środa, 11 grudnia 2013

3669 Mikołajów ulicami Torunia - I Pólmaraton zaliczony!

 Tak jak do zawodów czas się dłuży, czeka się z niecierpliwością, tak sam bieg, trwa dość krótko i mija szybko. Przeżycia z tego spontanicznego wyjazdu są intensywne. Warte szerszego niż dotychczas opisania tu na blogu. Zapraszam do lektury.
  Do Torunia zawitałem w sobotę planowo, po godz. 20. Co w związku z atakiem zimy i renomą PKP jest dość miłym akcentem. Nie chwaląc dnia przed zachodem słońca, bo powrót nie był tak różowy... Ciekaw byłem jak na Kujawach wygląda atmosfera pogodowa. U nas śniegu nie brakuje i jak się okazało tam również, lecz nie tyle by się zakopać :) Ok. godz. 21 odebrałem pakiet startowy w biurze zawodów tj. czapeczka, koszulka, batoniki i zwyczajowo garść bonów, zniżek, reklam. Następnie ---> hostel. Trzeba było podpytać o drogę i co ciekawe na kilka zagajonych osób większość to turyści w podobnym do mojego stadium zorientowania w terenie, w końcu trafiłem na pomocnego Toruńczyka. Zameldowany.
Iluminacje, na Placu Starego Rynku.
  Po zakwaterowaniu, wstąpiłem do spagetherii na coś ciepłego, oczami wyobraźni pochłaniając przeróżne dania z menu, zanim zająłem miejsce. Poznałem tam grupkę ciekawych ludzi z Łodzi. Przyjechali do Torunia na kolację, by w niedziele jechać do Warszawy. Po kolacji, wracam do pokoju, gdzie zastałem dwie azjatki. Zrobiły rentgen mojej osoby od stóp do głów. Wyraz twarzy - jakby zobaczyły człowieka z innej planety :P Przywitałem się, wskoczyłem w strój sportowy i rozruch na miasto.
  Przemierzam Rynek staromiejski wzdłuż i wszerz, przy pomniku Kopernika. Toruń po godzinie 22 - centrum jakiego nie znałem do tej pory... Zaczepia mnie pewien gość. 'Masz ochotę na 'taneczne show' w nowym klubie 'Y'? Wjazd tylko 25 zł'. Zrobiłem 450 km, by dzień później rano, wypoczęty przebiec Półmaraton, a delikwent proponuje imprezę z resetem portfela i moralności do bladego świtu z after party włącznie. Super, ale dzięki. Kilka metrów dalej podobnie. Dziewczyna z różową parasolką zachęca mnie bym nie szedł do klubu 'Y', tylko do knajpy 'X', bo są jeszcze lepsze tancerki, gratis drink i inne cuda. Jednak po chwili stwierdziła, że 'jestem zbyt sympatyczny' i 'nie będzie mnie namawiać na taneczne show.' Rozbawiło mnie to. Nawrotka i do spania.

  Pobudka 8:30, ładunek emocji wyrwał mnie z łóżka. W kwaterze była jeszcze Wiktoria z Poznania, również startująca w Półmaratonie. Szybko zgraliśmy się, wspólnie wybierając się na start.
  Wskakujemy na pokład autobusu wiozącego zawodników na linię startu. Wszyscy pasażerowie, w czapeczkach, czerwonych koszulkach. Jak to biegaczom, humory wszystkim dopisywały.
Mikołajowe zagęszczenie w autobusie.
  Docieramy na start, oczom ukazuje się piękny nadwiślański most, wraz z przyległymi wiaduktami, o dł. 4100 m (!). Miał on zostać otwarty z okazji XI Półmaratonu Mikołajów (lub odwrotnie ?:). W międzyczasie zaczynamy rozgrzewkę, a na termometrze 4 na minusie... Po wejściu na most, z chłodem rzeki, było wręcz lodowato.
\/
   Złożenie depozytu, kilka pamiątkowych fotek i ustawiamy się na starcie. Trzeba było żwawo
przeciskać się do przodu, prawie 3700 starterów, to już nie jest kameralna impreza. Zatrzymałem się ok. 500 m od linii startu. Nie szło się ustawić dalej. Rozglądam się w okół, spoglądam w górę, helikopter zdalnie sterowany, uwiecznia ten niezwykły moment, jak cały most wypełnia ogrom ludzi w strojach Króla Laponii. Nagle coś mnie szturchnęło w plecy. Odwracam się, ludzie robią miejsce dla biegającej grupy Spartanie Dzieciom dzidy, hełmy z pióropuszami + peleryny, zupełnie jak starożytni wojownicy. Nastąpiło odliczanie... 10-9-8...

...3-2-1 START!
  Jak wspomniałem 0.5 km przede mną było mnóstwo ludzi. Zanim minąłem linię startu upłynęło dwie i pół minuty! Dla mnie, nieopierzonego jeszcze w zawodach było to niekomfortowe. Miałem chęć zerwania się do szybkiego startu, a trzeba było kombinować jak wyprzedzić bokami, krawężnikami, tych którzy biegli wolniej. I tak rozpoczął się kilkunastominutowy slalom gigant, tyle, że bez nart.
Nie pytajcie nawet, gdzie jest Wally ;)
  Mijam 2 kilometr, robi się nieco luźniej, wciąż jednak trzeba zwracać uwagę by o kogoś nie zahaczyć. Trudno skupić się optymalnym tempie, m.in. przez liczny tłum, skupiony na wąskim odcinku drogi, było ono sporo niższe od zakładanego. Niepokoił mnie w dodatku pełny pęcherz, gdyż przed startem wypiłem sporo płynów.
Te ujęcie oddaje poziom zagęszczenia tłumu, a gdzieś po lewej stronie - ja, przemykający w drodze po lepsze miejsce :)
  Ok. 2,5 kilometra, można w końcu skupić się na zakładanym tempie, ponadto wrzucić 5 bieg z górki. Ten malowniczy odcinek, wzdłuż biegu Wisły, ciągnął się przez ok 1.5 km. Sporo urozmaiconych widoków cieszyło oko. Z lewej brzeg rzeki, prawa stron - forteca Starego Rynku.
Kciuk w górze na znak zwolnienia hamulca w formie tłumu ;)

  Następnie wkroczyliśmy na Stary Rynek. Zastając żywo dopingujących obserwatorów i mnóstwo obiektywów aparatów. Co ciekawe mijałem nawet tych którzy zachęcali na 'taneczne show', ubiegłego wieczoru :) Żwawo przebrnęliśmy alejkami Rynku, kotwicząc na wylotówkę na obrzeża miasta. Profil trasy się na chwilę ustabilizował, lecz zaraz znowu pojawiały się podbiegi.
Wbiegamy do lasu, ok. 9 km. Tu już lepiej patrzeć pod nogi, sporo nierówności, jeszcze wężej niż na jezdni. Trzeba się napocić żeby dalej móc wyprzedzać. Wyprzedzam i wyprzedzam, lecz nagle zatrzymuję się za potrzebą... Kosztowało mnie to jakieś cenne 60 sekund. Zapamiętałem mniej więcej z kim biegłem wcześniej, wziąłem się więc za odrabianie strat. Tempem o 15 sekund szybszym na km niż przed pit-stopem. Interesujące, że ilekroć zdarzy się coś krzyżującego mój plan (tu:przerwa na siusianie), później daję z siebie wszystko, na 200 %. Nie inaczej było w tym przypadku. Leśna ścieżka, zamarźnięta, zewnątrz otoczona śniegiem, co jakiś czas przecinana słonecznym światłem, wdzierającym się przez szpary w ścianie drzew, wraz ze zmrożonym powietrzem budowało swego rodzaju klimat. Słońce, słońcem, ale Hawajczyk w spodenkach, bez koszulki to już był kompletny odjazd:
'Biegowa armia'
  Wypatrywałem wciąż kompanów 'mojego z mojego pułapu', zgubionych na 12 kilometrze. I nic. 18 km, wybiegliśmy z lasu, zmiana nawierzchni, ponownie nogi wita asfalt. Bardzo odczułem to w zmęczonych już nogach. Był to ból wymieszany ze zmęczeniem, niespotykane dotąd dla mnie i bardzo nieprzyjemne uczucie. Odwróciłem od tego uwagę, gdy na 19 km doganiam wyższego Pana w czapeczce, obok którego biegłem ramię w ramię kilkanaście minut wcześniej. Suniemy równo, ale tylko jakieś 800 m. Włączam 6 bieg. Zostało niecałe 1.5 km do mety. Wkurzyłem się, kiedy wybiegnięciu na szosę, znowu był kawałek lasu wymieszany z męczącymi stromymi podbiegami, ale złość przełożyłem na jeszcze szybsze tempo. Wybiegliśmy na uliczkę, z której zabierały nas autobusy na start. Za chwilę Stadion Miejski, a na nim już meta. Mijam jeszcze delikwenta przygotowanego do wygrania konkursu na najbardziej pomysłowy strój... (foto na końcu relacji).
  Ostatnie 500 m jestem już wypompowany, na oparach chęci. Wbiegając na stadion, rozgorzali kibice sprawiają, że dociskam jeszcze ile fabryka dała, ile w rezerwie zostało. Chcę biegnąć wewnętrzną krawędzią bieżni, jednak jest zbyt ślisko. Łapię środkowy tor, patrzę przed siebie: do wyprzedzenia jest ok. 15 osób. Wóz albo przewóz - sprowokowali mnie :P Zasuwałem jeszcze szybciej, korzystam z dobrodziejstwa długich nóg do sprintu i zwiększenia szans na finiszowych metrach. Dzięki temu na końcowej prostej wyprzedzam zawodnika na czele wspomnianej grupy. Zadowalający FINISZ!
   Ukończyłem swój I Półmaraton z czasem 1:37:05 h, co dało mi 290 miejsce z 3669 startujących w kategorii Open i 40 z 446 w kategorii wiekowej M25. Gdyby nie fakt wymuszonego postoju, byłoby lepiej, ale i tak jest jak NAJBARDZIEJ OK. Mam pole do pobicia tego czasu w przyszłym roku!
Medalowy dzwoneczek, wydzwoniony I Półmaraton przeszedł do historii :)
   Przekroczyłem upragnioną linię mety...  ciepła herbata, kilka pamiątkowych zdjęć. Nagle podchodzi do mnie reporterka z TV pytając o wywiad. I tak udzieliłem kilka konkretnych odpowiedzi, co zarejestrowała kamera :) Opublikuję go w czwartek.
  Spotkałem znajomych, Marcina i Bartka, poznanych na XXXI Maratonie Toruńskim. Wymiana spostrzeżeń. Jednak każdy myślał żeby się troche rozgrzać, gorąca herbata, następnie ciepły posiłek, na terenie stadionu. Z tłumu wyłapałem też współlokatorkę Wiktorię. Po ostygnięciu mięśni  stwierdziliśmy, że do hostelu przetransportujemy się o własnych nogach, ciepłe gastro to za mało na rozgrzanie takich Mikołajów jak My :)
  Kilka słów odnośnie kompresji na uda firmy Compression Zone, otrzymanej na testy z klubu biegowego Pędziwiatr. Początkowo dobrze trzymała się na udach, przez kilkanaście minut. Po tym czasie zsunęła się w okolice kolan, zrolowała i tam została. Nie można było nic z tym zrobić, ani przywrócić jej na pierwotne miejsce w czasie biegu. Zupełnie nie spełniała przez to swojej domniemanej funkcji. Na ile to było spowodowane wysokim tempem biegu, a na ile kwestią dopasowania rozmiaru, sprawiała raczej wrażenie osłony na kolana, a nie opaski kompresyjnej. W każdym bądź razie sprzęt ten jak dla mnie nie zdał egzaminu.
 Kończąc sprawozdanie, mimo że przyjechałem do Torunia w pojedynkę, na każdym kroku praktycznie w każdym miejscu spotykałem interesujące osoby, z którymi można było nawiązać rozmowę i wymienić się poglądami. Było to dla mnie budujące doświadczenie, które bardzo miło będę wspominał.
I jeszcze kilka fotek na deser:
No bliźniacy, to który jedzie do Laponii?


Szturmowi grupy 'Spartanie Dzieciom'.

Zawsze znajdzie sie wariat, a były Renifery, Śnieżynki, Piżamy i biegające Choinki..

Miejsce kumulacji odcienia czerwieni :)
PS. Co do 'nie tak różowego powrotu PKP'. Pociąg powrotny w Toruniu był opóźniony 10 minut. W Warszawie przesiadka opóźniona kolejne 70 minut. Pomijając ten fakt. Wsiadam do wagonu, rozglądając się miejsca, oznaczonego na bilecie. W rzeczywistości to był wagon z zaczepami na rowery, gdzie siedzieli jacyś Rumuni. Byłem na tyle zmęczony, że chciało mi się tylko wymownie zaśmiać pod nosem. Wraz z kilkoma 'mile zaskoczonymi' ulokowaliśmy się w innym przedziale. I tu kolejna niespodzianka... z rozkładanymi siedzeniami :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz