym wcześniej podbiegu dokręcam kurek prędkości, tempo szarpie dziko jak sarna borówki w lesie. Ale co poradzić - miałem pobić rekord! Doganiam Przemka chwilę przed wbiegiem na stadion..
Ostatnie metry...
  Tutaj wiem, że jest bardzo doświadczonym biegaczem i muszę się jeszcze sprężyć. Rzucam więc ostatki sił na finisz... Ostatni zakręt i dobiegam!!!
I jesteśmy w domu!
   Pobiłem swój własny rekord o 35 sekund, zrobiony na Biegu Niepodległości Białystok. Zająłem 12 miejsce ze 158 startujących w kat. Open. W kategorii wiekowej zaś M-20 byłem 7 Udowodniłem sobie, że stać mnie na więcej, a bieg z urwaniem kolejnych 40 sekund będzie kwestią czasu - widocznie narazie muszę się z tym jeszcze wstrzymać, wtedy radość i satysfakcja będzie jeszcze większa...
Piotrej, ja, Tomek - temp. na jego zegarku wskazywała 38 stopni (!)

Ja z Justyną i Andrzejem Zieniewiczem - legendarnym biegaczem z Kleosina o ponad 30 letnim stażu.
  Po biegu udaliśmy się wraz z całą drużyną Pędziwiatra do Frampolu - ranczo położone ok 10 km od miejsca zawodów. Miała tu się odbyć impreza integrująca, wraz z posiłkiem regeneracyjnym którym były kartacze, oraz żurek + piwo Żubr, które smakowało jak nigdy - ciekaw jestem dlaczego ;)

Zacne dania, Milordzie.


  Można było odczuć przyjacielską atmosferę, w powietrzu unosił się pozytywny nastrój. Miałem okazję poznać kilka osób z Pędziwiatra i wspólnie wymienić się doświadczeniami z biegów. Następnie odbyło się losowanie nagród rzeczowych. Udało mi się zgarnąć Księgę o Puszczy Knyszyńskiej - to był dzień, gdy los mi sprzyjał wyjątkowo... :)


czwartek, 22 maja 2014

Olecka 13stka - bieg dookoła Olecko Wielkie 17 V 2014 - relacja

   Ustalając plany startowe postanowiłem wziąć pod uwagę zawody nad jez. Olecko Wielkie. Chciałem spróbować czegoś nowego. Nie poddawać się wyłącznie trendom 10tki, połówki czy pełnego dystansu Maratonu (na 42 km przyjdzie jeszcze czas). Zawody dosyć nietypowe, na nietypowym dystansie, w całości przebiegające szlakiem wiewiórczej ścieżki - trasy okalającej w  jezioro przy miejscowości Olecko.
  Jest to już trzeci mój start w maju - po I biegu Konstytucji w Supraślu (24/116), 2 Półmaratonie Białostockim (91/940). Odczuwam lekkie zmęczenie po dwóch poprzednich zawodach. Zwłaszcza połówka w Białymstoku dała mi lekko w kość - potrzebowałem regeneracji, czasu, aby mięśnie wróciły do pełnej efektywności.

  Do Olecka dotarłem zgodnie z planem, wieczorem dnia poprzedzającego start, nazajutrz udając się do biura zawodów. Wydawanie pakietów szło sprawnie. Obyłem się jednak bez koszulki technicznej - zgłosiłem się jako zawodnik na listę rezerwową z uwagi na wyczerpanie miejsc. Najważniejsze jednak że mogłem wziąć udział - w końcu po to tu przyjechałem. Pogoda tego dnia zapowiadała się ciekawie - prognozy wieściły burze, smętne niebo, ogólnie sugerując nie wysadzanie nosa po za próg 4 ścian. Poranek pod względem pogody okazał się wyśmienity. Start, planowany na godzinę 11:00 zbliżał się coraz bardziej.
Próbowałem wtopić się w 'rozgrzewający się' tłum.
  Jeszcze tylko wycieczka do toalety, aby nie mieć niespodzianek na trasie... Spiker rozwlekał się jednak w przemowie i bieg ruszył dokładnie o godz. 11:11. START!
Jak zwykle na początku, przytulnie.
  Jak zwykle czołówka ruszyła z kopytem. Conajmniej połowa ze 161 zawodników biorących udział goniła tempem 3:50/km. Wiedziałem, że mnie to zgubi, więc póki mogłem cieszyłęm się biegiem i widokami przy plaży Olecko. Podkręcanie tempa zostawiam na później. Mimo wizyty w toalecie, miałem pełny pęcherz, dopiero co przetwarzający mocną dawkę izotonika.
  Grupa się rozrzedza po trzech kilometrach. Wzdłuż brzegu co chwila widać asekurującą łódkę z której obserwują nas ratownicy. Grzeje coraz mocniej. Całe szcęście, trasa jest przysłonięta linią drzew. Z nieba zaczynał lać się żar. Jeziorko sprzyjało ostudzaniu rosnącej temperatury.
Przyczajony tygrys wkracza do akcji.
  Po 4 kilometrach jest już zupełnie luźno, pozostaje w dystansie ok 200 m przed i za kolejnym zawodnikiem. Staram się utrzymać go przed sobą w zasięgu wzroku, wolę gonić zająca prawdziwego, a nie wirtualnego. Kolejne wiraże i odkryte przestrzenie, wraz z dzikimi plażami wprawiały w zachwyt, mimo 90 % tętna na monitorze.
   Na półmetku doganiam grupę z Maratonki Grajewo - kilku ciasno biegnących wspólnym tempem. Udało mi się być w ich towarzystwie jakieś dwie minuty, postanowiłem atakować jeszcze szybszym tempem i tak od ok. 7 km, idealnie prowadziłem 4:04 min/km. 
Białystok jest wszędzie - przede mną zawodnik w koszulce Białystok Biega 2013.
  Ciągle szukałem, raczej oczami wyobraźni, jak daleko ode mnie, z której strony jeziora musi znajdować się czołówka biegaczy, jednak przez bujną roślinność otaczającą ścieżkę było to zadanie niemożliwe. Wykręcam już równą 'dychę' z umieszczonym tam wodopojem. Swoją drogą ciekawie się komponował wianuszek wolontariuszy z ławką szkolną i napojami w kubeczkach 'Jan Niezbędny' na tle dzikiej przyrody. Lekki surrealizm zawsze mile widziany.
  Przed sobą mam kolejnego biegacza. Co kilkadziesiąt metrów ginie mi z zasięgu wzroku, przez coraz większa liczbę zakrętów. Muszę przyznać, że dobrze pilnował tempo. Jednak gdy pojawiły sie wzniesienia na ścieżce, nieopodal tarasu widokowego przyrody, stopniowo czułem, że mam go w garści. Ścieżka wkroczyła na rogatki miasta i trasę wylotową, w sąsiedztwie urokliwego zajazdu w stylu rancza przeniesionego z tras wielkich autostrad Stanów Zjednoczonych - niestety nie zwróciłem uwagi na nazwę, ale miejsce wydaje sięgodne zatrzymania, przyciąga wzrok.
  Mam przed sobą jeszcze dwóch zawodników, za cel stawiam sobie dobicie do upragnionej mety przed nimi. Pierwszego mijam na kolejnym podbiegu. Następny widać, że jest już bardziej doświadczonym biegaczem, początkowo oddalał się ode mnie. Byłem już na rezerwie sił. Ale w końcu postanowienie robi swoje... Mijam 11.5 km, RURA! Pędzę ile sił, tętno skacze mi już na 95 %.
  Początkowo trzymamy się na równi. Tego dnia jednak to ja byłem mocniejszy, biorę zakręt, po którym mamy już ostatni, wymagający podbieg wraz z nawrotką na Metę na stadionie lekkoatletycznym, która również była miejscem Startu. Indywidualnie dokręcam finisz, nie mając już przed sobą nikogo... Dobiegam na metę w czasie 52 min 29 s. Dało mi to 16 miejsce w kat. Open ze 161 zawodników, oraz 9 w kat. M-20. Jestem zadowolony z wyniku jaki osiągnąłem. W zeszłym roku dałby mi 2 miejsce na podium, w kat. wiekowej. Jednak poziom biegania nieustannie idzie w górę... o czym świadczy 161 biegaczy na tle okrągłej setki z roku ubiegłego.
...i już można dumnie wypiąć klatę :)
  Bogatszy o nowe biegowe doświadczenia wracam do rodzinnego Białegostoku tego samego dnia, by z satysfakcją odhaczyć kolejny zrealizowany biegowy cel.

Motywacja: Darek 'Zwycięzca' Strychalski - ultramaratończyk - wrażenia po spotkaniu

  W dzieciństwie uległ wypadkowi w wyniku którego ma niedowład prawej strony ciała, przykurcz w ręce, częściowy zanik mięśni, problemy ze wzrokiem, a mimo to biega Ultramaratony - Darek Strychalski. Przeczytaj to jeśli uważasz, że nie możesz czegoś zrealizować, osiągnąć, po prostu ruszyć się z wygodnej kanapy. Ale żebyś zrozumiał to jeszcze pełniej przeczytaj mój wcześniejszy wpis Dlaczego warto docenić swoją sprawność.
  Prawie 5 razy odległość maratonu, to jest 217 km - tyle liczy sobie najtrudniejszy na świecie maraton Badwater. Biegnie od Doliny Śmierci do góry Mount Witney - najwyższego szczytu na terenie 48 stanów USA. Uczestnikiem tego biegu w 2012 roku był Darek. Niestety, ze względu na skrajne warunki pogodowe, musiał przerwać pogoń za marzeniami, chciał ukończyć bieg pomimo udaru, skrajnego wyczerpania i zblokowanych nóg. Cała ta niezwykła historia jest dostępna pod linkiem: Zwycięzca - The Winner.
   9 Maja przed 2 Białostockim Półmaratonem miałem okazje wziąć udział w spotkaniu organizowanym przez klub-społeczność Pędziwiatr Białystok. Wykład zgromadził sporą liczbę słuchaczy. Początkowo mieliśmy okazję obejrzeć film, którego główną postacią jest Darek. Było to wprowadzenie, które wprawiło wszystkich w głębszą refleksję, niewypowiedziany podziw, chwilę zadumy. Obraz ten przedstawił, jak człowiek jest w stanie wznieść się na wyżyny swoich możliwości, jeśli tylko jest zdeterminowany w osiągnięciu zamierzonego celu i wytrwale dąży do jego realizacji. Darek, który następnie dołączył jako główny gość spotkania, oświadczył wszystkim zgromadzonym, że aktualnie prowadzi zbiórkę środków potrzebnych na lipcowy wyjazd, by wziąć udział w tegorocznej edycji Ultramaratonu Badwater 2014.
 Pytasz ok, ale on nie zrobił tego, nie udało mu się przebiec w roku 2012, minął półmetek i odpuścił... Czy to nie jest przesada? Porusza jednak to, że Darek dąży do celu dalej i nie ogląda się za przystankiem-niepowodzeniem... Przede wszystkim robi to co lubi w najbardziej ekstremalnych do wyobrażenia warunkach środowiska, wznosząc się ponad wszelkimi ograniczeniami, podziałami.
  Opisując dalej historię Darka: biega od 14 lat, codziennie pokonując dystans 28 km z Łap do Białegostoku, aby dotrzeć do pracy (stojącej) o własnych nogach. Kiedy nie ma ochoty robić porządnego treningu przebiega luźne 10-15 km. Tygodniowy kilometraż zamyka w okolicach dwóch setek. Czyli więcej, niż ja robię w miesiąc (!). Przebiegł 34 maratony, jego życiówka na Królewskim dystansie wynosi 3 h 7 minut - robi wrażenie. Brał również udział w 2 Półmaratonie Białostockim. Jest to niebywały przykład żelaznej woli, uporu, wytrwałości i czystej pasji. Czystej pasji pozbawionej technicznych wspomagaczy - Darek nie używa żadnych udogodnień typu pulsometry, porady trenerskie, dietetyczne, suplementacje, programy, czy nawet muzyka w słuchawkach. Miłość do biegania w najczystszej, najprostszej formie, taka jakby była pierwotna, skromna, z którą się po prostu urodził, odkrył ją w sobie z czasem i której naturalnie, codziennie się oddaje. W efekcie wraz z Piotrkiem Kuryło, innym Ultramaratończykiem z naszego regionu, ukończył Spartathlon - bieg z Aten do Sparty liczący 246 km, w czasie którego zdobył górę Olimp - najwyższy szczyt Grecji. Dodając tylko na koniec... takich ludzi powinno pokazywać się w TV, budować autorytet, dawać przykład oświecać i zarażać pasją, zamiast ogłupiających czaso-zapychaczy. I oby takich ludzi pojawiało się więcej, zarażonych pozytywną pasją biegania.. :)
Ja wraz z Darkiem Strychalskim po wciągającym i inspirującym wykładzie.
 Aby Darek mógł wziąć udział w Ultramaratonie Badwater 2014, musi zebrać kwotę 35.000 zł. Tyle potrzeba, na pokrycie koszt przelotu, zakwaterowania, ekipy dwóch osób - towarzyszących  w trakcie biegu, m.in. podających wodę z auta co kilka km, opłatę wpisową itd.
Pomóc w akcji można wchodząc na stronę:

 http://polakpotrafi.pl/projekt/badwater

Wesprzyj akcję poprzez dotację wedle uznania, pamiętając, że bezinteresownie robiąc coś dobrego innym, stajesz się lepszą wersją siebie..

środa, 14 maja 2014

II Białystok Półmaraton - relacja z największego biegowego święta na Podlasiu

  Wyczekiwałem startu w Półmaratonie Białostockim już od Nowego Roku, kilka dni przed zawodami mijało jak odliczanie przed Wielkim Świętem, egzaminem, chwilą prawdy. Emocje jakie mi towarzyszyły były miksem ekscytacji, podniecenia, radości, złości, że tak krótko czasu było żeby dopieścić formę po kontuzji i pokazać się z jak najlepszej strony w rodzinnym mieście, na swoich, znajomych ulicach, podbiegach i zbiegach, z którymi jestem oswojony. Wszystko to sprawiało że budujące było uczucie nadchodzącego Wielkiego Dnia i sprostania wyzwaniu - złamania przynajmniej 1h i 37 minut 5 sekund - wyniku osiągniętego na Półmaraton Świętych Mikołajów w Toruniu. Patrząc realnie, nie liczyłem na zbliżenie się do tego wyniku. Miałem bowiem 8 tygodni przygotowań. Gdzieś po głowie chodziło mi aby przebić barierę tej godziny i trzydziestu siedmiu minut. Jednak był to mało odważne zamiary. Z treningu na trening jednak się rozkręcałem, czując, że przerwa mimo początkowego spadku formy podziałała na mnie mobilizująco. Co to zwiastowało? Zanim o tym napiszę... Teraz podzielę się garścią moich przeżyć związanych ze startem, tym co przed, w trakcie i po fakcie. A muszę przyznać, że działo się :)
Trasa Półmaratonu
  Pakiety startowe na przeddzień startu udałem się odebrać zaraz po otwarciu Biura zawodów, mieszczącego się w Pałacu Branickich. Co zresztą uważam za wspaniały pomysł i podkreślenie doniosłości tego dnia. Jest to też ukłon dla osób przyjezdnych, mogących poznać nasze miasto zaczynając od tego historycznego miejsca. W pakiecie startowym mile zaskoczyła zawartość - torbo-plecaczek, solidny biuletyn informacyjny, koszulka startowa techniczna dobrej jakości, w odpowiednio skrojonym wymiarze (nie jak często się zdarza szerokość równa długości...), kupon na pasta party. Pasta party, również na terenie Pałacu, miało się odbyć od godz. 17 - uznałem więc że wrócę później w porze obiadowej, jednak nie zachęciły mnie opinie konsumujących co do standardu serwowanego makaronu i odpuściłem.
W drodze po odbiór pakietu, zatrzymany przez chodzące 2 miliony w kumulacji.
  Przed Pałacem jeszcze, po odbiorze pakietu ugadałem się z Pędziwiatrami - Michałem i Piotrkiem, tak abyśmy wspólnie biegli na 1h35min, a ja będę patronem tempa potwierdzanego przez mojego Garmina. Wieczór to już relaks i po nieprzespanej nocy - przebudzałem się o 5 rano czas na pobudkę, porządny posiłek, aktualizacja odtwarzacza mp3. Adrenalina coraz bardziej daje o sobie znać, czuję się nabuzowany. Na miejsce imprezy dotarłem o godzinie 9:10, szybko udając się najpierw przed Pałac, następnie pod teatr, gdzie miały zostać wykonane zdjęcia grupowe członków Pędziwiatra. A było nas sporo, razem ok 40 osób z ponad 70 klubowiczów to znak, że w naszej społeczności jest mobilizacja także na te dłuższe dystanse. 
To my, Pedziwiatry! :)
  Po wykonaniu współnego zdjęcia udałem się w okolice startu, rozgrzewka, pora ustawić się w tłumie zawodników. Panował umiarkowany ścisk, dało się jednak przesunąć na pierwsze linie startowe. TRZY, DWA, JEDEN...
...START!
  O dziwo wbrew moim przypuszczeniom, było w miarę luźno, spodziewałem się większego ścisku. Po minięciu Pań z połączonymi, rozłożystymi flagami UE i Polski, lecących jak beztroskie kuce na wybiegu, środkiem ulicy, na które zareagowałem krótko: 'k*rka z drogi z tą flagą'. Rozumiem akcje tego typu i je popieram, ale to była przesada. Było to tylko chwilowe podniesienie tętna, skupiałem się już na optymalnym tempie biegu, ok 4:30 min/km. Jak zwykle mnóstwo zawodników wyrwało do przodu, jakby to był bieg na 5 km. Mnie nogi niosły nie mniej ochoczo. Starałem się jednak pilnować by nie ulec fantazji tłumu. Po pierwszych trzech kilometrach i tak było 9-10 sekund zapasu, wykręcaliśmy bowiem 4:27 min/km.
Ok. 2.5 km, gdzie zameldowałem się z czasem 10:46, 182 miejsce.
   Następnie biegniemy już z powrotem Rondo Lussy, mijając miejsce z którego startowaliśmy. Prosta ze zwrotem 360 stopni na ul. Legionowej. Znowu widzimy czołówkę z dwoma Kenijczykami na przodzie, mają już dobre 2 km przewagi nad resztą biegnących.
 Teraz pora na zbliżający się długi podbieg ulicą Świętojańską. Nogi cały czas rwą mnie do przodu, pilnuje jednak obrany czas, tak aby połówkę zamknąć na poziomie poniżej 44:30-45 minut . Mijamy miejsce rozgrzewki, wzmaga się wiatr, ale jedziemy dalej.
Fotoradar, ul. Mickiewicza, 7 km za pasem. Czerwona i biała czapeczka - Michał i Piotrek, trzymamy wspólnie tempo.
  Podbieg na ul. Świętojańskiej przywitał biegaczy z całym swoim urokiem. Było tutaj widać, jak znaczna część biegaczy zluzowała tempo. Od tego momentu czyli 8 km, w okolicy Filharmonii Białostockiej zacząłem spokojnie przyspieszać, jestem na 150 miejscu. Z początkowego zagęszczenia zawodników na trasie nie było już śladów, widać, że grono się podzieliło. Mijamy 'dychę', na punkcie pomiaru wybija 44 minuty i 41 sekund, tu jestem na 147 miejscu. Czas jest optymalny o czym informuję Piotrka. W planie cały czas było 1h 35 minut, co na półmetku dawało rezerwę. Wybiegając na ul. Zwierzyniecką, odrywam się od Piotrka i Michała, czuje że jest moc w nogach, pędzę długim podbiegiem.
Rozwijam skrzydła...
 Następnie ul. 11 Listopada,  mijam nawracających kolejnych Pędziwiatrów, przy stadionie lekkoatletycznym BOSiR których pozdrawiam z wzajemnością. Swoją drogą był to miły akcent na Półmaratonie, gdyż na każdej agrafce (nawrotce) mijało się kilku swojaków. Było to motywujące, można było się wzajemnie podbudować. Dalej trasa biegnie ul. Kopernika, gdzie już czeka upragniony zbieg. Nieustannie mijam kolejnych biegaczy. Wkraczając na ul. Hetmańską jest już kilometr w czasie 4:18, trzymam się idealnie równo biegnącej dziewczyny, dołącza do nas pewien chłopak. Na chwile pod tunelem gubię zasięg z GPSa - tempo skacze mi na 2:00/km... przyjemne uczucie na chwile być szybszym o minutę od tempa Kenijczyków :) Gonimy tak przed siebie, cały czas w zwartej grupce. Na zegarze już ponad 16 km, wbiegając w ul. Solidarności postanawiam wyzwolić kolejną porcję energii, tu już się nie oszczędzam. Długi, wymagający podbieg eliminuje kolejnych biegaczy, wiatr też nie sprzyja lekko studząc zapał. W dodatku odczuwam nadchodzący skurcz dwugłowego w lewej nodze. Trzeba jednak przetrwać te ostatnie odcinki, zwłaszcza, że tradycyjnie już miałem wrażenie przesadnego oszczędzania się na początku biegu. Uff... w końcu podbieg się kończy, pozostało dotrzeć do kościoła Św. Rocha, dalej nieprzyjemnym dla nóg brukowanym Rynkiem Kościuszki. Dało się jednak temu zaradzić, korzystając z odkrytej części chodnika, co z resztą sprytnie wykorzystali wszyscy widziani przeze mnie biegacze. Musiałem tylko się lekko schylać, aby głową nie spotykać się z koronami mijanych drzew.
   Ul. Grochowa, wbrew pozorom, niedługa górka, a chyba najbardziej nielubiany fragment trasy, kilkaset metrów na dobicie po prawie 20 kilometrach biegu, tak mnie sfrustrowało, że wbiegając miałem tutaj tempo o kilkanaście sekund szybsze. Pozostała jeszcze jedna nawrotka ul. Młynową, na której wypatrzyłem Zbyszka Pędziwiatra. Pozdrawiamy się i daje mi to jeszcze dodatkowej mocy. Lewa noga odzywa się jeszcze bardziej, przez myśl przechodzi 'oby tylko skurcz nie załatwił mnie przed samą metą...'. Pozostał kilometr, rzucam wszystkie siły, wyprzedzam każdego kto pojawia się na drodze. Kolejne rezerwy wyzwala we mnie wbiegnięcie na Plac Uniwersytecki.
Ostatni tysiak i jesteśmy w domu.

   Widać tutaj coraz więcej żywo dopingujących. Sądziłem że nie mam już w baku nic, co pozwoli mi przemierzać końcowy dystans jeszcze szybciej. Wkraczam na ul. Legionową. Widzę przed sobą Zbyszka, i dwóch innych biegaczy, za cel stawiam sobie wyprzedzić wszystkich, czego dokonuję jeszcze przed ul. Sienkiewicza.
'Zdyszany Parowiec' - tętno bliskie maksymalnego.
   Na finiszu, który zaczynała dmuchana bramka na ul. Sienkiewicza, mam tempo prawie sprinterskie. Przed ostatni i ostatni kilometr zamykam bowiem tempem 3:59 oraz 3:44. Niesamowite było uczucie gdy w pełnym skupieniu dobiegałem do mety, usytuowanej na wysokości Ratusza. Z dwóch stron otaczali trasę gorąco dopingujący ludzie. Gdzieś w tym wszystkim czułem radość która jeszcze nie miała ujścia. Oglądam się jeszcze, czy nie ma tam czającego się lisa... a przede mną nie ma już nikogo... Pewnie stawiam więc kropkę nad i, by przypieczętować mocny finisz.
Czas brutto 1:31:42
WBIEGAM NA METĘ z czasem 1:31:35 h netto, zajmując 91 miejsce w kategorii Open, M20 - 32, Podlasianie - 39. Osiągnięty czas stanowi mój nowy rekord, pobity o pięć i pół minuty w drugim starcie w Półmaratonie. Powrót po kontuzji okazał się więcej jak udany! :) 
Dwójka z nowymi życiówkami - Piotrek 1h34m59s


 Moja ocena odnośnie organizacji biegu:
Plusy:
+ sprawnie działające biuro zawodów
+ dobrze zabezpieczona trasa
+ porządny pakiet startowy
+ jakość wykonania i skrojenia koszulek
+ projekt medalu

Minusy:
- jakość pożywienia na pasta party
- start wspólny biegu europejczyka wraz z Półmaratonem
- trasa mogła być bardziej urozmaicona, ujmując długie odcinki na szosach, a dodając np. ul. Warszawską i kilka mniejszych, pobocznych

Na tle dobrze zorganizowanego Torunia i Krakowa gdzie brałem udział również sprawna organizacja!

Nie zdążyłem podnieść kciuków, wziąć łyka izotonika, wyjąć słuchawek z uszu, odebrać medalu... papparazzi atakują!

Tak wyglądają 'zmęczone Pędziwiatry' po 21 km biegu :)

czwartek, 8 maja 2014

'1z1000' - cz. 1 Jezioro Dreństwo - nowa seria o bieganiu po mazurach

   Postanowiłem, że na stałe wprowadzę serię wpisów w sezonie wiosenno-letnim, pt. '1z1000' gdzie będę opisywał wrażenia z tras zlokalizowanych w okolicach mazurskich jezior. Jest tyle pięknych miejsc w tym regionie, szczególnie do biegania, gdzie są idealne, naturalne warunki, ciekawa przyroda, rześkie powietrze oraz zapierające dech w piersiach widoki. Mazury ustanowione zostały w plebiscycie 7 Cudów Natury na 14 miejscu, pośród wielu innych najpiękniejszych miejsc na świecie, jest to szczególne wyróżnienie. Zwłaszcza, że są w zasięgu ręki, nie trzeba odbywać egzotycznych podróży by móc doświadczyć magii tego wspaniałego miejsca, ukazującego swe największe uroki wiosną, w miarę zbliżania się do szczytu sezonu żeglarskiego, czy później - złotej jesieni.
  Otwarcie kolejnego wiosennego miesiąca i majówkę w skróconej wersji świętowałem na mazurach. 1-dniowy pobyt z grupą znajomych nad jeziorem Dreństwo, mimo, że zleciał szybko, to przy okazji aktywnie. Pakując się na wyjazd, nie mogłem zapomnieć o butach do biegania. Będąc już na miejscu nie mogłem się oprzeć upajającej myśli, że tego dnia czeka mnie wycieczka biegowa, w nowym miejscu, w innych okolicznościach, po nieznanej, nieodkrytej trasie, coś co wyrwie mnie rutynowego - mimo że urozmaiconego leśnymi wycieczkami - trybu biegacza miejskiego. Wcisnąłem przycisk 'ON' i ruszyłem w drogę. Zostałem poinstruowany przez gospodarza Marcina gdzie mam się udać, jednak nie byłbym sobą gdybym nie chciał zrobić czegoś po swojemu i poszukać innej drogi :)
  Wyruszając z punktu startu, udałem się szutrową drogą w bliżej nieokreślonym kierunku, długa prosta była i widoki zacne więc turbo w nogach powoli się rozgrzewało. Niebawem wypatrzyłem biegacza, za którym podążałem. Okazało się, że był to gość, który przemierza sobie od wioseczki do wioseczki napędzany własnymi nogami. Pobrałem info, dokąd kierować azymut, aby było i daleko i w miarę prosto orientacyjnie, w razie powrotu. Ilość dróżek i ścieżek przebiłaby pewnie nie jeden park w centrum większego miasta. Zwłaszcza że wszystko stanowiło dobry miks, z zabudową jak klon za klonem. Po wybiegnięciu z miej. Dreństwo kierowałem się przez Woźnąwieś, następnie długą kilkukilometrową prostą. Rafał który mi towarzyszył, postanowił zawrócić na 5 km, ja zaś byłem żądny dalszej eksploracji terenu. Klimat sprzyjał idealnie, więc nie w głowie było mi odpuszczenie takiej okazji. Okolicę stanowiła cisza, spokój, łąki, pola, czasem przedzielone odcinkiem lasu i szeptami Panów z malinowymi nosami (tj. koneserzy win typu 'Uśmiech Traktorzysty'). 22 stopnie ciepła na odkrytym terenie, które z czasem grzały coraz lepiej, lekki wiatr pomagał jednak w osiągnięciu jeszcze głębszego relaksu. Chwile, gdzie można odpłynąć wraz z niosącymi nogami, zresetować głowę, beztrosko podążając w nieznane. Tak m.in. odkryłem ciekawe zaułki z ogromną Zagrodą obstawioną flotą pojazdów - 10 aut koreańskiej marki pod wejściem, dawało sygnał, że jest to firmowy spent.
  Następnie, kilkadziesiąt kroków dalej mijam tabliczkę 'Biebrzańskiego Parku Narodowego'. Ścieżka zmienia się w nurt jeszcze głębszej zieleni, otoczonej zewsząd lasem i śpiewem ptaków, w pełni rozkwitniętej barwami wiosny.
   Nie dało się oprzeć wrażeniu że ten odcinek więcej zajmował na postoje by pofotkować, niż sam bieg, ale w końcu to wycieczka biegowa, a wycieczki mają swą charakterystykę, której nie sposób zmieniać :) Wybiegając z leśnej przestrzeni, wkraczam w bagienne miejsca, płaskie jak patelnia, z daleka tylko przełamane linią drzew pod horyzont.

 Dalej, zatrzymałem pewną kobietę na rowerze, pamiętająca zapewne kilka zamierzchłych ustrojów RP. Nie udało mi się dowiedzieć od niej dokąd poniosą mnie nogi, gdy pobiegnę prosto, domyślam się że Babcia była po treningu tempowym, w stanie podwyższonego tętna. Usłyszałem jedynie wymamrotane, wymęczone wręcz 'ooo Panie'. Biegłem więc dalej, jak odczytałem z tablicy informacyjnej, w stronę Czerwonego Grądy, terenów bagiennych.
   Ale pora już wracać, niebo robi się humorzaste. Wiatr daje znać o sobie. Wyczucie pogody, którego m.in. z biegowymi treningami nabrałem dawało mi jasne sygnały, że pod koniec wyprawy będzie prysznic w gratisie. Był to 9 km, zatem osiemnastka była spodziewaną liczbą tego dnia, na mecie w domku. Podkręciłem tempo, by uniknąć zderzenia z siłami przyrody. Kolejne odcinki mijały zdecydowanie żwawiej, zainteresowanie, nie skupiało się już tak na przyrodzie i innych atrakcjach.
Słońce rozdzierające burzowe chmury, ok. 15 kilometra biegu.

   Co przeczucie, to przeczucie i jak na zamówienie, na 15 km urwanie chmury. Dobrze że w słuchawkach leciało akurat radiowe 'Now or never'. Byłem zmuszony do odbioru FM z telefonu, gdyż tego dnia moja mp3jka miała przypadkową kąpiel w jogurcie, którego flora bakteryjna najwyraźniej podziałała negatywnie na zwoje systemowe w niej zawarte. I tak miałem okazję wsłuchać się w audycję pt. 'Co krzyczałeś do mamy, do okna, z podwórka, gdy byłeś dzieckiem', a były odpowiedzi typu: 'mamo daj tysiąc na chipsy', albo 'mamo nie czekaj z kąpielą' 'mamo, jeszcze 5 minut' 'mamo, umiem jeździć bez dwóch rąk' skutecznie poprawił mi humor. Mimo szalonego wiatru, rzęsistego deszczu. Wiało, jakby okoliczne jezioro zamieniło się w królestwo wku**ionego Posejdona. tego dnia jednak, to ja byłem Panem trasy i nie mogłem sobie darować, by nie dobiec do brzegu jeziora, aby zrobić kilka ujęć.

Wzburzone jezioro z przygaszonym urokiem zatoki, w czasie urwania chmury.
Tak zleciało mi 17 km, jak się okazało nie był to przedostatni kilometr. Nie trafiłem bowiem w trasę powrotną, co musiałem nadrabiać w ilości kolejnych 3 tysięcy metrów.

   Wszystkie uliczki prowadzące nad brzeg jeziora wyglądały bardzo podobnie, niemal identycznie, przez co byłem zdezorientowany. Trasa która wydawała się prosta, zmieniła się w labirynt. Gdy kolejny raz sądziłem że 'już jestem w ogródku i witam się z gąską' ponownie trzeba było zawracać. Tabliczka miejscowości 'Dreństwo' pojawiała się dwukrotnie, co w ogóle zamieszało w głowie. Pojawiła się jednak ta właściwa.

   W końcu, z oddali, usłyszałem wołanie "Kamiloooos!!!" I już wiedziałem, że tego dnia Półmaraton stanie się faktem, był to 21 kilometr! Znajomi przywitali mnie głośnym dopingiem, ustawieni w kolumnie, niczym szyk na meczu piłkarskim żywiołowo dopingujący do samego końca. Wszystko to sprawiło że jeden dzień z krótkiej majówki będzie niezapomniany, tak jak smak piwka i mięsa z grilla, oraz reszty wieczoru, spędzonej w doborowym towarzystwie :)