piątek, 27 grudnia 2013

Krakowski Bieg Świetlików - II miejsce w kat. wagowej M3 90+ - relacja

  Bieg pod osłoną nocy i ostatni z wyjazdów w tym roku. Zamarzyło mi się zawalczyć o coś więcej jak medal ukończenia biegu. Pojechałem zatem do Stolicy Małopolski skorzystać takiej sposobności - klasyfikacja na kat. wagowe. Była to dosyć ryzykowna próba, ponieważ zawody - rozgrywane o godz. 18 poprzedziłem 7 godzinnym wojażem. Nie szukam tu dziury w całym - jednak nogi w drodze zawsze się męczą. Pociąg był zatłoczony - wiadomo, okres świąteczny.
  W trakcie podróży widziałem wiele i nie chodzi tutaj o krajobrazy za oknem. Mieszanka podróżnych - od azjatów, kobiet z wózkami, myśliwych psami, przez rowerzystów, białorusinów-turystów, kończąc na mobilnym sprzedawcy 'piwo jasne, piwo jasne' + ja biegacz-odkrywca. Taka oto Świąteczna Śmietanka Towarzyska. A mówi się, że to w centrach handlowych panuje gorączka i totalne zamieszanie... :)
Nie byłbym sobą, gdybym nie złapał chowającego się słońca...w pobliżu kwatery.
  Docierając do grodu pod Wawelem, przesiadając na taxi, słyszę kilka ciekawych, miejscowych historii - w tym popularne 'poświęcenie miasta dla galerii handlowych'. Dojeżdżam do biura zawodów po pakiet startowy, a w nim m.in. t-shirt, świetlik, maść na stłuczenia.
  Melduję się do hostelu. Tym razem pokój dzielę z dwoma osobami - piwoszem-obieżyświatem Carlosem, Peruwiańczykiem z Niemiec i Pawłem - ławnikiem w sprawach rozwodowych z Warszawy. Czyli mieszanka różnych wymiarów co dla mnie jest już normą :) A że ludzie to byli kontaktowi, szybko zaczęliśmy dyskutować na wszelkie przychodzące do głowy tematy. Nagle zapaliło się światełko - gastro time. Wypadło na bary z zapiekankami na Rynku Nowym, okoliczne knajpy porezerwowane/obiady zamknięte. W każdej budzie do wyboru ponad 40 (!) wariantów. Brałbym wszystkie. Dawno nie jadłem tak na bogato przyrządzonej, lekkiej zapiekanki. I w zasadzie słusznie, trzymając tego dnia dietetyczny fason. Nawrotka do lokum, krótka drzemka, następnie kierunek -> miejsce startu.
Start przy Hotelu Forum, rozświetlona Wisła w tle.
  Tak jak w dzień słonecznie +5, tak wieczorem złapał przymrozek, a bulwary przy Wiśle, przez które prowadził bieg spowiła warstwa lodu. Zaniepokoiło mnie to, gdyż takie warunki mogą nie sprzyjać kręceniu przyzwoitych czasów, czy robieniu zrywów by urywać rywali na trasie. Adrenalina zaraz wzięła nad tym górę, z każdą minutą coraz bliżej ustawienia się przed startem. Kończę rozgrzewkę i  pozdrawiam Mikołaja - Półmaratończyka z Torunia, truchtającego w pobliżu.
  Stoję już na starcie między 'oświeconymi', wszyscy bez wyjątku mieli na sobie element świecący - uwagę najbardziej przykuł jednak zawodnik przebrany za balon, coś jak ten widokowy nie opodal leżący przy brzegu Wisły. Jak dla mnie faworyt do wygrania klasyfikacji na najbardziej odjechany strój. Był jeszcze Mikołaj w choinkowych światełkach czy rozświetleni Krzyżacy. Zaintrygowanie to przełamał głos spikera, rozwijający zapowiedź: kto biega wiosną ten biegać lubi, kto latem: lub i jest wytrwały, kto jesienią ten: jest wytrwały i ma zapał, zimą zaś - jest człowiekiem z charakterem (pisze te słowa z pamięci, pewnie coś przekręciłem :). Tym uroczystym wstępem po wystrzale JEDZIEMY!
Świetlna gąsienica - biegacze jej kręgosłupem.
   Sprawnie łapię czołówkę biegnących. z tempem ok. 4:00/km. Szybko więc wypracowałem sobie sporo luzu w okół siebie bez lawirowania slalomem jak na Półmaratonie Mikołajów. Czołówka oświetla mi pierwsze odcinki kamienistej nawierzchni. Po przebiegnięciu ok. 2 km, na rozległym wirażu, zawiesiłem oko na okazałych iluminacjach, które z daleka dawały jeszcze mocniejszy efekt. Wyglądało to jak pociąg świetlny, relacji START-META na trakcji 'Bulwar Wołyński'.Przemykam dalej, co zaskakujące zaczęła łapać mnie lekka kolka, o tyle dobrze, że na krótko. Pojawia się pierwszy ostry łuk z nawrotką i kamienistym podbiegiem. Były to około 3 km, przy tym tętno wykręciło mi już na 93 %, co tylko świadczy jak intensywny był początek zawodów. Wymagający podbieg wynagradza odcinek po kładce nad Wisłą, biegło się po niej jak na autopilocie z luzem i automatem w nodze. Rzucam okiem na pulsometr: 4 km, 16:30 min, za szybko. Zacząłem już odczuwać w płucach każdą kolejną upływającą minutę. Redukuję bieg, tempomat ustawiam na tempo 4:15/km. Pozostali biegacze, biegnący u boku, zaczęli chyba jeszcze mocniej, bo mimo lekkiego zluzowania, spokojnie wyprzedzam kolejnych zawodników.
Ja na drugim planie, gonię po Puchar :)
  Połowa dystansu z głowy. Czołówkę nakierowuję w górę - para przyspieszonego oddechu z wiązką światła ograniczały widoczność. Mijam zawodnika 'IronBody', zapytał: Na ile lecisz? - 4 dychy. Po oficjalnym potwierdzeniu długości trasy zamiast 41 min, planowałem zawody ukończyć poniżej 40 min. I tak sunę dalej szukając punktu zaczepienia równego tempa. Od 6 km biegnę już na totalnej pompie. Czułem się jak balon, lecz lecący równo i do przodu :) Mijam kolejny kilometr. Biegnę razem z Patrykiem, przez dobre kilka minut trzymamy podobne tempo, na zmianę wysuwając się do liderowania. Stwierdziłem: przede mną może być jeszcze kilku zawodników z mojej kat. wagowej - czas więc wejść na wyższe obroty. Łapię wiraż z podbiegiem - zaliczam pechową glebę - o tyle szczęśliwie - poszedłem karkołomnym wślizgiem... na podsumowanie rzucając pod nosem soczyste K**WA MAĆ! W złości, przyspieszam jeszcze mocniej - 1.5 km do upragnionego już końca!
  Nieoczekiwanie dościga mnie 'IronBody'. Wtedy stwierdziłem: jestem maszynistą tego pociągu i nie mam zamiaru wypadać z toru na ostatniej prostej! Zbieram rezerwy sił, przed tym rzucając pytanie:' a Ty na ile lecisz? -Nie mam pojęcia'. Wystarczyło to, żebym wystrzelił jak z procy.
  Ostatnia prosta + podbieg z zakrętem pod górkę i jesteśmy w domu. Wyprzedzam jeszcze kilku zawodników. Pozostało kilkaset metrów... których przemierzanie trwało jak cała wieczność. Jednak nigdy jeszcze nie byłem tak zdeterminowany, przepełniony sportową złością i pewien - utrzymam swoją pozycję do samego końca. Przed Metą jeszcze trzymam jak się da ostatkiem sił tempo I JESTEM! 40:19 min. Jestem uradowany, na szyi wije się już medal, chyba najładniejszy w dotychczasowej kolekcji. Odnalazłem się z Patrykiem, z którym ładnie kręciliśmy równe tempo, wspólna piona i gratulacje.
  Sprawdzam sms z wynikami: Kat. Open 29/605, M3-2 Jest PIĘKNIE :) W kocach termicznych, kierujemy się na depozyty i po piwko (w pakiecie). Czekając na dekorację wspólna wymiana biegowych doświadczeń i po chwili dekoracje na lodowisku!
II Miejsce, w ręku wybiegany Puchar i Dyplom.


   Wyczytany dumnie wkraczam na podium. Otrzymuję puchar + dyplom. Gratuluję zwycięzcy dopytując o wynik - 38:32, 15 lat biegowego stażu. Miałem chrapkę na zwycięstwo w swojej wadze, lecz wiem, że urwanie jeszcze prawie 2 minut to jak dla mnie poziom nieosiągalny na ten moment.

Zgadnijcie, co przyciągnęło uwagę? ;)




  Dałem z siebie tytułowe 200 %... Był to dla mnie najbardziej wymagający bieg do tej pory. Nie czułem takiej intensywności w żadnym w dotychczasowych startów. Motywację jednak miałem wyższej wagi - i co chciałem - osiągnąłem - wróciłem z nad Krakowskiej Wisły z wyróżnieniem, pucharem którego zdobycie w biegach, było moim małym marzeniem.
Do usłyszenia!

Jeszcze garść obrazków na koniec:
Zwycięzca najładniejszej iluminacji (tak, to ten bez kijków).
Człowiek - świetlik.

Foto z serii byłem tu: 'Rynek Główny', na 10 minut przed pociągiem i gonitwą na dworzec.






















Kilka powodów do dumy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz