sobota, 26 listopada 2016

Co daje mi sport?

  Radość, szczęście, formę, samopoczucie. Czy napewno? Czy uważasz, że sport można sprowadzić do prostego równania radość - szczęście - forma? Nie sądzę. Uważam, że jednostki regularnie uprawiające sport potrzebują tego jak ryba wody:

A) Bo się uzależniły od endorfin, euforii odczuwanej w czasie treningu i po.
B) Bo się uzależniły od pokonywania barier, a każdy kolejny sukces motywuje.
C) Bo to jest higiena psychiczna, kończenie treningu z czystą kartą po ciężkim i stresującym dniu, lub ładowanie baterii do kolejnych wyzwań jakie stawia życie.


   Dzisiaj, podczas dłuższego, w końcu wybiegania, wpadło mi na myśl, jak się łączą te wszystkie punkty. Skoro wyszedłem biegać z punktem przez wielkie C. Po chwili o wszystkim zapomniałem, czując totalną wolność, reset, beztroskę, czując wielkie A. Biegnę, z muzyką, po ulubionej ścieżce. Wszystko przestaje mnie obchodzić, bo jestem tu i teraz. Wiesz co to jest tu i teraz? Stan w którym wszystkie myśli przeszłe i przyszłe przestają się liczyć. Czujesz jak Twoje stopy łapią kontakt z podłożem, zachodzące słońce i pastelowe kolory nieba łechtają Twoje poczucie estetyki, a muzyka wyzwala nieskrywany uśmiech aż niewyrżnięte ósemki widać. Co się stało? Doświadczyłem tego dosłownie po kilkunastu minutach. Stan ten nie mogę porównać do żadnego innego. Upojenie alkoholowe, przypomina o tym, że czeka Cię kac następnego dnia. Upojenie endorfinowe przypomina o tym, że stan szczęścia jest w Tobie, a punktem zapalnym mogą być Twoje nogi i chęci (czasem ręce gdy pływamy czy jedziemy na rowerze :)
   Kiedy najczęściej doświadczamy tego stanu tu i teraz? Zazwyczaj jest to silny stres - wliczam w to stres dochodzący z zewnątrz jak i stres powstający wewnątrz nas, przez np. uprawianie sportu. Ten z zewnątrz może być wynikiem kłótni, przechodzący w przyspieszone krążenie krwi, szybsze krążenie a dalej w większe pobudzenie, kojarzenie faktów (jeśli dobrze z tym stresem radzimy i nim kierujemy), Natomiast ten wewnątrz, wywołany przez nas np. uprawiając sport to stres organizmu gdzie krew buzuje, wszystko w nas jest pobudzone w stan gotowości, organizm jest przygotowany do walki. A Ty tylko biegniesz. Bo jesteś tu i teraz.


  Taką prostą czynnością podnosisz swoją formę, oczyszczasz umysł z zalegających w głowie trudnych sytuacji, bo szybciej znajdujesz rozwiązania spraw, które pozornie wydają się nie do rozwiązania. Nagle to co 12 km wcześniej było Mount Everestem, nieoczekiwanie staje się prostą jak blat niziną na Podlasiu - w sensie, że jest czytelne, przejrzyste i oczywiste. Każdy ma swój sposób na rozwiązywanie problemów. Ja odnalazłem w bieganiu, w triathlonie tą wartość dodaną. Z jednej strony czysta fizjologia, logika i suche fakty, jak nasz organizm łączy się z umysłem, z drugiej zaś nieuchwytna magia niczym iluzjonistyczne czary chodzącego nad wodą Copperfielda. Nie szukając w tym jasnej odpowiedzi, warto pielęgnować w sobie to wyjątkowe uczucie kontaktu z tym stanem jaki daje sport.

A co Tobie daje sport ?

czwartek, 13 października 2016

O co tu biega?

  Biegają, jeżdżą pływają... Jaki mają w tym cel? Jaki sens tej mody? Po co się tyle męczyć, pocić, układać plan dnia, aby dać sobie po grzbiecie zmęczeniem... Przebiec 10, 15 czy 20 kilometrów i czuć radość. Przejechać tam gdzie samochodem się nie chce i radośnie szczerzyć kły wraz z widocznymi migdałkami. Co z tego masz, po co Ci to? Co z tego, że poświęcasz na to tyle cennego czasu, który bezpowrotnie zniknie wraz z przecinkiem na mapie historii jakim jesteśmy.
  Inwestują pieniądze, wydają na sprzęty... co oni z tego mają? Latają, na zawody śmigają, co im odbiło? Które miejsce zająłeś, co wygrałeś, życiówkę pobiłeś? Czemu nie pierwsze?
  Znasz te pytania i rozterki? To dobrze, to świadczy, że jesteś w głębokiej fazie zauroczenia ze swoją ulubioną dyscypliną. Inni mogą zazdrościć, zastanawiać się co z Tobą jest? Czy wszystko z nim w porządku? A może pomylił tabletki?

Widok złapany podczas przygotowań do Maratonu trasa: Białystok - Supraśl 

  Wraz z postawieniem jednej nogi, postawiłeś drugą. Bo nie da się wejść do rzeki nieustannie stojąc na jednej, musisz się w końcu podeprzeć. Najpierw jedne zawody, a później drugie. Drugą nogą jest świadomość, że bez sportu żyć nie możesz lub padasz pod wpływem nurtu (kontuzja, bo za bardzo chciałeś), albo z nim płyniesz (bo to już Twój styl życia). I tak 90 % osób które raz wystartują w zawodach wracają z powrotem na miejsce startu, tyle, że po raz kolejny, kolejny i kolejny...



  Kiedy złamie Cię choroba, kontuzja, nieoczekiwany nawał pracy czujesz, że brakuje w Twoim planie kropki nad i, niby ogarniasz co się dzieje, robisz swoje, ale jakoś te samopoczucie nie jest takie jak powinno. Nie masz tej pełnej radości, jak ta gdy po treningu doznajesz uczucia totalnego resetu, a Twój sen po ciężkim dniu trwa dzięki temu krócej. Bez treningu jesteś bardziej leniwy, ospały, jakby gorzej zorganizowany. Zastanawiasz się dlaczego i odpowiedź nieustannie wraca - zajawka którą jest sport tęskni za Tobą, Twoim zaangażowaniem. Wtedy znowu bierzesz buty biegowe, odpalasz rower, wskakujesz do wody i czujesz się jak rekin pośród ławicy ryb. Czujesz, że jesteś królem życia, gdy przemierzasz dzięki swojej woli przestrzenie liczone w dziesiątkach i tysiącach kilometrów. Jednym razem dla samopoczucia innym dla sprawdzenia, jeszcze innym pokonania swoich granic czy spalenia podwójnego schabowego u cioci na imieninach.

Triathlon Ełk 11.09.2016 źródło: Triathlonpl.com
  Mam taką odważną teorię, że prawdziwi sportowi wariaci nigdy nie będą do końca rozumiani przez otoczenie. Z Twojego grona jedynie Ci, którzy sami mieli przeszłość sportową, styczność ze sportem, sportowca w rodzinie, przyjaciela sportowca lub przeżywają coś podobnego co Ty lub są skłonni do przekraczania swoich granic, stawiania swoich wyzwań, będą w stanie pojąć o co Ci BIEGA :-) Dlatego nie warto oglądać się na innych i biec po swoje, w końcu forma, zdrowie, szczęście i radość z życia na 200 procent w fotelu nie siedzi... Postawiłem więcej pytań niż odpowiedzi, po to byś sam zrozumiał moje przesłanie.

Z Pozdrowieniami na 200 procent - Zabiegany Kamil :)

wtorek, 11 października 2016

Strach się bać - jak lęk zamienić w siłe!

   Sierpień 2011, jez. Studzieniczne, woj. Podlaskie. Środek jeziora, chwiejna łódka, z piątką osób na pokładzie oraz dwiema wędkami. Płyniemy na tym pokładzie, a w między czasie jest wesoło, beztrosko, biesiadowo. Pomruk delikatnego wiatru, dźwięk wody odbijającej się od krawędzi łódki.
  Całość rejsu poprzedzała wieczorna impreza, tak się złożyło ilość tematów do rozmowy narasta wraz z głębokością przepływanego jeziora. Co ma piernik do wiatraka? A no to, że w tym momencie boję się wypływać, pływać, być w w wodzie gdzie stopy nie dotykają dna. Gdzie nie mam kontroli nad sytuacją, bo pływać umiem jedynie żabką prezydencką. Gdzie jak z naszej łódki wystają kawalerzy niczym dojrzałe kiełki z parapetowej doniczki - dosłownie - jest przeładowana, stąd podkręcam się jeszcze bardziej w obawach, myślach, że coś złego się stanie. Nie szkodzi to jednak aby wspólnie w myśl grupowej odwagi zrobić coś spontanicznego i wypłynąć tam, gdzie w razie wywrócenia łódki jest 'po ptokach' - przynajmniej w moim odczuciu.
  Z całego tego rozentuzjazmowanego (lubię to słowo) towarzystwa czułem się jak słoń w składzie porcelany. Lekko mówiąc wyglądałem nieswojo, a w środku roznosił mnie potworny lęk. Jak dorosły facet może czuć coś takiego? Przecież jestem na bezpiecznej łódce! To się nie mieści w głowie! Jeśli miałbym porównać wrażenia z filmu 'Demon' (thriller polski - polecam) to w wyobraźni kręciłem jego sequel! Sparaliżował mnie nieracjonalny strach, czułem, że narasta z każdą chwilą, a ja nie mogę nad nim zapanować... Jakie było moje zażenowanie, gdy koledzy zaczęli podkręcać atmosferę, roztrząsać tą łódką... Czułem się z tym okropnie...
Taki zestrachany wody byczek ze mnie był :P
   Macie takie zdarzenia w życiu które w mniejszym/większym stopniu odbijają na Was piętno? Czujecie wówczas pewną rysę na poczuciu wartości? Tego dnia nie wiem jak sobie z tym radzić. Jaka ulga, gdy wysiadłem dumny jak paw z Arki Noego po powrocie na ląd. Ulga i żenua (jako powszechnie znane francuskojęzyczne określenie) na splot zdarzeń o których chcielibyśmy zapomnieć.
  Październik 2011 pierwszy przełom. Zapisuję się na kurs młodszego sternika motorowodnego, tj. kurs po którego ukończeniu mamy uprawnienia do sterowania łodziami motorowymi 'motorówkami'. Poznaję teorię, ciekawe historie na wykładach o wyprawach żeglarskich, wilkach morskich, 'kisielku' jako ulubionej żeglarskiej pozycji menu - 'dumny paw' zamieniamy na 'paw' jako formę wyrazu resztek pokarmu wskutek zgwałconego błędnika przez kołyszącą się długodystansowym rejsem łódź. Szybko postanawiam przyswoić teorię. Pierwsza godzina praktyczna pływania w połowie października na zalewie dojlidzkim, temperatura powietrza jakieś 6 stopni. Czuję stresa jak stąd do Neptuna, gdzieś w okolice tej planety, Neptuna zaś, jako mitycznego boga wody w tym momencie wezwałbym aby usiadł mi na ramieniu i wbił do głowy oprogramowanie pt. "zrobię to". Nauczyłem się kilka rodzajów węzłów cumowniczych, ratowniczych, znaki i zasady w ruchu wodnym itd. Postanawiam odrazu zrobić patent starszego sternika. Po egzaminie teoretycznym, był praktyczny, oba zaliczone! Hurra!*
  Listopad 2013 pierwsza nauka pływania. Zapisałem się na doskonalenie pływania. Pierwsze zajęcia - po wypłynięciu na basenowe 3 metry paraliż. Daję radę przepłynąć dwa baseny, kiedy tydzień wcześniej przebiegam Maraton. Coś mi tu nie gra. Po kilku lekcjach czuję rezygnację...  ramiona, nogi w miarę zaczęły układać się do kraula, ale ja nadal czułem się w wodzie nieswojo. Trzy miesiące później jednak dałem radę przepływać 30 basenów! Czułem się jak następca Neptuna :)
 Grudzień 2014 filmik z Ironman na Hawajach:


 Oglądałem to jakieś kilkadziesiąt razy i nigdy mnie nie znudzi. Cały czas wywołuje we mnie wzruszenie. Gdzieś w głowie kiełkuje myśl... może triathlon?
 Kwiecień 2015 zapisuję się do Stowarzyszenia Nadaktywni o profilu triathlonowym. Szlifuję pływanie.
 Czerwiec 2015 zapisuje się na Triathlon w Białymstoku. 750m pływania/20 km rower/5 km bieg.  Triathlon ukończony, kiełkujące marzenie spełnione!


 Czerwiec 2016 biorę udział w Mistrzostwach Polski w Triathlonie w Suszu na dystansie sprint zajmując 68 miejsce.
 Sierpień 2016 przepływam jezioro Studzieniczne wpław. Koledzy na łódce, a ja płynę kraulem, 750 metrów za mną... 20 metrów głębokości pode mną, a tam dno i wodorosty brr :)


  Teraz cofnijmy się do 2011 roku na wodzie. Gdzie strach, lęk panował nade mną, a jedyną drogą przeskoczenia go było starcie, pełne zaciskania zębów, walk w głowie. Często pewnie niepotrzebnych. Dzisiaj mówię sobie w myślach, że 'zrobię to, bo oczekuję najlepszego' i to robię.
  Irracjonalność obaw zdumiewa mnie po dziś dzień ilekroć myślami wrócę do tamtych czasów. Dzisiaj to jest melodia przeszłości, za mną już 6 triathlonów w tym, w Ełku 3 miejsce w kat. wiekowej. Za mną Jakieś 100-200 kilometrów przepłyniętych w basenie i wodach otwartych. W planach na kolejny sezon start w triathlonie na dystansie 1/4 IronMan - 950 m pływania/45 km rowerem/10.5 km biegu. Dobra, koniec uprawiania auto-wazeliny. Przejdźmy teraz do sedna.

   Na tym przykładzie drogi czytelniku pokazuję Ci, że wszystko jest w Twojej głowie, jak decyzja o tym, czy przebiegniesz maraton, skoczysz na bungee, pojedziesz w tripa rowerem wzdłuż polskiego wybrzeża, wyrwiesz ósemkę, wyciśniesz 200 kg na klatę, nauczysz się lepić pierogi, albo łowić karasie. Nie ma dużych i małych lęków. Nie ma żadnej miary aby te lęki oceniać, klasyfikować. Jedynie Ty sam to czujesz, wiesz co Cie przerasta, głęboko w sercu pragniesz się z tym zmierzyć, czujesz, że wystarczy krok. Robisz to, to są Twoje małe sukcesy które Cię budują.


  Dlatego... pozwól sobie zostać architektem, wyobraźnię zamień w rzeczywistość i działaj bo najlepsza chwila by zacząć budować właśnie się zaczęła :)
 Zanim cały ten przełom nastąpił, pewnego wieczoru pełnego zamyślenia powiedziałem sam do siebie:

Orły przelatują nad zwątpieniem, więc opuszczaj gniazdo i do dzieła!

*od tego czasu, do dzisiaj ani razu nie miałem okazji popływać motorówką :P

piątek, 7 października 2016

Roztrenowanie - STOP bieganie - słodkie lenistwo po sezonie

  Masz gorsze i lepsze chwile, dni, treningi i kilometry za sobą. Czasami jesteś na fali zapalony entuzjazmem do sportu, wysiłku fizycznego startowania w zawodach, innym razem w dolinie ciemności masz ochotę rzucić wszystko w cholerę, bo już masz dość realizacji krok po kroku godnej 'faszystowskiego' reżimu regularności w treningach. Żeby tych górek i dolin było jak najmniej, a zejście z górek, oraz wspinaczka z dolin była jak najmniej dotkliwa z pomocą przychodzi roztrenowanie.
   Nasze ciało począwszy od budowania bazy tlenowej w okresach 'czasu zimowego' po nadchodzące z wiosną okresy startowe, chwilowym wyciszeniem organizmu na czas letnich upałów oraz ponownym stanem podwyższonej gotowości do jesiennych startów po tych kulminacyjnych momentach w formie zawodów, wieńczących włożone wysiłki musi znaleźć równowagę. Wyszło długie zdanie, ale czasem natłok myśli tak działa :)
   Roztrenowanie - jest okresem, w którym zupełnie lub w dużym stopniu rezygnujemy z uprawianej dyscypliny sportu (biegania, triathlonu itd.). Innymi słowy to odpoczynek. Po to aby nasza głowa, układ mięśniowy, nerwowy zregenerowały się. Człowiek z natury jest istotą potrzebującą naprzemiennych okresów wzmożonej aktywności i odpoczynku. Jeśli dodamy do tego połączenie pracy, intensywnej nauki oraz treningów, szczególnie tych, gdzie chcemy osiągać coraz lepsze rezultaty, czy w ogólnej klasyfikacji, czy bijąc własne rekordy - zostaje jedno. Nawarstwienie zmęczenia, które może objawić się na różne sposoby:
   Głowa - w moim przypadku po dwóch mocnych startach w Triathlonie w Ełku a następnie tydzień później Duathlon Makowski odmówiła wyjścia na trening. Odmówiła na zasadzie - nie chce mi się! Jednak jeszcze jeden start... - mówiłem sobie. Dam radę? Moje plany startowe zakładały udział w Hajnowskiej Dwunastce - bieg po terenach puszczy Białowieskiej. Odpuściłem jeden trening po Duathlonie, następnie kolejny, po prostu nie miałem ani chęci ani motywacji! Czułem rozdrażnienie aktualnym stanem rzeczy. Wzrost formy z tygodnia na tydzień był coraz bardziej zauważalny, a tu psikus. Nie zignorowałem jednak tych sygnałów, ponieważ głęboko wierzę w połączenie ciała i podświadomości. To co podpowiada subtelnymi sygnałami głowa to coś czego nie warto zignorować - oczywiści nie wtedy gdy jesteśmy już na arenie zawodów, wtedy zacisk dłoni i rura :) Przyjąłem ten sygnał jako wskazówkę po czym wraz z prowadzącym mnie Pawłem Kalinowskim postanowiłem zakończyć starty na ten rok. Ciężko podjąć taką decyzję u szczytu formy. Jednak warto... bo:


   Sygnał który daje nam głowa, psychika, ogólna niechęć (mówimy tu o niechęci po kilku miesiącach intensywnych treningów, w przeciwnym wypadku warto zrobić badania krwi etc.) to może być znak, że kolejne forsowanie się w treningach, po kilku mocnych startach może objawić się kontuzją jak np. Zapalenie Pasma Biodrowo Piszczelowego czy inaczej kolano biegacza. Opisywałem to w tym wpisie. Szczególnie jeśli jesteśmy pozbawieni porady trenerskiej czy specjalistycznej należy odpuścić trening w takich wypadkach dać organizmowi dojść do siebie, aby nie zrazić się do tego co kochamy najbardziej :)
   Najlepszym przykładem jestem ja kiedy porwałem się na Maraton Toruński niecały rok po rozpoczęciu przygody z bieganiem. Później jeszcze Półmaraton Mikołajów w Toruniu. Jakby było mało dorzuciłem Krakowski Bieg Świetlików. Nie mogło to się skończyć inaczej - pasmo biodrowo - piszczelowe dało o sobie znać i byłem wyłączony na ponad 2 miesiące z treningów.
 Kolejny przykład - kilku czołowych blogerów biegowych, kasujących kolejne zawody praktycznie z weekendu na weekend (kto interesuje się tematem wie o kim mowa) teraz pokutuje tygodniami za brawurę i chęć zdobywania za wszelką cenę kolejnych trofeów na zawodach. 


   Najważniejsze co chcę przekazać- roztrenowanie czyli 2-3-4 tygodnie luzu daje nam oddech, świeżość, głód do tego by włączyć się na świeżo, zresetować i z uśmiechem wyjść na trening, żądnym endorfin, radości, satysfakcji z bicia rekordów w kolejnym sezonie :)
  Korzystając z tej wiedzy, przykładów i niezbyt przyjemnych doświadczeń zachęcam Cię żebyś się zatrzymał w tym turbo-trybie, bo dodatkowy oddech to procent do 200 procent formy, lepiej ponarzekać pod nosem, że już koniec sezonu będąc u szczytu formy, nieco żałując, że trzeba się z nią na chwilę pożegnać, niż koniec sportu przez kontuzję na długie tygodnie :) 

wtorek, 27 września 2016

Biegiem z 'odpoczynkiem' na rowerze - IV Duathlon Makowski

  Apetyt rośnie w miarę jedzenia, niezależnie w jakiej dziedzinie - z biegiem czasu chce się więcej, wyżej, dalej, mocniej, szybciej. Przedrostek Naj też jest mile widziany.
  W tym roku chciałem powtórzyć, a najlepiej poprawić wynik z roku zeszłego.
Jakie przygody spotkały mnie w Makowie Mazowieckim? Który żywioł był wrogiem pierwszego sortu, a jednocześnie przyjacielem, z którego pomocą można znieść wszystkie przeciwności losu? Czy poprawiłem czas z zeszłego roku? (1:06:27 h. Bieg - rower - bieg 5 km - 22 km - 2.5 km). Postaram się odpowiedzieć na te pytania...
   Wiatr, taki jak w piosenkach harcerskich, na otwartym morzu, na górskiej goliźnie. A może taki jak na płaskich nizinach? Poranek dnia zawodów, to raczej połączenie otwartego morza i górskiej dziczy. Wiało, tak, że 7 kręgów szyjnych wydawało dźwięki wołające o przetrwanie. Pomijając całą oprawę techniczno - organizacyjną, byłem jak ostatnimi czasy na zawodach spokojny i zrelaksowany. Wiedziałem czego chcę - poprawić swój wynik o półtorej minuty, poprawić miejsce na podium o co najmniej jeden stopień, aby nie równać się z miejscem pierwszym jedynie wzrostem jak to mam w zwyczaju ;)
  START! Bieg w zwartej grupie, kilkanaście osób w płynnie zmieniającym się szyku niczym stadko galopujących rumaków intuicyjnie układało formacje mające ukryty przekaz, o jawnej wymowie: CHROŃMY SIĘ PRZED WIATREM! Miesiąc spod znaku zodiakalnej wagi chciał wyrównać rachunek upałów, bo ten dzień był niczym dzień sądu. Szybko biegnący szyk ukrył się w kanale między dwoma brzegami drogi osłoniętej wysoko rosnącymi drzewami. Wtedy poczułem skrzydła i od 1 kilometra goniłem za pierwszą szóstką.

Czas STOP! I czas na rower.
    Po 5 km zameldowałem się z czasem 18 minut i 50 sekund, optymistycznie 45 s. szybciej od zeszłego roku.
Pozostało rzeźbić teraz utrzymanie pozycji na rowerze. Bieg skończyłem na dobrym samopoczuciu, zmianę poprawiłem o 10 sekund - też nie źle. Nie o czasach i liczbach jednak pisać lubię, chociaż to też czasem napawa mnie dumą. Dosiadając roweru musiałem chwilę odsapnąć, choć nie było na to czasu, jechałem początek nieco wolniej próbując uspokoić rytm pędzący niczym dźwięk maszyny podtrzymującej przy życiu nie żyjącego już pacjenta - nie pamiętam jak ona się nazywała :)?
   Jaka była moja radość, gdy 2 kilometry dalej wyprzedziłem kolejną osobę, wskakując dalej do pierwszej piątki. Taki przesadny optymizm nie trwał jednak długo bo po kilku minutach męczenia po asfalcie szczerbiącym ósemki, przypominającym o położeniu bioder i miednicy, dopadł mnie peleton złożony z raz, dwa, ośmiu? kolejnych cyklistów. Nie chciało mi się przez chwilę, ale nie po to startuję w zawodach, żeby mówić sobie w takich chwilach dość. Chwilkę trzymałem się za kimś, aby zmniejszyć opory powietrza, złapać rytm oddechu, nabrać sił na dalszą trasę. Taka błogość nie trwała jednak długo, peleton  jakby niesiony siłą bezwładności niczym rój os ruszył do przodu. Gdybym miał przedstawić swoje łydki za pomocą emotikonki, byłby to skrót nogi_RIP.gif. Nie dawałem za wygraną i o ile w nogach było ciężko, to mogłem jedynie obserwować oddalającą się ode mnie grupkę.

Przykładowa formacja, w zależności od kierunku wiatru którą można było obserwować na trasie Duathlonu źródło: cyclingweekly.
   Druga część trasy rowerowej to przyjemność, płynięcie z paliwa, które zostało w baku - asfalt jak i sama droga była bardzo przyjazna, łagodna, wręcz zachęcająca do agresywnej jazdy. Cóż z tego, skoro pozostało kilka minut do przejścia na ostatni etap - wyciskający resztki życiowych soków bieg :)
  O ile z roweru zszedłem w okolicy 20 miejsca, to jedynym ratunkiem w walce o przyzwoity wynik, było pokonanie 2.5 km w granicy 9 minut. O dziwo, po jeździe szosówką, czułem się jak odrodzony, wrzuciłem tempo 3:40 min/km i biegłem jak po swoje. Drugi kilometr pokonałem w identycznym tempie 3:40 min/km - czasy na dwóch kilometrach różniły się o 0.1 sekundy (!), zatem bardzo równo. Jest to dla mnie tegoroczny sukces, przynajmniej jeśli chodzi o formę biegową - ponieważ bieganie bez sprawdzania czasu na zegarku, a na samopoczucie na pewno zdaje lepszy egzamin na zawodach. Polecam, to wszystkim perfekcjonistom, lubiącym mieć sprawy pod kontrolą. Daje to mega satysfakcję, gdy Twoje ciało samo wyszuka odpowiednie tempo!


  FINISZ!!! W tempie kończącym 3:20 min/km pozwoliło mi zamknąć zawody z czasem o 15 sekund gorszym od zeszłego roku. Dlaczego? Rower spartoliłem, biegi poprawiłem. Pozostaje patrzeć na tą widokówkę ładnie formującego się peletonu, a wiosną i latem pracować nad techniką jazdy, która nie polega tylko na dawaniu w 'pedał' jeśli drafting jest chwytem dozwolonym!
 Ostatecznie zająłem 11 miejsce ze 107 startujących. Ponownie III miejsce w kategorii wiekowej jak rok temu.

Nie ma tego złego... :)
  Kolejny raz polecam Maków jako miejsce do wypróbowania swoich sił entuzjastom biegania/roweru/triathlonu. Formuła biegu przeplatanego rowerem, mimo całego wyczerpania, daje mnóstwo satysfakcji po ukończeniu. Potęga endorgin wynagradza wszystko :) W dodatku podczas dekoracji losowano pakiety na MP w Duathlonie, wiele wartościowych fantów. Widać, że organizator stawia na rozwój imprezy. Mam nadzieję, że do 3 x sztuka! I za rok pojawię się tu znowu... :)

 
Silna Grupa Pościgowa

sobota, 17 września 2016

Volvo Triathlon Series Ełk - nie spodziewaj się niczego, zaskocz się najlepszym!

  Hej! Czołem wszystkim entuzjastom moich relacji z zawodów i nie tylko. W ostatnich miesiącach skupiam się bardziej na treningach, aniżeli na blogu, jednak postanawiam się poprawić. Ostatnią relację z zawodów pisałem nt. MP w Suszu Od tej pory nie miałem wiele startów, m.in. Bieg charytatywny na 5 km (I miejsce), Elemental Triathlon Sprint w Białymstoku. Było nie było, formę na sezon szykowałem m.in. do Ełku na dystansie 1/8 IM (pływanie 475m- rower 22.5 km - bieg 5.275 km). Jak to wyszło w praniu? Czy było warto przelewać litry potu, dziesiątki treningowych godzin, organizując swój grafik do ostatniej możliwej minuty? Zapraszam do lektury :)
   Wraz z Mariuszem wybraliśmy się skoro świt, po godz. 6 rano, aby dotrzeć do biura zawodów, oraz strefy zmian, która miała być zamknięta dość wcześnie. Na trasie Białystok Ełk praktycznie zero ruchu i 100 km zakręciliśmy znacznie przed czasem. Jak się okazało, umowna godzina pracy biura została przedłużona. Można było się przekimać w aucie. Zanim uciąłem drzemkę czekałem z Mariuszem na jego start i miła pogawędka skracała czas oczekiwania. Obchód tu i ówdzie po zakamarkach miejsca imprezy.

źródło: triathlonpl.com
  Rutynowa szwędaczka była zbędna, teren imprezy rozplanowany przejrzyście, intuicyjnie rozmieszczone punkty strefy zmian, biura zawodów. Uciąłem komara na jakąś godzinkę przed startem. Drzemką tego nazwać się nie dało, plątające się sny co chwila podnosiły moje powieki. W dodatku za mną bezsenna noc, co na co dzień nie ma miejsca, z uwagi, ze jestem prawdziwym śpiochem. Tak czy inaczej, adrenalina, podnosząca moc przed zawodami, zdała egzamin, szybko się wybudziłem, by rutynowo przygotować się przed startem, nasmarować oliwką, włożyć piankę, ruszyć w stronę strefy startu. Moja pierwsza myśl? Czy woda jest nagrzana, czy ciepły wrzesień a'la gorący lipiec pozwoli w komforcie pluskać się przez 475 m w jednym z 8 najgłębszych jezior w Polsce? Trzeba było o tym zapomnieć.
   Minuty do startu mijały jedna za drugą, a nim się obejrzałem, już płynąłem rozgrzewkowy odcinek zerkając na oddalający się brzeg plaży. Grząskie, muliste dno, to tylko wstęp. Gdy się płynie o tym się nie myśli. Kilka machnięć kraulem, już trzeba wracać.

Standardowo: Gdzie jest Wally? źródło: triathlonpl.com
 Po drodze spotykam Wojtka, tego dnia zamiast w piance nietypowo w roli dopingującego, oraz Olę poprawiającą swój rekord na dystansie 1/8 IM. Przybijam 'piontke' z odnalezionym Piotrkiem z Nadaktywnych (cóż ciężko się znaleźć gdy tłum batmanów :-) START!

Bo startować można na różne sposoby... źródło: triathlonpl.com

  Pralki zero, płynie się luźno, swobodnie, oddech w miarę opanowany. Zawsze na początku miałem z tym kłopoty, teraz (już 5 start tri) było spokojnie, płynnie, bez spiny - jak przypomnę sobie MP w Suszu to czuję się niczym pojedynczy widz na rozległej sali kinowej. Mijam jedną bojkę, wdech-wydech, drugą.

źródło: triathlonpl.com
   Pozostaje tylko płynąć do brzegu by osiodłać dwukołowego rumaka. Wyjście z wody mam dynamiczne, nie kręci mi się w głowie, co też się zdarzało. Wiadomo, że błędnik nie za dobrze znosi kręcenie głową w pozycji horyzontalnej, czyli kraulowej, czyli jeśli nie pływałeś zrób sobie test i zobacz jak się będziesz czuł leżąc na sucho na plaży i co chwila przekładając głowę w obie strony :) 475 metrów to jest sprint, a dla niektórych pływaków przystawka. Dla mnie w porównaniu do startów w 750 m wody w dystansie sprint spora różnica i duża rezerwa energetyczna, pomimo, że to tylko kilka minut, a na treningach nie raz robiłem sesje po 1.5-2 km.
  Strefa zmian. Okulary, kask, buty rowerowe, no, przyda się jeszcze wziąć rower :-) Wylatuję jak z procy, nadrabiać 15 pozycję z wody (z 86-ściu). Już na siodle, mijam kładkę, ścieżkę rowerową, jestem na ładnej asfaltowej patelni.

źródło: triathlonpl.com
   Szybko przyjemna sceneria po wyjeździe z osiedla zamienia się w Wyspę Tajemnic. Nie wiesz jaki tor jazdy obrać, bo na rowerze trzymać prawej strony wg. regulaminu należy, a prawa wyszczerbiona jakby szeregowy Mietek pomylił drogę z poligonem i czołgiem niechcący przejechał. Trochę środkiem, trochę lewą, do prawej raz! Jak prawa się poprawi... Co by nie było za przyjemnie, oprócz wybijającego ósemki pobocza, namiętnie pojawiające się górki, pagórki. Jak ciasto ze śliwką... dobrze, że nie pod okiem, od kierownicy. Jak tu złapać rytm? Z tej wątpliwości wytrąciła mnie pszczoła. Tak. Zginęła na moim kolanie, a ja odruchowo strącając ją musiałem wczuć się w rolę serialu Sekrety Chirurgii za pomocą palca wskazującego i kciuka wyciągając żądło pozostawione w nagłym spadku po miodnej. A, że tak nieskromnie się pochwalę niedawno wspomagałem dotację na rzecz badań pszczół. Pewnych rzeczy nie da się uniknąć, więc, żeby wyrównać bilans natury, moje prawe kolano nabrało malinowego koloru i urosło jak wspomniane ciasto (niekoniecznie ze śliwką). Nawrotka.
źródło: triathlonpl.com
  Nie wiem czy mój czasomierz wydłużył, czy dystans tak wymierzony, czy slalomowy tor jazdy. W każdym razie, było ponad ok 12 km przy nawrocie. Tempo mocno średnie, 34 km/h. Chcę już odpuścić, widzę zawodników mijających mnie na rowerach czasowych. Postanawiam jednak dalej utrzymać to tempo, z uwagi na więcej zjazdów na drodze powrotnej. Mijam Mariusza, jadącego drugą pętlę na rowerze dystansu 1/4 IM. Pozdrowienia i żeby nie było za luźno i przyjaźnie kolejna górka wypalająca dwugłowe mięśnie ud niczym kowal podkowę. Rower mija szybko i całkiem beztrosko. Nogi mam nieco dobite, tlenowo czuję się bardzo dobrze. Strefa zmian.
Na stojakach jakieś 12-15 rowerów, jak się okazuje, jestem 14-sty w stawce. Co robić? GRZEJĘ!

źródło: triathlonpl.com
  Biegnę co tchu, Grzesiek z Nadaktywnych dopinguje: Dawaj Kamil poniżej 4 minut na km. Super! Podziałało to na mnie jak płachta na byka. Szybko dotruchtałem do zawodnika z dystansu 1/4 - biegł b. mocno, pozdrawiam go z tego miejsca :) pozwolił mi utrzymać i rozhulać mocne tempo 3:40 min/km przez pierwsze 1.5 km. Gdyby nie ten zawodnik, kto wie czy miałbym motywację do samodzielnej pogoni. Biegnie mi się dobrze. Czuję luz, czuję się swobodnie. Lekka bryza od strony jeziora ostudza gorejącą nieco głowę. Drzewa, niczym parawany dają zbawienny cień. Chce się biec! Od nawrotki postanawiam pędzić dalej tym tempem. Kolumna biegaczy coraz rzadsza.

źródło: triathlonpl.com
  Wypatruję numeru o czarnym kolorze (w tym kolorze startował mój dystans, w czerwonym dystans 1/4). Nikogo nie ma. Aż tu nagle, za wirażem dostrzegam z oddali balon, słychać stłumiony głos spikera... Hmm jestem w pierwszej 10 na pewno, ale który?! Doganiam jeszcze zawodnika w biało-czerwonym stroju, pędzę co tchu. Kibice Nadaktywnych przy ostatnim długim zakręcie, a wśród nich krzyczy Julek: 'Dajesz Kamil, jesteś piąty, goń następnego!'

źródło: triathlonpl.com

  Podziałało to na mnie jak hasło z reklamy znanego napoju energetycznego. I te skrzydła mnie niosły. Widziałem 4-ego zawodnika, oglądającego się w moją stronę... Dokręcam śrubę, mięśnie czworogłowe ud są jak mięcho oddzielone mechanicznie od kości. Czuję każdy mięsień, mam dość szaleńczego tempa... Jednak dobiegam... Cały i zdrowy na 5 miejscu!

źródło: triathlonpl.com
  Szybko dowiaduję się jednak, że w kat wiekowej jestem TRZECI!
Moje marzenie o podium w triathlonie staje się rzeczywistością!
Bieg natomiast kończę w najlepszym czasie!

źródło: triathlonpl.com
  Dawno nie byłem w tak pozytywnym szoku, mimo, że za sobą mam już ponad 50 startów we wszelkiej maści zawodach, głównie biegowych, to podziałało na mnie jak magiczna różdżka, pstryknięcie palca wyzwalające najlepsze emocje, dla których warto w życiu żyć i przeżywać takie chwile. Kiedy nie spodziewasz się niczego, a zaskakujesz się tym co najlepsze!

fot. Mariusz Jurczewski
Pozdrawiam sportowe świry i do usłyszenia! :)

piątek, 16 września 2016

Czerwone cuda - zagadka: Czym one są?

Czym one są? 
 
Mają cały arsenał witamin i minerałów, silne właściwości antyoksydacyjne (m.in wspierają mechanizmy obronne komórek człowieka), wpływają na przedłużenie długości życia, poprawę wzroku, wzmocnienie kości, poprawę pamięci itp.
Garść kilkanaście gram dziennie pozwala na zastrzyk energii np. zamiast popołudniowej kawy :) Można je dodawać do owsianki, koktajli, herbaty. Nie są przesadnie intensywne w smaku, dzięki czemu komponują się dobrze jako dodatek do dań, jak i samodzielna przekąska.
Jest to absolutna czołówka w arsenale turbo-doładowującej żywności Superfoods.
Innymi słowy, warto je jeść, aby dołożyć cegiełkę do formy na 200 procent.
 
Kto wie co to za wynalazek?
 
 

środa, 6 lipca 2016

Susza w Suszu, czyli... MP grup wiekowych w Triathlonie

Mistrzostwa Polski Grup Wiekowych w Triathlonie, 25.06.



  Start z wody. 551 osób płynących w jeziorze to była mieszanka łokci z kolanami. Po chwili zawodnicy zaczęli płynąć już na połowie szerokości jeziora aby nie dostać w nos. Ja sam trochę pogubiłem się z nawigacją i wyszedłem na brzeg po 15:21 min co było 225 czasem - dzielę więc tort na pół :)
   Rower z dokładającym zmęczenia, bocznym wiatrem, pierwsze 5 km ze średnią 30 km/h to był dla mnie wynik rekreacyjny i mocno niepokojący, jak się po niedługiej chwili okazało, jechałem początek pod górkę, zaraz nastąpiła nawrotka i można było już kręcić prędkość do 50 km/h by nadrabiać średnią 3:->
Dystans roweru to niecałe 20 km - zaliczone w 33 min 15 s. Schodząc z roweru miałem 86 czas w tej konkurencji.
   Wiedziałem już, że pora na pogoń za króliczkiem, czyli dalsze nadrabianie strat. Żar z nieba zaczął studzić mój zapał. Wisienką na torcie było 6 kilometrów po patelni dookoła jeziora. Bruk, a raczej teflon oddawał dobrze ciepło, bowiem Celcjusz kwitł na poziomie 35 kresek. Szału ni ma, jak tu się ścigać?


   Zawodnicy stawali, maszerowali, wątpili w siebie. Dużo pomogły punkty nawadniania z gąbkami, lodem, natryskami.
   Cały bieg to był jeden wielki ciagnący się kryzys od punktu A do punktu B na tętnie bliskim maksymalnego.
A przy okazji dopadły mnie myśli aby rzucić cały ten triathlon w cholerę. Zwalczanie tych 'demotywatorów' kosztowało mnie sporo psychologicznej waluty, a każda minuta zamieniała się w godzinę. Przez chwilę więc mogłem w końcu poczuć, jak to jest wydłużyć dobę, której zawsze brak. Jednak nie było najgorzej, super doping, wrzawa kibiców pozwoliła dusić tempo poniżej 4 minut na kilometr do końca.
  Finiszowałem z 11 czasem biegu, 6 km przebiegłem w 22 min 41 s. Przekraczając metę niektórzy zawodnicy padali jak muchy.

Od 225 miejsca z wody nadrobiłem 138 pozycji zajmując 68 lokatę z 551 startujących. 
12 miejsce w kat. Wiekowej.
Woda: 15:21 min (225)
Rower: 33:15 min (86)
Bieg: 22:41 min (11)
Czas całkowity 1h 16min 52 s.

   Z tego wszystkiego najlepsze było to, że zapomniałem butów rowerowych. Rower wstawiłem o godz. 11, miałem 2 h do startu żeby wyrobić się i wrócić po nie do ośrodka. Problem w tym, że w tym czasie zamknięto drogi na czas innych zawodów. Poszedłem zatem na komendę zapytać czy można coś z tym zrobić. Funkcjonariusz wezwał kompana z drogówki, by przekazać mu, że na moje nazwisko ma puszczać kierującego dalej. Dzięki temu nie musiałem na zawodach jechać rowerem w butach biegowych i zdążyłem uratować sytuację. A takie chwile pokazują, że można trafić na dobrych ludzi.
   Impreza sportowa łączyła się z koncertem Red Lips (z pasta party) zespołu Coma, w niedziele startowali zawodnicy na dystansie 1/2 Ironman, w tym 9-ciu Nadaktywnych, mając nieco lżejsze, ale też piekielne warunki startowe. Pakiety startowe - organizator pokazał tu, że jak się chce to można zorganizować zawody na bogato i z rozmachem.
Pasta party, zaplecze gastro, mini expo triathlonowe, piękne okazałe medale, postawa organizatora, cała otoczka ze spikerem nakręcającym nieustannie emocje, zasługują na wyróżnienie.
Z pewnością w kategorii mądrej promocji gminy, a nie będzie stwierdzeniem na wyrost - zawodnik mógł tu poczuć się jak król.

sobota, 30 kwietnia 2016

Harce na krańcu Polski, czyli obóz sportowy w Gołdapii - relacja

--- Obóz sportowy w Gołdapii - 22.04 - 24.04 - wraz ze Stowarzyszeniem Nadaktywni ---
  To jeden z moich głównych elementów przygotowań do najważniejszych startów w sezonie - MP w Triathlonie w Suszu (sprint), oraz 1/8 IM w Szczecinie (3.07). A w przypadku reszty Nadaktywnych - zawodów z cyklu Elemental Triathlon Series.
  Moje założenie na ten rok podczas obozu, było proste, aby się nie zajechać i nie dać się podpalić szaleńczej jeździe w grupie, tak jak to miało miejsce w zeszłym sezonie. O ile bieganie to moja 'koronna' dyscyplina, tak na rowerze, czy basenie nie chciałem się zniszczyć, ani sponiewierać do stopnia odruchu wymiotnego... jak to wyszło? Jak minęło kilka dni w rejonie pierwotnych Mazur, jedynej na Mazurach miejscowości uzdrowiskowej, strefy przygranicznej, biegunu zimna, w miejscu nieopodal tężni, wieży ciśnień, historycznej stacji dowództwa Luftwaffe ukrytej w pobliskim lesie :)?
Jak powtórzyłem wyczyn, nie-wyczyn spalenia 7000 kcal w 3 dni z zeszłego roku?
Pokój z widokiem na rower (i jezioro)
Zapraszam do lektury!

Dzień I piątek:
  Zakładka... rower + bieg - najpierw - 40 km rowerem (tempo ok. 29 km/h). Kilkakrotnie zmienialiśmy decyzję idziemy na basen - rower- basen - rower... Padało-wiało-padało, aż w końcu pogoda dała spokój burzom emocji i wygrał szanowny jednoślad. 
  Jazda po krętych bezkresach przygranicznych Mazur dawała nam się we znaki.
  Najpierw wypełzało słońce, co wprawiało wszystkich w pozytywny nastrój, a po chwili wracał deszcz, który przechodził w grad, fundując naszym twarzom peeling gruboziarnisty. Odskocznią od mało przyjaznej aury były piękne widoki nie zmąconej przemysłem mazurskiej krainy. Górki przeplatane jeziorami* zjazdami, innym razem miasteczka, gdzie zatrzymał się czas, a które pozostały w swej niezachwianej pierwotnej formie. Kierowcy, przepuszczający rowerzystów, pieszych, na każdym niemal skrzyżowaniu (!), to zwracało uwagę.
  Po 20 km, wraz z kilkoma chłopakami zrobiliśmy nawrotkę do bazy - część miała dość pogody, część miała w planie ponad 100 km (!) kręcenia w okolice Wiżajn (podobno polski biegun zimna), jeszcze inni, jak ja skupiali się na krótszych odcinkach, którzy przygotowują się do triathlonu na dystansie sprinterskim, czy olimpijskim. Nawrotka na półmetku trasy rowerowej, przerodziła się z relaksującej jazdy w pierwszą stronę, w walkę z atakującymi zakwasami, które ze zmęczenia zalewały uda, łydki i wszędzie tam, gdzie pracują mięśnie podczas wysiłku, a o których nie miało się wcześniej pojęcia, ani z cytatów kartek z kalendarza, ani z podręcznika anatomii. Po tej wymagającej zagryzienia żuchwy przejażdżce trening dokończyłem 6-oma kilometrami biegu. 
II część dnia...


  Pływalnia - mieszcząca się w powojennych budynkach, hangarach, co ciekawe blisko centrum Gołdapii. Nasz 18 osobowy skład zajął niemal wszystkie tory, robiąc nie małe zamieszanie w wodzie  - było widać efekty poniedziałkowych treningów pływackich z trenerem Marcinem i Bartkiem - wszyscy ładnie kręcili kraulem. Co bardziej jako anegdota, spotkało się z aprobatą dowodzącego basenem portiera, który stwierdził, iż 'przyjemnością jest oglądanie tak pływającej drużyny.' Żeby nie było, że to tylko mój wymysł, powołuję się na potwierdzone świadkami źródło! :)

Menu na kolację: pizza 42 cm, skonsumowana samodzielnie, zupka chmielowa dobrze schłodzona na deser.



Dzień II sobota: 

  Pobudka, pobudka, godzina odpoczynku po śniadaniu i dalej rzeźbimy to co zaczęliśmy wczoraj!
W moim przypadku - zakładka podejście drugie. 40 km rower (tempo 30 km/h). Słoneczko, wiaterek, widoczki. Ok, nie rozdrabniam się tak już, bo piź**iło jak w kieleckim. Powtórzę się lub nie, jednak, trening w grupie czyni cuda. Trzymanie się 'koła' czyli złapanie partnera/grupy działa zbawiennie na sfatygowane nogi. Gdzieś z głębi rozpala się na nowo chęć do zrobienia treningu, a przebłyski z cyklu 'odpuść sobie zrelaksuj się...' nie mają tu miejsca. Od początku jedziemy mocno trzymając tempo. Pogoda jest łaskawsza, to i noga 'lepiej podaje'.


Mazury, cud natury.
  Po rowerze przybijam pionę z Rafałem, teraz nadchodzi czas biegu - w grafiku mam BNP - Bieg z Narastającą Prędkością z szczęśliwym numerkiem 9 km. 
  Zaczynam misję, od tempa 4:30 min/km, z ostatnimi kilometrami w trupa, na pogrzebanie wszystkich podziałów stref tętna. O tyle dobrze, że pętla, gdzie 'truchtaliśmy' była nieco zakryta od wiatru i mieszana, z lekkimi górkami, jak i odcinkami z kostki brukowej. W mojej teorii pozwala to zróżnicować czucie nóg na różnych nawierzchniach, a także zaskoczyć mięśnie, które inaczej pracują na miękkim, inaczej na twardym, co procentuje na zawodach. Końcówka treningu to tempo godne otwarcia sklepu i czołówki biegnącej na wyprzedaże Black Friday, z tym, że bez pozycji Małysza wychodzącego z progu :)
Co było dalej?
  Dalej było powitanie w umówionym punkcie końca trasy z grupką Nadaktywnych, którzy już dopięli bieg. Zmęczeni, poturbowani, szczęśliwi - ale zaraz, kto powiedział, że wytrzymałościowcy są normalni? ;-)



  To był półmetek obozu, a ja już myślami byłem przy ciepłym obiadku, zimnym piwku, przeskakiwałem też fantazjami do kolacji, gdzie wracał w błogich wspomnieniach placek po Węgiersku z zeszłego roku :) Co poradzić, jak się jest entuzjastą życia, który podejmuje nieustanne próby przebijania się przez szarą rzeczywistość, dorzucając do niego pieprzu ostrymi treningami, i słodząc dobrym jedzeniem? Nic, powtarzać ten rytuał dalej!



  Zanim te wszystkie przyjemności nadejdą czekał jeszcze basen, sauna, jacuzzi. Bartek jako naczelny ekipy, wypływany delfin, dyrygował naszą pływacką rutyną tego dnia i to co zalecał, pływaliśmy. No prawie, z Darkiem na torze obok, dzieliliśmy to na pół, tylko cicho (pewnie Bartek się nie dowie ;) czyli zamiast 6x50 m z przyspieszeniem było 3x50 itd. 
  Na basenie magia kolektywu również zrobiła swoje, bo po dwóch zakładkach rowerowo-biegowych sądziłem, że wybiję z głowy dalsze zadawanie sobie bólu. Nic bardziej mylnego. Pływanie poszło lepiej niż oczekiwałem. Po tym kolejnym docieraniu formy, skończywszy trening, moje wprawne oko, niczym wędrowca na pustynii, upolowało oazę - jacuzzi, pełne bulgoczącej wody, zapraszającej na hydromasaż, jakby z wielkim napisem, rodem z kasyna na granicy stanu Kalifornii i Arizony. 
  Skorzystałem z zaproszenia, w myślach będąc wdzięcznym za tą chwilę. Czekała na mnie tam przecież studnia zasłużonego relaksu! Tylko gdzie są drinki, gdzie... Wtedy z drugiego końca basenu rozległ się dźwięk syreny alarmowej >>>> uśpieni ratownicy poderwali się niczym czujne żaby ze strumykowego kamienia - podążając gęsiego w stronę sauny. 'O ch.. tu chodzi'? *cholerę - pomyślałem. 
  Przez przypadek, albo i nie, ktoś z naszych pociągnął za dźwignię wzywającą pomoc. Myślał, że chodzi o wiadro z zimną wodą, albo rączkę autobusową, taką, dla pasażerów, jak w starych Jelczach komunikacji miejskiej. Wystarczyło tak pomyśleć, a już po chwili wybuchła afera, całe szczęście bez zbiórki komisji rządowej, sprawa wyciszona :)



Wieczorem podjechaliśmy, regeneracyjnie, na dwóch kółkach pod granicę rosyjską, położoną ok. 5 km od naszego ośrodka i niespodziewanie... nasza kilkunastoosobowa grupa, zaczęła robić testy prędkości na rondzie, ta beztroska zabawa na karuzeli trwała tylko kilka minut... obok zaparkowała cywilna Vectra z przyciemnionymi szbymi... I czego się teraz spodziewać? Pozdrowień od cywila! :) 
Tak zakończyliśmy dzień, a wieczorem zawitaliśmy do restauracji Matrioszka, gdzie postanowiłem skonsumować podwójną porcję placka po węgiersku, żurku z jajkiem, deseru lodowego, oraz podwójnej nalewki zupki chmielowej - dobrze schłodzonej. 




   Jak się dyskusja rozkręcała, tak ustała, bo niedziela jako dzień III już za pasem, trzeba było wracać, regenerować siły na postawienie ostatniej kropki nad i planu treningowego. Zanim zmógł sen, jedna strona ustawiła na korytarzu w ośrodku krzesła debatując nad wyższością rowerów czasowych nad szosowymi itp. tematami natury zgodnej z przesłaniem obozu sportowego. 
   Część druga, a w tym ja, skierowała się w stronę tężni -
Tężnie to "Drewniana konstrukcja o długości 220 metrów i wysokości 8 metrów zasilana jest z podziemnego źródła z głębokości 646 m wodą o leczniczych właściwościach. Solanka spływając po gałązkach tarniny, pod wpływem słońca i wiatru wytwarza wokół mikroklimat o dużej zawartości jodu, bromu, magnezu, wapnia, potasu, sodu i fluoru. Skład gołdapskich wód jest szczególnie przydatny w leczeniu schorzeń górnych dróg oddechowych."
 


Przy Tężniach, rozstawiam pochodnie motywacji :)
Dzień III niedziela:

Jak piątek wraz z sobotą podzielił się pogodowo, tak w niedzielę, kieleckie (notka w akapicie wyżej:) przerodziło się w świętokrzyskie - brrr, zimno, wiatr... a tu czas iść na rower i nie ma zmiłuj?! Ale zaraz, mam tak odpuścić... Nie czuję się zbyt dobrze, dwa mocne dni wyjałowiły mnie, wymęczyły, a zeszło wieczorne ładowanie w tężniach, ani degustacja uzdrawiającej wody nie odniosło efektu w formie pobudzenia goniącego zająca jak w reklamie znanych baterii..
  Tego dnia (od dawna tak nie miałem w sumie) postanowiłem odpuścić, a pobiegać, luzem, bez zegarka, bez gadżetów, w pobliskim lesie. Tak, biegliśmy sobie z Edytą i Jankiem mijając pewną posesję, gdzie na podwórku udomowiony łabędź degustował wodę z łazienkowej miski. Tym wesołym akcentem, stwierdziłem, że wszystko dookoła wraca do normy, pora wracać też do domu :)

Do zobaczenia za rok! :)



*którym zapewne przestano nadawać nazwy, z racji ich nieskończoności...

sobota, 19 marca 2016

Codziennie biegać inną ścieżką...

  Postanowienia noworoczne mają to do siebie, że w teorii wzbudzają entuzjazm. Praktyka ma to do siebie, że wymaga wysiłku.

Entuzjazm i wysiłek który sprawia przyjemność? 
Postanowienie noworoczne zaczynając od marca?

  Jednym z nich jest przebiec każdy trening inną ścieżką. Inna ścieżka, inaczej rozłożona trasa, inny zakręt.

Jak kombinować, kiedy za rogiem dwa zakręty na krzyż, kawałek prostej i dalej to samo, nuda...




    Już z tych dwóch zakrętów masz pole do manewru. Możesz zrobić pętle. Możesz zrobić przebieżki, od punktu A do punktu B. Możesz znaleźć pobocze, jeśli bieganie po twardym ulicznym betonie nie jest przeznaczeniem Twoich nóg. Co ja odnalazłem?
   Każda trasa, która biegamy na treningu z biegiem czasu staję się coraz bardziej znajoma, przyzwyczajamy się do niej. Mierzymy czas, widzimy postęp, lub patrzymy na odbicie słońca od szyb mijanego budynku, jeśli biegamy o stałej porze i już wiemy za ile czeka nas próg drzwi i potreningowy posiłek. Kiedy już ta rutyna pozwala oswoić się i znaleźć stabilność w treningowej rutynie, tak ja postanowiłem, że do tematu własnej znajomej ścieżki podejdę inaczej.
   Postanowiłem, przynajmniej w tym miesiącu biegać każdy trening po innej trasie. Jak to wyszło w teorii i praktyce?




   Jednego dnia asfalt, osiedlowe uliczki. Drugiego dnia las, polne ścieżki przepasające horyzont usłany zbożami. Raz za dnia, innym razem wieczorem. Nigdy rano. Znasz kogoś kto lubi biegać rano? Ja też nie :)
  Jeszcze innym razem dobiegam do 'punktu kontrolnego' gdzie zawracam biegnąc szybciej drugą połowę.


  Plac ratuszowy, dworzec kolejowy, serwis rowerowy, sąd rejonowy. Teatr dramatyczny, szpital kliniczny. Trening interwałowy z pauzą na przystanek autobusowy. Nie typowe połączenia, a miejsc wiele do zobaczenia.
  Co mi dała taka praktyka? Każdy trening jest inny, odkryłem ile potrafi dać radości, zwłaszcza, gdy mamy dość tych samych tras, treningowej rutyny, a potrzebujemy czegoś co rozpali ogień motywacji na nowo. Polecam taką rozpałkę, wydłuża żywotność pieca :)