piątek, 29 listopada 2013

15 kilometrów przez pierwszy mróz, śnieg, poligon i wiatr

  Środa 16:00, -2 stopnie Celcjusza. Średnio optymistycznie wystawiać nos za drzwi. Policzki smaga mróz, oczy, bardziej aniżeli zmrok razi oślepiający biały pył z nieba w towarzystwie porywistego wiatru. Pora ruszać. 15 km przede mną. W nogach ostatni trening crossfit. Ale co tam. 10 dni do Półmaratonu Mikołajów. Nie ma wymówek. Obieram azymut na trasę, którą opisywałem w weekend przy okazji recenzji świeżo nabytej czołówki. Ciemno już, zgasły wszystkie światła... w rytm melodii znanej ze szkolnych czasów. Punktem docelowym jest osada Ciasne.
  Przyznam się, że dawno nie miałem okazji tak mocno kamuflować się odzieżą, jak zdarzyło mi się wczoraj. Maska na twarz, kaptur, czapka, rękawice, kilka warstw topów. Anginy przechodziłem niegdyś częściej niż wstawało i zachodziło słońce na niebie. Dmucham na zimne. Tyle, że zimne to -2 tego dnia. Solidnie przygotowany do wyprawy by kręcić piętnastaka, bez obaw przemierzałem kolejne punkty na trasie. Po drodze hałdy, w lekkiej poświacie księżyca wyglądają jak w innym wymiarze. Następnie dwa wiraże, skręt na poligon. Czołówka tego dnia pracująca na 100 % mocy. Dając blask tonącej bieli, z oddali skupiła w moim polu widzenia 2 jasnozielone punkty. Początkowo nieruchome, następnie jakby pędzące w moim kierunku. Skojarzenie: latem biegałem tam, a owczarki niemieckie były zamknięte na terenie jednostki. Cisnę więc dalej co moc w nogach. Ale oprócz tych jasnych punktów nagle donośne szczekanie. Zatrzymuje się, bojowo nastawiony czworonóg już był gotów mnie przyatakować, gdy w ostatniej chwili ktoś wykrzyczał jego imie, a ten zatrzymał się jak zamarły. Ufff... nie lubię takich spotkań, mimo że zachowuje zimną krew, włącza mi sie tryb agresora większy niż u atakującego. Zostawiając ten wątek.
  Półmetek trasy 0.5 km przede mną, ostatni rozległy podbieg. Podnoszę głowę, redukuję kąt latarki, dostrzegam z oddali tabliczkę miejscowości, jestem na 'checkpoincie'

Zachód słońca w Ciasnym :-
  Nagle zaczęło mocniej sypać. Potworny wiatr, spowodował że ściągacze kurtki, rękawice, wszystko co miałem na sobie, było związane i ściśnięte do granic możliwości. I wtedy ogarnął mnie śmiech. Przyszło mi do głowy skojarzenie z metką cebulową :-D JA, szczera dzicz i wycie do samego siebie ze śmiechu. Lubie trzymać granice przyzwoitości i wracam z powrotem do realizacji zadania. Wracając przemierzałem przez Sowlany, opady ustały, a rozgwieżdzone niebo, z olśniewającą łuną Stolicy Podlasia podziałały jak balsam dla duszy. Pomijając fakt, że ku mojemu zaskoczeniu, powierzchnia polnej ścieżki sprawiała wrażenie jakby tafli, przeniesionej z lodowiska BOSiR. Suniesz przy kojących okolicznościach przyrody, a tu nagle łyżwy by się przydały.
 Ale co tam, jest ok, mówię sobie. Po tym stwierdzeniu pada mi bateria w czujniku tempa. Wtedy mówię, jest fantastycznie, lepiej jak nigdy dotąd! :-) Waliło śniegiem po oczach, wiatrem po plecach, nogi krzyżowała śliska droga. Wystarczyło spojrzeć na chwile w górę, podziwiając barwę gwiazd zmiksowanej z miejską poświatą...
 W takich warunkach przyszło mi odbyć jeden z pierwszych i ostatnich treningów. Pierwszy po roztrenowaniu, jeden z ostatnich, bo UWAGA za 10 dni Półmaraton Mikołajów. W ciągu jednej doby pojadę przebiegnę 21 km, pozwiedzam Toruń, złowię 3 rant korony długich dystansów (po 10 km i Maratonie) w jeden sezon, a w dodatku, przy okazji pobiję Rekord Guinessa (o czym szerzej w krótce ;-)
Życie i bieganie jest Piękne :)

niedziela, 24 listopada 2013

Nocne oświecenie - test czołówki Mactronic FL-922

   Kończąc wczorajszą wieczorną służbę na spotkaniu Jagiellonii, pozytywnie nakręcony ilością spisanych ankiet i wynikiem meczu, odwiedziłem znany białostocki bar z Burgerami,  gdzie jak wiadomo, można największe 'okazy' z menu pałaszować śrubując rekordowe czasy. Wygłodniały jak król dżungli, postanowiłem wstąpić, pochłaniając 'bydlaka w bułce' :) Po powrocie do domu, zajrzałem przypadkiem do szafki ze sprzętem do biegania. W polu widzenia znalazła się czołówka. Byłem dość ociężały po sytym posiłku, odpocząłem chwile i rozbudzony wydarzeniami, które miały miejsce w ciągu dnia, stwierdziłem z entuzjazmem, że właśnie teraz pora przetestować świeże akcesorium biegowe, nabyte podczas wizyty w klubowym sklepie 'Pędziwiatra'.
  Około godz. 23:50 wrzucam lampę na głowę, wskakuje w biegówki, szybko robię skan okolicznych dróg, aby wybrać najciemniejsze poza osiedlowe zakamarki. Chciałem wypróbować 'świetlika' w jak najbardziej niesprzyjających warunkach, w totalnej ciemności, z dala od mieniącego się poświatą miasta. GPS mojej wyobraźni najpierw wygonił mnie z domu, by po drodze losowo wybierać poszczególne zakręty i to jak ścieżka się potoczy, w ramach znajomych tras. Pogoniłem najpierw ścieżka rowerową w asyście lamp ulicznych. Biegnę sobie spokojnie... nagle spostrzegłem, jak jadący z naprzeciwka samochód dostawczy zatrzymuje się, wolno podjeżdzając do zbocza drogi. Zbytnio nie poruszony tym faktem, lecę dalej. Zaczepił mnie starszy wąsaty Pan a'la marszałek przeniesiony z minionej epoki, którego tronem było siedzenie busa pow. 3.5 tony. Zatrzymał mnie, bezpośrednim zapytaniem, pełnym szacunku w głosie: 'Którędy na Suwałki, Panie miły'. Pomogłem jak mogłem... przestawiłem załączony tryb nocnego łowcy-biegacza, na siatkę dróg kołowych, nim zdążyłem dokończyć przekaz trasy, kierowca ulotnił się. Zastanawiające... Miałem na sobie ciemny uniform, oddychającą maskę na twarz, rękawice i czołówkę zaciągniętą czapką. Strój zdawać by sie mogło adekwatny do warunków atmosferycznych. Zagubiony jeździec chyba widział to inaczej, ruszając wolnossący silnik z piskiem bieżnika, przełamując niezmąconą do tej pory cisze nocną. Rozbawiła mnie ta sytuacja, ruszyłem z uśmiechem dalej. 
Początek trasy, gdzie czołówka była jeszcze kropla w morzu świateł.
  Już po północy. Wkraczam w totalne ciemności. Ogródki działkowe, nieopodal las w okolicy Sowlan, przy pochmurnym niebie, potęgował osłonę nocy. Moim pilotem była jedynie wiązka światła, która wyznacza tor biegowej wyprawy. Po uruchomieniu czołówki, uregulowałem ją na odpowiednim kąt padania z 4 możliwych poziomów ustawienia. Model ten posiada też 3 tryby świetlne na 100 i 50 % mocy, oraz pulsacyjny. Tak sobie kombinowałem, z ustawieniami, rozglądając się na lewo i prawo, zdumiony jak inaczej wyglądają w strumieniu syntetycznego światła położone nieopodal miejsca. Zaskoczył mnie zasięg świecenia - ok. 40-50 m, panel główny więc mógłby spokojnie służyć za solidną latarkę roboczą. Sprzęt ma moc 115 lumenów, pięciokrotnie więcej od konkurencyjnej, renomowanej firmy Petzl Tikkina 2 (23 lm, cenowo ta sama półka). Tutaj polska produkcja, mniej prestiżowa nadrabia parametrami. Wracając na trasę.
  W akompaniamencie czołówki, nogi mnie niosły z dużą swobodą, którą można było dopasować odpowiednio do bardziej wyboistego terenu, by oszczędzić nogi na nierównościach. Wkraczając dalej w gęstszą strefę leśną, nie mając wyjątkowo tego dnia muzyki ze sobą, zauważyłem, jak ten trening różni się od poprzednich. Zerknąłem na pulsometr - tętno, znacznie wyższe, znacznie wyższe od zakładanego przy tym tempie... Zdałem sobie sprawę, jak okoliczności działają na wyobraźnię. Środek nocy, narastająca mgła, totalna cisza, pole widzenia ograniczone do 0.5x0.5 m średnicy, które daje jedynie światło czołówki. Grało to na moich emocjach niesamowicie. Nie wiesz przecież co się pojawić może nagle w tym wąskim widoku, niczym ten, który strumieniem jasności wyznacza głównego aktora na teatralnej scenie. Zaczęły mi się wkręcać różne sceny z horrorów, chwile grozy, drescze przeszyły całe moje ciało. Powiedziałem STOP tym wizjom. Wracając szybko myślami do przyjemnie spędzonego dnia, szybko zagościł humor i pogoda ducha. Łuna osiedla mieszkalnego wyznaczyła dalszy kierunek mojej eskapady.
  Mijam pierwszy budynek. Kierując wzrok w strone okien. Jedno, drugie, trzecie okno... wręcz zamarłem. Niepodziewanie ujrzałem postać. Siedziała tam starsza Pani, która widocznie walczyła z bezsennością. Była jakby zdziwiona i nieco przerażona. Serce zabiło mi mocniej, ale widocznie to z fantazji, które naszły mnie w czasie przebieżki po lesie. Jeszcze kawałek drogi, ostatnia prosta i tak wkroczyłem z powrotem na ścieżkę w stronę domu. Kręcąc spokojne 10 km, zakończyłem szybki test czołówki.

Podsumowanie:
   Latarka świeci bardzo dobrze, intensywnie, dokładnie oświetlając drogę przed nami. Duży zasięg, jasność świecenia. Światło dość skupione, rozróżnić je można na dwa okręgi świetlne. Środkowy, bardzo jasny, oraz dookoła niego stonowany, dający połowę światła centralnego. 
  Ustawienie 4 kątów padania światła: można dopasować to do prędkości biegu, jak też dobrać odpowiednie ustawienie na wypady rowerowe, przy większych prędkościach. Aczkolwiek jak dla mnie ze względu na wysoki wzrost, przydałyby się jeszcze ze 2 ustawienia kątów, miałem trudność z odpowiednim ustawieniem, raz za bardzo w górę, innym razem za mocno pod nogi. 
  3 poziomy świetlne: 100 % bardzo intensywny, drugi na 50 %, w rzeczywistości świecił na jakieś 75 %, nie dając odczuwalnej różnicy. 
  Czas świecenia: to wg. producenta 40 h na poziomach 50 % i migotanie, zaś 35 h na ciągłe światło. Zasilanie 3 baterie AAA. Obawiałem się co do wagi sprzętu, że może przeszkadzać w czasie dłuższego biegu, lecz bezzasadnie, kończąc trening, nie odczuwałem żadnego dyskomfortu. 
  Cena 50 zł, za porządny produkt polskiej firmy. HL-922 jest dobrym wyborem jakość/cena, mogę z czystym sumienie polecić ją ' biegającym po nocy'. Prosta w użyciu, bez zbędnych bajerów, spełnia swoje użytkowe przeznaczenie.

niedziela, 17 listopada 2013

Roztrenowanie: tydzień bez biegania, który czas pochłania.

   Sobota 9.XI i ostatni trening biegowy. Ciekaw byłem jak będzie wyglądało moje samopoczucie podczas okresu roztrenowania. Jest nieźle. Podjąłem aktywność pod kątem crossfit. Czuję jednak, że brakuje mi aerobów. Powrót do regularnego treningu zajmie mi jeszcze jakiś czas. Nie jest łatwo oddzielić wzrost formy biegowej po ostatnich zawodach zakończonych życiówką na 10 km (41:14 min), kompletnym zaprzestaniem treningów. Daję sobie czas na 'twardy reset'. Wybiegałem 12 miesięcy, bez większych przerw. Pora zatem wyciągnąć nogi, ręce i odpocząć... :)
  Nie jest to leniwy odpoczynek. Łapiąc odskocznie od biegania i ćwiczeń siłowych, w środę rozkręciłem sie trzema dniami z rzędu na zajęciach crossfit. Czym jest crossfit? Połączeniem ćwiczeń siłowych, aerobowych, wytrzymałościowych, sprawnościowych i wielu innych. Wykonywany przez formacje wojskowe, siły zbrojne, straż pożarną. Szybki, skuteczny (rzekomo), maksymalnie skondensowany. To czy przypadnie mi do gustu okaże się w nadchodzących kilku dniach...
Odważniki, ciężary,  gimnastyka, zegar formy tyka?
... a przechodząc do tego jak wyglądały zajęcia. Wykonywane powtórzenia i ich intensywność z lekka zaskoczyły mnie. Cały trening niekiedy zajmuje kilka minut - tylko i AŻ. Po tych kilkuset sekundach wypruwania żył i szalejącego tętna, nie masz ochoty wspinać się po schodach do szatni. Na tym przykładzie chodzi o piątek - wykonywane były przysiady ze sztangą z przodu, na plecach, wykroki, wszystko w jednej rundzie, naprzemiennie, do oporu. Nie wiem czy ktoś o zdrowych zmysłach były w stanie tak katować swoje mięśnie, jednak w okolicznościach obecności trenera i grupy ćwiczących poziom motywacji osiągnął wyższy pułap. Nogi moje, żyły swoim życiem, głowa swoim. Czułem każde napięcie mięśni, w aplauzie zakwasów - w środę pisałem o morderczym dla nóg treningu: burpees (ćwiczenie padnij-powstań-podskocz). Czwartku tutaj nie mieszam, bo był balsamem - martwe ciągi odwracały uwagę od skatanych dwu i czworogłówców :).
   Po wszystkim lekkie rozciąganie i jazda odpoczywać w weekend. Już wypoczęty gonię jutro na kolejny trening, ciekaw co ekipa prowadząca zaserwuje na rozkręcenie drugiej części listopada.
   Nie mogę tak jednak...
 ..... jutro ide lekko potruchtać!! :)

środa, 13 listopada 2013

IRONMAN TRIBUTE - zapomnij o bólu po pierwszym treningu Crossfit

   IRONMAN - pływanie 3,8 km, rower 180 km, bieg 42,195 km.
NIE ZMĘCZYŁY CIĘ TE LICZBY? Obejrzyj te video:


  Jak wrażenia? Siedzisz w mocnym szoku, nie dasz rady ruszyć tyłka z wrażenia, czy może odstawiłeś już kapcie w kąt i zasuwasz z językiem na brodzie biegać/ćwiczyć? W każdym razie wg. mnie działa na wyobraźnię. 
  Roztrenowanie biegowe zacząłem od nowej formy aktywności - Crossfit. Dzisiaj miał miejsce pierwszy trening Crossfit, gdzie dałem z siebie wszystko. Zaraz po wyczerpujących ćwiczeniach nastąpiła chwila zwątpienia, brak zasilania, a będąc jeszcze na sali pytanie w myślach z serii: 
Co-ja-tutaj-robie-uuu-?
16+12 burpees na dobry początek z Crossfit.
22:22 - czworogłowy uda 'otulony' już zakwasami... - swoją droga dawno nie miałem tak szybkiego uczucia zalania kwasem mlekowym, szykuje sie 1-2 dni walki o sprawność na schodach ;) 
22:30 - włączam Ironman video... jest <OK> wraca wiara i humor. 

Polecam klip, jeśli coś Cie boli, lub narzekasz na swoje zmęczenie :)







niedziela, 10 listopada 2013

Życiówka na 10 km pobita o 1:01 min - relacja z Biegu Niepodległości.

   Zgodnie z założeniami. Plan zrealizowany. Cel osiągnięty. Chciałoby się powtarzać, za każdym razem gdy doprowadzi się sprawy do końca. Tak też z pełnym zadowoleniem mogę sobie śpiewająco nucić te słowa. Udział w 3-ecich zawodach biegowych był bowiem jak zeszłe w pełni satysfakcjonujący. Dałem z siebie 100 %, bijąc poprzedni czas na 10 km, w rozrachunku dodając taki sam procent sytej radości. Tak oto osiągam tytułowe blogowe 200 procent na zakończenie sezonu, dające jeszcze więcej sił na kolejne cele. Przedstawię teraz przebieg zawodów.

  Godz 9:25: stoję już na starcie. Momenty przed sygnałem do odpalenia turbo w nogach. Komputer w głowie zupełnie wyłączył przedstartowe napięcie, co ciekawe nie było go też na długie godziny przed. Chwilami zastanawiałem się 'gdzie się podziały tamte prywatki' ;-). Niepotrzebnie, III wyścig biegowy miał widocznie taki być. Na luzie, bez nerwów, piętrzących się wizji pokonywania trasy i skupienia się na tym by pobić najlepszy czas z 22 września (42min i 15 sek).
  9:30 Wystartowaliśmy.
Odcinek startowy Rynku Siennego.
    Początkowo tempo, którego się trzymałem było na poziomie ok. 4:00-4:05 km/min. Kilka sekund szybciej niż zakładałem (4:10). Twardo rzeźbiłem ten rytm, dotrzymując kroku Panu z dłuugą bródką.
   Wracając na trasę. Moje tendencje do rzucania okiem na wskazania pulsometra wygasły (najwyższa pora bym bardziej wyćwiczył  'niezależne' wewnętrzne wyczucie tempa). Odruch sprawdzania jego wskazań znów się odezwał na 2 kilometrze, a ja podnosząc głowę z powrotem musiałem wykazać się refleksem by nie zaliczyć dzwona ze słupem oświetleniowym - cała trasa prowadziła przez ścieżki rowerowe i chodniki nierzadko zasiane tymi 'metalowymi drzewkami'.
  Wiedziałem, że szybkość biegu jest z lekka za mocna. Luzowałem na zbiegach (ul. Hetmańska, po minięciu stacji BP), by się zanadto nie wystrzelać. Postanowiłem utrzymać prędkość biegu.
  Zauważyłem, że foto-radarowcy porozstawiani byli z częstotliwością co 1.5 km, jakby pełnili podwójną rolę - punktów kontrolnych, zamiast oznaczeń :)
 Pierwszy długi podbieg (przed 5 km) ciągnął się niczym najnudniejszy wykład świata. Nuciłem sobie wtedy w głowie jeden ze słuchanych utworów. Połówka już za mną. Cały czas do przodu. Wrócę teraz do opisu z poprzedniego posta. Trasa to nie był lej - to był wielbłąd dwugarbny, z podbiegiem (garb nr I ) na Carrefour przy Zielonogórskiej i garb nr II na ul. Sikorskiego.
Na drugim garbie wielbłąda - mijam wymagający podbieg, ciemne chmury za plecami i do końca już z górki.
  Po minięciu obu wzniesień, przede mną rozległy łuk na ulicy Kołłątaja - i można lecieć ile fabryka dała. Chce się szybciej, jeszcze szybciej, gonię już kilometr w czasie 3:45 min. Na zegarku mam tylko 2 kilometry do końca. Ciężki oddech chcąc nie chcąc dominuje nad tonem muzyki, ale nie obchodzi mnie to. Włączył się stan, jak w hipnozie, zupełnie odcinam się od tego co w okół mnie. Cały czas, stopniowo co kilkadziesiąt metrów wyprzedzam kolejnych zawodników. Pomaga mi to wyrzucać z siebie kolejne rezerwy sił.
  Dobiegam w okolice PG 6, gdzie umiejscowiona była meta. Przed ostatnim wirażem przeganiam jeszcze Pana z koszulką Ironman. Widzę już że złamanie 42 minut nastąpi, pytanie ile jeszcze wyżyłuję na finiszu. Mijam zakręt. Na horyzoncie już meta. Piłuje ile mocy zostało. Po chwili okazuje się że napis META umieszczony jest za kolejną nawrotką, 400 m - kiedy ja już uderzam w tempo sprinterskie... Ostatnie metry: jeszcze kilka osób podrywa się do rywalizacji ze mną. Jednak ja idąc za ciosem od 5 km, nieustannie poddawałem się procesowi wyprzedzania.

Sprinterski pierwiastek okazał się niezbędny by być lepszym o te kilkanaście kroków... :)
   Godz. 10:11: Mijam metę z czasem 41:14 min. Poprawiam swój rekord o 1 minutę i 1 sekundę. Zająłem 44 miejsce z 201 startujących.
  Po biegu udałem się na posiłek regeneracyjny, spotykając przy okazji koleżanki z pracy w Służbie Informacyjnej Jagiellonii Białystok, powtarzam sobie kolejny raz 'jaki ten świat mały'. Następnie, na sali gimnastycznej miało miejsce honorowanie zawodników. Moją uwagę zwrócił Maratończyk z Hajnówki, który, jak się dowiedziałem, w wieku 80 lat ma za sobą przeszło 44 maratony, dalej startuje w zawodach i codziennie trenuje wraz z żoną. Oboje znaleźli się na podium w swoich kategoriach wiekowych.

Życiówki z Danielem pobite. Pamiątkowe buławy w dłoń, do dalszego bicia rekordów.

  Losowanie nagród jako ostatni etap imprezy. Kije bilardowe do wygrania (!?) - inaczej mówiąc koło jest, rower dokupić można z czasem ;). Spiker wywołuje mój nr, ochoczo podążam po odbiór nagrody. W gąszczu kijów bilardowych, odnalazłem pas na bidon z kieszenią, w który w ostatnim czasie chciałem się zaopatrzyć. Po chwili podchodzi do mnie jeszcze starszy Pan częstując karnetami na darmowe godziny bilarda. Uzbierało się fantów :)
Fanty upolowane na Biegu Niepodległości
  Podsumowując cieszę się, że miałem okazję kolejny raz doświadczyć atmosfery zawodów, spotkać inspirujących ludzi, wywalczyć życiówkę, a w dodatku wygrać w loterii. Zawody te mogę włożyć do Pamiętnika z kartką pt. :)))
  Tego dnia miałem również okazję utwierdzić się w przekonaniu, o którym często zapominam. Dobrze jest przestać analizować, odpuścić rozważania, pozwolić by myśli poszły sobie na bok, by wszystko płynęło samo w swoim właściwym rytmie. Do CELU.

czwartek, 7 listopada 2013

Zakończenie sezonu: XIII Bieg Niepodległości Białystok (9.11) - na przełamanie 42 minut

  Dopiero początek, a już koniec. Koniec, pewnego etapu. Nie zdążyłem na dobre podgrzać blogowej atmosfery, a startowa przygoda z bieganiem się kończy... Całe szczęście, że Tylko na ten rok. Kolejny rozdział w kalendarzu przyniesie ze sobą nowe wyzwania, ale o tym wkrótce.


  Sobota, godz. 9.30, Rynek Sienny przy ul. Młynowej. Dycha z okazji Narodowego Święta, przy okazji 500 lat województwa Podlaskiego, 25 lat Kamila Kołosowskiego (7.11 moje urodziny). Okazja goni okazję, a Świętem przegania :) W każdym razie, postanowiłem wziąć udział w tym roku jeszcze w tych zawodach. Miało być raz, a dobrze, 22.IX na Białystok Biega. Nie mogło się na tym jednak, ot tak po prostu skończyć. Starty w zawodach wciągają, adrenalina im towarzysząca przerasta wyobrażenia, stan w jakim znajduje się umysł i ciało w takiej chwili trudno jest porównać z czymś innym. Osobie, która nie poznała smaku sportowej rywalizacji, może to sie wydawać powierzchowne, niby takie sobie nic. Pobiegną, dobiegną, zmęczą się. Czytać, mówić < robić, przekonać się. Znak przewagi umieściłem, nie po to, by podważać wartość tych opcji. Dlatego, bo START właśnie jest to coś co warto zweryfikować, przekonując się na własnej skórze, wystarczy chcieć.

  Ja ponownie chcę, ponownie stawiam sobie cel. Pobije czas z ostatnich zawodów o okrągłe 15 sekund. By tego dokonać, będę musiał wspiąć się na Wyżyny (a bieg prowadzi przez Zielone Wzgórza przyp. redakcja :-). Trasa początkowo ciągnie poprzez ścieżki rowerowe, ulicami Kopernika, Hetmańską (przyjemne zbiegi na rozpęd...), Zielonogórską, Sikorskiego, głębokim wirażem Kołłątaja, z metą na ul. KEN. Druga część zatem to już stopniowe podbiegi - mówiąc bardziej obrazowo, ukształtowanie terenu na trasie przypomina lejek. Trzeba będzie zatem odpowiednio dobrać taktykę, żeby nie wypstrykać się za mocno - osiągając założony pułap 42 minut. Mówiąc o taktyce na myśl nasuwają się jak z automatu, obrazki z poprzednich zawodów na '10', gdy od startu kilku biegnących pomyliło chyba długie dystanse ze zwięzła prostą teleportowaną z bieżni stadionu - wyskakując jak konie wyścigowe z lejców, aby później czterema literami ogrzewać uliczne krawężniki 100 % tętnem. Brzmi zabawnie, a łatwo podpalić się chęcią pokazania swojej mocy.

  We wtorek późnym wieczorem, mimo deszczu, zmęczenia zabieganym dniem, zrobiłem rozbieganie na poziomie OWB1. Warunki niezbyt sprzyjające chęciom i zamiarom. Wykonanie zadania podniosło jednak moje skołatane myśli do pionu. Nawilżenie z nieba sprawdziło mój pulsometr pod kątem wodooodporności, jak się okazało sprawował się bez zarzutu przez cały trening - producent nie przekłamał co do jego szczelności.
Zegarek z powodzeniem przeszedł deszczowy chrzest.
  Środa. Ponownie powtórka z dnia poprzedniego, ponownie lecimy trening tempem w 1 zakresie tętna. Czuje, że nieco zastygnięte włókna szybko kurczliwe startem w Maratonie, odżywają. Chcą dać upust po niedzielnym treningu interwałowym, którego zdecydowanie potrzebowałem, po dłuuugich, nieco monotonnych treningach tempowych, by przypomnieć sobie z jaką szybkością biega się na 10 km. Ja jednak hamulec trzymam jeszcze na pulsie do sobotniego startu, tam będę mógł przetestować turbinę, czy pójdzie w parze razem z moją determinacją, dając odpowiedź w uzyskanym wyniku. Będzie to także drugi bieg w barwach klubu Pędziwiatr Białystok. Listę startową, Pędziwiatr wypełnia w blisko 1/4 (ok. 50 os. na 200 zapisanych). Mamy zatem silną grupę wsparcia i do mety dotarcia. Reszta w nogach i głowie.

Do zobaczenia na Starcie!

niedziela, 3 listopada 2013

W 31 dni od 10 km Białystok Biega do XXXI Maratonu Toruńskiego (27.10) - relacja

  Wraz z udanym startem w moich pierwszych zawodach biegowych na 10 km Białystok Biega 2013, pojawiło się mnóstwo pozytywnych emocji. Wzrost świadomości swoich możliwości, satysfakcja z osiągnięcia założeń i przełożenia planu treningowego na konkretny wynik (42:15 min). Dało mi to energetycznego kopa do działania. Będąc w tym korzystnym przypływie endorfin postanowiłem, że jeszcze w tym roku ukończę Maraton.
  Można by rzec: porywa się z motyką na słońce, igra z ogniem, wariat. Pokrzepiające były również reakcje niektórych znajomych: 'Mówisz poważnie? To są 42 kilometry, ponad cztery razy 10 km, ja się czasem męczę jadąc taki dystans autem, a Ty jeszcze chcesz przerobić ten temat w miesiąc'. :-)
Ja mówię jednak: DAM RADĘ! Przebiegnę, ukończę, zrobię to! Udowodnię przede wszystkim sobie, po drodze tym, którzy we mnie nie wierzą, że jestem w stanie tego dokonać - w rok od rozpoczęcia treningów, poświęcając zaledwie miesiąc na przygotowania typowe pod Maraton.
  Zabrałem się więc za kilka dłuższych rozbiegań, nadrabiając dość szczupły kilometraż (1000 km). Kilka rozbiegań po 21, 25, 27, 31 km na przesmarowanie przed atakiem na Królewski dystans.
Wypadło na Toruń, miasto jak dla mnie dość zagadkowe, kojarzące się z Kopernikiem, piernikami, wymawianym 'Jo', Wisłą. Także jako miejsce, z którego wszędzie blisko kierując się w morze czy góry.
  Przechodząc do weekendu stricte maratońskiego. W Toruniu zostałem uraczony gościnnością godną niedoszłego Maratończyka, przez koleżankę Julię. Wieczór przed startem to krótki, delikatny rozruch koło Wisły - piękne widoki, szczególnie latem przy odrobinie chęci można znaleźć tam wiele malowniczych tras. Wieczór to już relaks, wino, odpoczynek. Poranek: solidne śniadanie, wizualizacja przebiegu zawodów w głowie. Wybraliśmy się już na miejsce startu, zapominając o numerku startowym (!), na szczęście przypomnieliśmy sobie o tym zaraz po wyjściu z mieszkania.  Skutkiem tego była rozgrzewka przed Maratonem - pogoń za autobusem w tempie bliskim startów na 10 km (szacuje, że ok 4:15min/km), pozwoliła na moment zapomnieć o napięciu przed Chwilą Prawdy.
Chwila przed 1-szym startem w barwach Pędziwiatr Białystok. 
(fot. Julia)
  Miejsce startu: Stary Rynek. Tłumy ludzi, gwarno, w powietrzu wisi sportowa atmosfera. Uroku dodawało wszechobecne wiekowe zabudowanie, całość tworzyła niepowtarzalny klimat. Start, obok statuy Kopernika, zaraz przy niej - scena. Spiker zachęcał do stanowczego korzystania z toalet w liczbie 5 (!) na ok. 700 startujących. By ominąć kolejki, udałem się żwawym krokiem do restauracji serwującej gyros (postać ze Starożytnego Egiptu w nazwie ;-). 
Do startu pozostały 2 min. Wbiłem się w tłum biegaczy skoncentrowanych na zadaniu, jedni na ukończeniu, inni na życiówkach. Ja należąc do tej pierwszej grupy nie ustrzegłem się poddenerwowania, motywująca adrenalina wzięła jednak górę. Po wystrzale startera myśli skupione były wyłącznie na utrzymaniu spokojnego tempa 6:00 min/km.
Gdzie jest Wally?
  Pierwsze kilkadziesiąt metrów, przebiegło w otoczeniu luf obiektywów o gęstości skupienia większej, niż kostki brukowej na Starym Rynku. Co ważniejsze liczne grupy ludzi dopingujące wszystkich bez wyjątku. W mgnieniu oka zaczęło mnie nieść jak do podejścia na 10 km, szybko zreflektowałem się, zwalniając tempo - opuściłem grono celujących w 4:00 h. Dołączyłem do grupy na czele z pacemakerem z 4:15 h na koszulce (Marcin Janczarski). Tempo nieco wolniejsze od zakładanego przeze mnie (4:05-4:10 h). Kolejny raz jednak przypomniałem sobie, że chodzi tutaj o ukończenie, a nie o wyścigi. Trasa, w kształcie klucza, prowadziła przez Toruń na odcinku 6 km, następnie wylot ścieżką rowerową i drogami okolicznych gmin.
Mocna grupa czwórki z kwadransem. 13-sty kilometr, na czele team spirit, pacemaker - Marcin Janczarski. 
(fot. Jan Chmielewski)
  Bieg w grupie był przyjemny, coraz częściej pauzowałem muzykę, aby nawiązać rozmowę, a humory zawodnikom dopisywały, tak jak pogoda tego dnia. Do czasu. W okolicach 15 km, deszcz, wiatr. Bieg w grupie dał jednak to czego trudno doznać biegając na solowych treningach - poczucie jedności. Budujące było to, jak każdy równym tempem, dąży do zrealizowania swojego wyzwania. Co 5 km stacje ładujące - woda, izotoniki, banany, batony, czekolada. Choć w biegu i deszczu, smakowały jak nigdy dotąd, pilnowałem jednak, aby się nie przejeść, ustrzegając żołądkowych rewolucji. Mijamy 21 km w niesłabnącym deszczu, atmosfera i humory nieco wygasłe. Powracam więc do mp3 w pełnym skupieniu. Wszystko idzie dobrze, nie odczuwam zmęczenia. Wyłączenie myśli, automatyzm w nogach.
30 kilometr w geście triumfu Marka z Gdyni. 
(fot. Grzegorz Perlik)
  Dobijając do trzydziestego kilometra, nawiązałem rozmowę z Markiem, Maratończykiem z Gdyni. Porównaliśmy swoje życiówki na 10 km (dumnie brzmi po jednym starcie w zawodach...:-), stwierdziłem - czuję się dobrze, lekkość w nogach, czas działać agresywniej. Odłączając się od grupy rzekłem: 'Do zobaczenia na mecie, gonię 4 godziny'. Motywująca riposta Marcina dodatkowo podniosła morale 'albo dostaniesz kopa jak Cie miniemy po drodze'. Ostatnią dwunastkę uderzyłem 'na czuja' w tempo 4:50/km. Nogi same niosły, szczególnie, gdy mijałem kolejne oznaczenia kilometrów. Późniejsze odcinki, były walką myśli 'co gdy pojawi się ściana... i opadniesz z sił - jaka ściana, dasz radę!'. Grupa, którą goniłem zdawała się być odległa, po za zasięgiem wzroku na bardzo rozciągniętych prostych. Mijałem kolejnych biegaczy, jednych zrezygnowanych ze skurczami, opierających się o krawężniki, innych maszerujących. Opadłe liście, mżący deszcz, kulejący zawodnicy, nie wiem czemu, ale przywołało to skojarzenie z filmem '28 tygodni później', dreszcze mimowolnie przechodziły po ciele. Szybko wróciłem do tego na czym miałem się skupić. I wbiegając do Torunia zwróciłem uwagę na żywiołowo dopingującą grupę.
Powrót do Torunia: hasło ku pokrzepieniu serc i płuc.
  Pościg trwa dalej (jestem na 36 kilometrze), chmury na niebie rozstępują się. Nie ma też czasu by rozczulać się nad widokami złotej jesieni. Wypatruję wciąż uciekających 4 godzin, na pulsometrze kontrolując czas. Coraz bardziej dochodziło do mnie, że zamiar i siły, rozłożyć trzeba na następne starty. Na każdym kilometrze nadrabiałem bowiem po minucie (dwunasto kilometrową pogoń zacząłem od 3:05 h). Liczby z zegarka, myśli z głowy - won! Lece bo chce, a promienie lśniącego słońca prowadzą mnie. Kąpiąc w nich zapoconą twarz po blisko czterech godzinach biegu, wkraczam na ostatnią aleję, z nawrotką na stadion i upragniony FINISZ. Dopinguję po drodze uziemionych przez skurcze, ale wciąż mających determinację ukończenia zawodów. Wbiegam na stadion, dotarło już do mnie że <3:59:59 h było w zasięgu, było. Wyciskam ostatnie 400 m na maksa, ile forma dnia dała. Echo głosu spikera zwracającego na mnie uwagę, sprawia, że wrzucam szósty bieg, do dechy, JA-META, JA-META <MAY-DAY-MAY-DAY>. 20 metrów do końca: wyprzedzam strudzonego biegacza... zaraz po nim kolejnego, podrywającego się do rywalizacji ze mną. Nie odpuściłem jednak do samego końca, wyrzucając skumulowane do 30 kilometra siły... w takich okolicznościach ukończyłem pierwszy w swoim życiu Maraton z czasem 4:02:15 h.
Rozpierająca Duma!






'Za Ścianą Maratonu'


 Magia liczb:
Białystok Biega 2013: 42:15 min
Maraton Toruń: 4:02:15 h


 Przypadek?
Maraton - 
Challenge completed!




sobota, 2 listopada 2013

Witam wszystkich na pokładzie... - czyli 'Forrest Gump' i do przodu!


Słowem emocjonalnego wstępu - sam się sobie dziwię, pisząc ten otwierający post, że po 365 dniach od początku nabierającej żwawego tempa przygody biegowej, wraz z litrami przelanego potu, zmaganiami z trudami treningów, towarzyszącym im eksplozjom endorfin, chwilom radości z totalnego zmęczenia... nadejdzie moment, w którym stwierdzę 'to jest czas kiedy moje myśli, fantazje, spostrzeżenia wygłodniałe są miejsca gdzie będą mogły spokojnie rozkwitać'. Mam przeczucie, że miejsce to jest idealną do tego szklarnią, mój zapał by tu pisać - żyzną ziemią, pobudzającym słońcem zaś będą wszyscy Ci, którzy poświęcą swój cenny czas zaglądając tu by przeczytać moje obserwacje, przeżywając wraz ze mną doświadczenia ze startów w zawodach, czy treningowych przygód. Niektóre o wartości sentymentalnej, humorystyczne, inne analityczne, bardziej przyziemne, ale własne, widziane moimi oczami. Każde kolejne będę tutaj przedstawiał, mam nadzieję w jak najbardziej przystępny sposób - będę prowadził serie wpisów pt. 'Retrospekcje' 'Nieznośna lekkość butów' 'Biegiem w przyszłość', przeplatając je tym co wena przyniesie. 
Wierzę, że mój punkt widzenia, zmotywuje tych, którzy szukają zapału, zainspiruje tych, których dopadnie monotonia. Postaram się rozbudzić ciekawość tych, którzy otwierając przeglądarkę zainteresują się tematem biegania i w mniej lub bardziej świadomy sposób zajrzą tu aby wspólnie ze mną poznać przygodę pt. 200 Procent Tętna*.

Oficjalnie zatem poszerzam społeczność biegaczy-blogerów (lub blogerów o zacięciu biegowym), pełnych wolności jaką zapewnia ta najprostsza forma ruchu. Zaspokajając ciekawość świata i poznawania 'nowego' - postaram się również ukazać perspektywę innych sportów, aby urozmaicić nurt główny - stąd tytułowa dwusetka - coś więcej niż bieganie!

Gotowi? START!
Kilka słów o mnie:
Nazywam się Kamil Kołosowski. Jak wspomniałem moja przygoda z bieganiem zaczęła się rok temu, nieustannie nabierając tempa. Wszystko nastąpiło w momencie wszechobecnej rutyny, która mnie dopadła podczas kolejnych miesięcy monotonnych treningów siłowych. Urozmaicałem czas przejażdżkami rowerowymi, które nadal mają miejsce - zawsze ku nadarzającej okazji. Dawały mi one mnóstwo radości i uczucie zmęczenia - spełnienia w myśl zasady free-cycling. Mój aerobowy głód był jednak niezaspokojony. Coraz częściej  nogi wyrywały mnie na piesze wędrówki ze słuchawkami w uszach. Czułem że potrzebuje w swoim życiu czegoś co mnie pochłonie, co pozwoli mi się odłączyć od obowiązków dnia codziennego. 
Wkłądając po raz pierwszy biegówki, pojawiło się uczucie: lekkość, elastyczność, nogi same mnie niosą! Udałem się na bieżnie by jak najszybciej je przetestować. Pierwsze treningi to brutalne zderzenie mojej lekkości z rzeczywistością (100 kg wagi)... marszo-biegi na bieżni przeplatane przerwami na łapanie ciężkiego oddechu. 10 km w godzinę był to dla mnie kosmos, coś nierealnego. Po fazie wstępnej, 9 kg za plecami, w lutym 2013 nastąpił pierwszy trening na podwórku - po 'śnieżnym dywanie', mimo kryzysowych momentów i zniechęcenia, wytrwałem pokonując własne słabości. Tak do teraz podążając w realizacji planów treningowych. Celem nr 1 było ukończenie 10 km na Białystok Biega 2013 (22.IX). Skończyło się na XXXI Maratonie w Toruniu (27.X), skończyło, jeśli chodzi o miesiąc październik. 
Ale o tym co dalej, napiszę wkrótce :)

Pierwsza jaskółka: Białystok Biega 2013

*Kolejność przedstawianych na blogu wpisów może być przypadkowa, z powrotami do przeszłości i wybiegami w przyszłość, czasami nieznane są bowiem teraźniejsze ścieżki losu biegacza :-)