piątek, 25 lipca 2014

[1z1000] Cz. 4 Jez. Białe - w stronę zachodzącego słońca

  30 kresek w cieniu, a na słońcu pewnie nie mniej. Grzeje równo jak to grzaniec podany w najczystszej formie. Czego można się spodziewać po środku lipcowego miesiąca. 19 lipca w sobotę wybrałem się na odkrywanie tego co w swojej garderobie skrywa jezioro Białe w Augustowie. Ale zanim otworzyłem drzwi wejściowe. Gdzie ja jadę? Jadę do Augustowa. Ale, zastanawialiście się kiedyś czy Augustów zalicza się do Mazur, a przyległe Jeziora do Krainy Wielkich Jezior? Jedne źródła podają tak, inne zupełnie inaczej. Dla mnie to jedno pasmo mazurskich jezior i tak bym kwalifikował Najmilsze miasto w Polsce (wg. ostatniego plebiscytu). Stąd zdecydowałem się podzielić wrażeniami, które zastały mnie w tych rejonach. Niewiem skąd nazwa. Danio białe, Żubrówka biała, ser biały, mleko też. Ale jezioro? Idąc za Wikipedią - 'W latach 30. XX w. żołnierze I Pułku Ułanów Krechowieckich rozgrywali wokół tego jeziora wyścig kolarski na dystansie 22 km.' Ja przyjechałem rozegrać tutaj jeden z treningów przygotowawczych do Białystok Biega 2014. Oto jak wyglądały kolejne odcinki :)

START - Stacja smażalni ryb.
   Zaczynam od baru z jedną z najlepszych rybek jakie ostatnio miałem okazje jeść. Idealnie wysmażona, rozkłada się po kościach dając mi speeda przed treningowego. Już nogi mi chodzą pod stołem jak zera w zegarze atomowym i nie mogę usiedzieć. Wybija 20:30 biegnę w stronę zachodzącego słońca i uciekającego światła palącego dnia, aby zdążyć wykręcić 10 kaemów, po których czeka mnie siła biegowa.
 
Ambasador szlaku - Pies z Rudego 102.
   Pierwszy odcinek to szutrowa droga, odbiegająca od akwenu, szczodrze otoczona zielenią. Jeziora widzę tyle co śniegu w lipcowy poranek. Ale jak zapewniał gospodarz rybo-jadłodajni brzeg usłany jest krzyżówkami ścieżek jak pola w Diagramie Jolki. Cierpliwie więc podążam podbiegiem, wita mnie nawrotka, kierując w stronę małego urwiska, z oddali dostrzegam grupkę biesiadowników przy ognisku. Pobieram info ze współrzędnymi GPS. Prawo, lewo, prosto i przed siebie. Zawracam.


  Warkocze krzaków i drzew nagle przecina szlaban, taki relikt z czasów PRL. Robię pod nim unik jak na weselnych oczepinach. Pojawia się rozwidlenie dróg, jedno pośród drzew, drugie bliźniacze. Studiowałem na Wydziale Prawa, jednak coś mi mówi, że w lewo będzie bliżej jeziora. Wtedy na ręku czuję wibracje. Budzi się mój czasomierz informując o 3 kilometrze, jeszcze dwa do kompletu i robimy nawrotkę by zaliczyć równą dziesiątkę.

3 km i... jest pierwszy widoczek na jezioro!
  Zaczyna się robić ciekawiej, w końcu więcej otwartych przestrzeni, linię lasu przełamuje horyzont linii lasu po drugiej stronie jeziora. Ukojenie i zapomnienie, nogi przy tym niosą same. Biegłem w trybie free-roaming. To co mnie spotkało na drodze i to gdzie dobiegnę było dziełem przypadku. Tysiaczek kolejny za pasem, jestem za lasem, tymczasem...



  Wyrwany z kontekstu i biegu w jak wydaje się kompletnej dziczy zaskakuje mnie kompleks ośrodkowo-wypoczynkowy, z campingiem i polem namiotowym. Zdziwienie szybko mija, jest to bowiem dobrze obsadzone turystycznie jezioro, położone nad ul. Turystyczną... Eureka! Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

Coraz mroczniejsze zakątki.
  Cykl dobowy zaczyna dominować zmierzch. Ciemność żegna światłość. Jaskrawość przyrody sprowadza się do odcienia czarnej kawy, takiej mrocznej, jak pił główny bohater thrillera "The Raven". Ja jestem taką biegnącą łyżką, w rażących kolorach biegacza, przełamuje ponurą aranżację 'tego napoju'. Zagęszczam ruchy, bo do punktu 5 km już kawałeczek.

Jeden z krańców jeziora z nurkującą kładką.
   Nawrotka. Tutaj mam piątaka, ale nie w kieszeni bo nie ma tu żadnego cwaniaka :P Robię ostatni foto-szot, z oddali dostrzegam przystań, z której wybiegałem. Wydaje się to tak blisko. Dobiegłem tu, krążąc krętymi zawijasami dróżek, zakręconymi tak, że może kilka razy obracałem się wokół własnej osi. Słońce wydaje się w ostatniej fazie pożegnania wieczoru, zapewne malując w głowach wielu osób tu nad jeziorem obecnych jedyne w swym rodzaju wspomnienia.
  Powrót był zupełnie inny, żwawszy, muzyka z mp3 do mnie nie docierała. Była to godzina 21:20, a ja miałem koncentrację równą pomidorom w Ketchupie Pudliszki. Trzeba było bowiem wrócić, a ciemniejąca trasa w tym nie pomagała. Szybkie powrotne 'Pięć'. I tu piesek z rudego 102 entuzjastycznie merda ogonem. Jakby czuł że ktoś pobiegł w dal, jakby stał na straży tego jeziora. Kilka skipów siły biegowej i ostatnie foto przy Smażalni ryb.

Bezpieczna przystań po udanym powrocie.
   Tak ku końcowi dobiegła moja przygoda, dobiegłem i ja. Rybki spalone, wspomnienia wypieczone, kolejne suchary na blogu utrwalone. Za kilka dni kolejna relacja z Mazur w dwupaku - Studzieniczne + Serwy. Idę wziąć kilka łyków wody, żeby suchary lepiej się trawiły! SIŁA!

poniedziałek, 21 lipca 2014

[1z1000] Cz. 3 Jez. Narie - kulisy startu w zawodach i twarzą w twarz z Rakiem

  Pod lupę biorę miejsce, które jako Mazury dla mnie jest nowe - jeśli chodzi o - lokalizację, charakterystykę, klimat. Przedwojenna, niemiecka nazwa tego jeziora to Narien See. Umieściłem je na liście 'wracam za rok'. Dlaczego. Postaram się udowodnić w tekście poniżej.

Molo Kretowiny - Miejsce Finiszu i przypływ inspiracji.
  Zachodnie Mazury w mojej głowie jawiły się niczym zachodnia Europa - inna jakość, nowe niezbadane tereny. Chęć eksploracji Mazur, która we mnie rośnie za każdym razem gdy wieczory przemijają w krótkim rękawku mobilizuje mnie do poszukiwania nowych miejsc. Takim na pewno jest jezioro Narie. W drodze na zawody o Perłę jeziora Narie, mając niewiele informacji o ułożeniu ścieżek w jego pobliżu, pełnym nabuzowaniu adrenaliną spodziewałem się mnóstwa zaułków, niezliczonych ścieżek polnych, wielu połączeń między nimi, takich w stylu - zostawię za sobą ślad - żeby pamiętać drogę powrotną.

Widok z ośrodka wypoczynkowego.
  Jak się okazało rzeczywistość była nieco inna od tej której doświadczyłem biegając w okolicach jez. Olecko, czy Jez. Dreństwo. 16 zatoczek. Do każdej mniej lub bardziej widoczny punkt dojazdu. Trasa zawodów wiodła w połowie asfaltem, a w połowie szutrem, zaś cały akwen otaczają głównie pagórki przecięte jak tort, dróżkami dojazdowymi do dzikich plaż czy mini-pomostów podległych działek, sezonowych bywalców - właścicieli willi - szefokorporacyjnego świata, których wybawieniem od wiru dominującej funkcje życiowe pracy jest pół weekendu w takim właśnie Centrum Kontaktu z Naturą (ale może się mylę :P).  Gdybym był architektem tych terenów, a na chwilę Matka Natura dałaby mi moc zaplanowania przestrzennego, zrobiłbym tu wzorem Jeziora Olecko Wielką Ścieżkę, w kontakcie z linią brzegową, na której to organizowałbym regularnie Maratony. Jest tutaj tak wiele zacisznych i urokliwych zaułków, które dostrzec mogłem jedynie momentami, w czasie biegu po Perłę. Teren wzgórzysty, nagle zmienia się w nizinny, kawałek pola, a kilka metrów dalej mamy zoom na jezioro (choć niestety było ich niewiele). Jako ciekawostkę dodam, że co roku są tutaj cyklicznie organizowane regaty, dzień po biegu.
  Jest tutaj kilka ciekawych wysepek - jedną z nich odwiedziłem kajakiem, na której bystre oko dojrzy przedstawicieli populacji raków, swoją drogą jeden był tak gigantyczny, że z powodzeniem otworzył by dobrze schłodzone piwko. I pewnie miał w tym niezłą wprawę, bo siedział ze stoickim spokojem, usadowiony pod konarem drzewa, mając rozpostarte szczypce, niczym barmistrz lokalu 'Bezludna wyspa'.

Jezioro z lotu ptaka.
  Jeśli jesteś przejazdem w kierunku Bałtyku, lub gdzieś niedaleko w Mazurskich okolicach, albo masz nieodpartą chęć otworzenia szufladki na nowe wspomnienia z wakacji, jeziora wyróżniającego się czystością i okolica której nie szturmują turyści polecam odwiedzić te strony. Bonusem są zdecydowanie zachody słońca, które zwłaszcza z wsi Wilnowo, są niepowtarzalne. A zwolennicy biegów górskich, z pewnością odnajdą tu narzędzia do ostatnich szlifów swojej formy, jakimi są podbiegi, okalające brzegi Narie.

piątek, 18 lipca 2014

Biegowe pozdrowienia, a sens ich istnienia

  Zastanawiałeś się kiedyś, biegnąc przed siebie skąd ten nawyk wśród mijanych towarzyszy biegowych ścieżek? Pozdrawiają, machają rękoma, kiwają głową. A mnie nie znają? O co im chodzi? Nie jesteśmy na Ty ani nawet Pan/Pani. Może wydawać się dziwne, wkładam buty do biegania, biegnę ledwie kilkaset metrów, a tu nagle jakby wszyscy stali się moimi znajomymi.


   Ja drapałem się po głowie, po co to w ogóle jest potrzebne. Siłowe spoufalanie się? Szukanie aprobaty? Dziwny nawyk, który łykają wszyscy bo taka jest moda? Niegdyś moje pierwsze zimowe treningi outdoorowe mijały monotonnie. Biegania miałem już wtedy, po dziurki w nosie, bo wdrożenie na dłuższe trasy kosztowało mnie sporo sił i cierpliwości. A tu nagle z tym zjawiskiem 'pozdrawiania' się oswoiłem, gdy zdałem sobie sprawę z pewnego faktu. Możesz być bardzo zmęczony lub możesz mieć przed sobą jeszcze dłuugą drogą, bo np. przygotowujesz sie do Maratonu, a odfajkowanie kolejnego planowanego treningu przychodzi Ci z dużym trudem, czy zwyczajnie Ci się nie chce bo poranki masz ciężkie lub zniechęcające wieczory po pracy/szkole/uczelni. I wtedy na Twojej biegowej drodze pojawia się ktoś zupełnie nieznajomy, mijasz go, widzisz przez kilka sekund, a sprawia, że Twoje nastawienie do treningu zmienia się o 360 stopni. Krótki gest pozdrowienia, a jak wiele znaczy. Nagle w Twoich chęciach pojawia się dodatkowy 'koń napędowy', nieoczekiwanie nogi niosą lżej, a złe myśli i wisielczy humor schodzą na drugi plan. Pojawia się uśmiech, w głowie reset, z czystą kartą dalej grzejesz kopytem płyty chodnikowe lub zagarniasz szuter... I nie ważne co tego dnia miało miejsce lub co przed Tobą pozdrowienie zawsze wyzwala tą iskrę zapalną.
  Diabeł tkwi w szczegółach, a bieganie mimo całej swej prostoty, pełne jest takich niuansów. Ten detal może dać komuś wiele, a Ciebie nie kosztuje nic. Jednocześnie zgodnie z siłą przyciągania, może do Ciebie wrócić gdy Ty będziesz miał słabszy moment. W końcu wszyscy jesteśmy biegową rodziną. I jak każda społeczność warto dbać o zdrowe zasady, tak aby sportowy duch zarażał każdego :) Pozdro!

czwartek, 17 lipca 2014

Bieganie vs. Siłownia - Chudy Kogut vs. Zdrowy Byk

  Zdrowy kogut to chudy kogut. Zdrowy byk to duży byk. Albo jedno albo drugie, czy i jedno i drugie? Ale czy siłę można połączyć z wytrzymałością? Lub inaczej szybkość z siłą? Moim zdaniem do pewnego stopnia. Zaczynając przygodę z joggingiem zastanawiałem się wiele razy jak ten sport wpłynie na wypracowaną przez lata masę mięśniową. Za każdym razem wchodząc na bieżnię ciągle były wątpliwości, a w głowie dylematy, czy nie szkoda mi tych muskułów wypracowanych przez lata, czy długo tak pociągnę, robiąc typowy siłowy trening dzielony na wzrost masy mięśniowej, a jednocześnie realizując treningi biegowe. Poprawiając czasy, coraz trudniej było zachować masę.


  Jednak moim zdaniem, można mieć tą złotą rybkę w dużej szklanej kuli, która będzie szczęśliwa w swoim środowisku. Inaczej mówiąc, jeśli zależy Ci na wynikach w danym sporcie, będziesz musiał się do niego przyłożyć, mając na uwadze, że odbije się to na formie w tym drugim. Coś kosztem czegoś. Tak jest zawsze, bo w życiu zawsze się wybiera. Jestem zdania, że złotego środka nie da się osiągnąć, bo to by był koniec ambicji, marzeń i innych pragnień. Mogę osiągać to co dla mnie ważne, tak żebym czuł się najlepiej. Dla mnie teraz ważne jest aby wyniki w bieganiu, na które się nastawiam, nie przysłoniły totalnie tych siłowych. Staram się zachować równowagę mięśniową, wykonując treningi funkcjonalne czy obwodowe. Gdybym nastawiał się wyłącznie na siłownie byłby to pewnie trening dzielony/siłowy z wolnymi ciężarami, a bieganie byłoby tylko uzupełnieniem. Teraz podjąłem decyzje, że jest na odwrót. Pozostało mi kilka lat, w których mogę poprawiać swoją wydolność zbliżając się do określonej granicy - priorytetem jest dla mnie bieganie - wg. różnych źródeł naukowych wydolność można poprawiać najefektywniej do 30-33 roku życia. Masę mięśniową mogę nadrobić w każdym czasie. Nie startuję w zawodach kulturystycznych, nie startuję w zawodach crossfitowych. Nie biorę udziału w strongmanach. Kiedyś byłem umięśniony, teraz jestem wyrzeźbiony. Ale coś z tych mięśni zostało, w końcu walka z żelastwem gdzieś we krwi płynie dalej i ciągnie mnie na siłownie. Uważam, że facet powinien dać radę przenieść kobietę przez próg i nie złapać zadyszki. A zdrowy byk to taki który ma w sobie coś z chudego koguta, a chudy kogut ze zdrowego byka. Popadanie w skrajności moim zdaniem nigdy nie wychodzi na dobre. Chyba że ktoś lubi mieszkać jednocześnie na kole podbiegunowym i w Afryce. Ja jestem w klimacie umiarkowanym i tu jest najlepiej :) Jednocześnie szanuję tych którzy wybrali inaczej, bo jest to ich wybór. A Ty gdzie siebie odnajdujesz?

niedziela, 13 lipca 2014

33 km nogami po rozgrzanej Patelni - XVI Bieg o Kryształową Perłę jeziora Narie

  Ten weekend miał być inny. Nie tylko ze względu na to, że jadę na zawody, dla samego ich ukończenia, z założenia bez większej walki o miejsce. Nie ze względu na to, że wystartuje w środku lata. Głownie przez to, że zapuszczam się w tą część Mazur, znajdującą się znacznie dalej od wycieczek turystycznych amatorów Krainy Tysiąca Jezior. Celem który mi przyświecał było zdobycie Perły Jeziora Narie. Jednego z najczystszych jezior w Polsce. Bieg miał długość 33 km oraz trudny podbiegowy profil. O tym, jak to wyglądało w praktyce opowiem w dalszej części.
  Na wypad ten udałem się z trójka towarzyszy, Rafałem, Kubą i Łukaszem. Oni z zamiarem szalonego weekendu, zaczynając już od momentu wjechania na trasę, ja w celu urozmaicenia biegowych przygód. Gdy przybyliśmy na miejsce późnym wieczorem ok. godziny 22 do agroturystyki Wilnowo, przywitała nas sympatyczna Sylwia - jak się niespodziewanie okazało - biegaczka z klubu Finisz Morąg.  Mieliśmy okazję podziwiać jeszcze ostatki chowającego się słońca za linią jeziora. Wzgórze na którym mieliśmy kwaterę, nazwałbym raczej obserwatorium cudów natury, świetne widoki na okolicę. Kolory sklepienia zapowiadały nadchodzącą spiekotę dnia następnego. I to się sprawdziło.

Widok z mojego pokoju.
  Ok. godziny 8 rano mieliśmy około 30 stopni na zegarze, a po wyjściu z domu, poczucie jakbyś stał się rozpływającym asfaltem. Słowem: zachęta jak nigdy dotąd. Zwłaszcza, że bieg ten był odbywał się w czasie tygodnia lżejszych treningów, bez większych przygotowań, powiedziałbym nawet, że na wariata. Ostatnie dwa tygodnie bowiem miałem bardzo luźne pod kątem treningów biegowych. A tu z nieba leje się lawa. "To typowe dla tego weekendu w roku, zawsze w tym czasie jest Sahara" - powiedziała Sylwia. Powagę sytuacji budował też profil trasy, z powierzchownych orientacji dowiedziałem się, że bieg naszpikowany jest podbiegami, których nie równoważą zbiegi. Przechodząc do właściwego momentu i meritum mojej wyprawy. Udałem się do biura zawodów w ośrodku Kretowiny. Usytuowane było nieopodal jeziora, które Uśmiechało się do mnie zachęcając do zanurkowania. Długo się nie zastanawiałem i postanowiłem ostudzić swój zapal ścigacza zanurzając się w tafli wody... po kostki :) odłożyłem główne SPA jako nagrodę po biegu. Niedaleko namiotów biura mieliśmy ośrodek Kretowiny, w którym jeszcze uśpieni turyści z zaciekawieniem przechadzali się mieszając biegowy tłum. Ucieszył mnie fakt, że przynajmniej początkowo trasa będzie osłonięta linią Warmińskich drzew. Ustawiliśmy się już do startu. W gronie biegaczy przeważającą część stanowili Ci z pokroju kat. wiekowych M-30 M-40 M-50, sporo doświadczonych i obytych w zawodach osób. I PAF! Po wystrzale startera...


  Początkowo mój Garmin nie ogarniał sygnału satelitów, wiadomo, lokalizacja mogła to utrudniać. Szybko spostrzegłem kilku użytkowników zegarków tej firmy. I ciekawe było to że wszystkie modele sparowały się idealnie pod kątem znalezienia satelitów i nagrania tempa biegów. W tej fazie biegu oczywiście spora rzesza zaczęła bardzo agresywnie. Opuszczając Kretowiny, kierujemy się dalej przecinając Wilnowo tam, po trudach nocy kamerują mnie Kuba z Łukaszem, był to jedyny punkt w którym dałem się złapać 'fotoradarom'. Bieg bowiem przebiegał przez bardzo dziewicze i urokliwe tereny, jak się później okazało... Co kilkaset metrów uwagę przyciągały hasła wymalowane na asfalcie "Jeszcze tylko 30 km" "Go GO" "Jeszcze jeden podbieg" - taka ironia połączona z prowokacją, w momencie kiedy wzrok skierowany był w dół, w czasie pokonywania podbiegów, działała mobilizująco i poprawiała humor. Po około 40 minutach biegu wysiadła mi mp3 - o zgrozo!

A może by tak przepłynąć na skróty? ;)
  Przede mną prawie 2 h i 30 minut walki ze sobą i pierwszy raz bez sprzętu grającego w uchu! Dla mnie melomana, nieodłącznie wiążącego bieg z rozbrzmiewaniem ulubionych dźwięków było to jak cios pokrzywą po kolanach. Szybko o tym zapomniałem, mogłem skupić się na dźwiękach przyrody. Na ciszy, spokoju, wiejskim krajobrazie, przełamywanym przez odcinki, w których można było dojrzeć zatoczki jeziora Narie, które zaskakiwały swym urokiem. Wszystko to było miłe dla oka do czasu kolejnego podbiegu... po którym grzecznie czekał w kolejce następny. Nieustanne wrażenie jakbym się wspinał na wielkie wzgórze, którego szczytu ani widu, ani słychu. Przy 11 kilometrze złapałem za kubełek wody, wylałem go na kark - żar lejący się z nieba był odczuwalny coraz bardziej. Drugi kubełek - jednym łykiem, jak pelikan :) Do tego kilkanaście kostek czystego cukru. Nie miałem ze sobą żadnych żeli, wody, izotoników, ani wspomagaczy, czy choćby muzyki w słuchawkach. PRzez co początkowo w mojej głowie pojawiało się rozdrażnienie, które szybko przerobiło się na radość z biegu, odkrywanie kolejnych wioseczek. A w nich gościnność Polaka dla Polaka - wystawione miski z wodą, zimną, letnią, jak kto sobie życzył. Były nawet ciasta i owoce, jednak stwierdziłem, że takie specjały mogą niehumanitarnie podziałać na układ żołądkowo-jelitowy mimo dobrej woli wspomagających. Kilka kroków dalej, wypatruję pod nogami hasło: 'Zemsta Teściowej', zaczyna się następny morderczy podbieg, trwający 3 km (!).
  Po 16 kilometrze zauważyłem napis na drodze "Patelnia za 3 minuty", a już po chwili nie zmącony niczym horyzont z roztapiającym słońcem. Asfaltowe podbiegi zbliżają się ku końcowi, a tu taka 'niespodzianka'. Po trudnych chwilach i półtorej godziny biegu po twardej asfaltowej drodze myślałem że najgorsze za mną... Nic z tego... kolejne pół kilometra... pojawia się tablica "Sahara", dla mnie to była Patelnia na Saharze rozgrzana do czerwoności. Sytuację uratowało jednak dwóch strażaków stojących na uboczu drogi, którzy wężem strażackim studzili rozpalone do czerwoności torsy. Na palcu ręki mogłem policzyć tych którzy biegli w koszulkach. Za to każdy wyróżniał się boczną opalenizną, którą można było wyrównywać od 17 kilometra, od którego robiliśmy już nawrotkę.
  Gdy za sobą miałem już dystans Półmaratonu, nawiązałem krótka rozmowę z Darkiem z klubu KS Łomżanie, wywiązał się temat o biegach Ultra i porównania Biegu Narie do dystansu Maratonu. Obaj mieliśmy szybki wniosek, że niejeden Maraton może się równać trudnością do tego biegu. 2 tysiaczki dalej nastąpił przełom, uśpiony zmysł ścigacza dał o sobie znać, na punkcie żywienia wciągnąłem banana, kubeł wody i ruszyłem jak gazela do przodu. Pozostałe 11 kilometrów postanowiłem pokonać bez kompromisu. Nie chciałem oszczędzać już sił, skoro przyjechałem tak daleko, popracuję jednak nad wynikiem, bo zawsze lepiej wygląda te kilkadziesiąt miejsc wyżej.
  Wiele osób przechodzi marszobiegu, górki wyłączają kolejnych i kolejnych zawodników. A mnie - zachowane z początku siły pozwalają rozkręcać się jeszcze bardziej... początkowe spokojne tempo 5:20 km/min przeistoczyło się w żywsze 4:35/km. 26 km - punkt żywieniowy, porcja energii by żwawiej pociągnąć końcówkę. Upał rozkłada jednak zapał, próbuje odwodzić od walki przed finiszem. Pokrzepiającym akcentem są motywujący rowerzyści, którzy towarzyszą nam od startu krzycząc "to już ostatni podbieg, ostatnia górka". Dobrze wiedzieć kiedy sił do rywalizacji zostaje tyle co chmur na niebioskłonie tego dnia. Dostrzegam biegnącego Ironmana starszej daty, nie pozwolę sobie na przegranie z nim, przede mną jeszcze kobieta, muszę wygrać i z nią... ;) Nagle moim oczom, na wirażu, ukazała się tablica ---> finisz wiec dociskam pedał do dechy. Ale zaraz! Biegnę tak dobre 300 m i... ponownie strzałeczka 'finisz'. Jednak nieopodal już widać balony, tłum ludzi i tak przed meta przyciskam jeszcze wyprzedzając dwóch zawodników. Obudzonego z opóźnieniem instynktu ścigania wystarczyło na zajęcie 60 miejsca z 274 OPEN. 17 w kat. Wiekowej.


  Z założenia ten start miał być inny i taki był. Choćby za to że na mecie można było konsumować soczyste arbuzy w dowolnej ilości, do oporu. I za tą symboliczną piękną perłę warto było poświęcić się. Za kąpiel po biegu również. Za bieganie samo w sobie, dzięki któremu można docenić unikalny smak pozornie oczywistych rzeczy. Wieczorem natomiast odbyło się ognisko w towarzystwie biegaczy klubu Finisz Morąg na które zostaliśmy zaproszeni. Jakie było ich zdziwienie, na wieść, że dotarliśmy tu aż z B-stoku :)
Uczta dla podniebienia, nie do podrobienia :)

piątek, 11 lipca 2014

Darmowy, dostępny na całym świecie narkotyk i jego 33 skutki uboczne

  Na wyciągnięcie ręki... tak blisko... zagrożenie czy wyzwolenie? Odpowiedz sobie sam...
- nie masz po nim kaca,
- nie boli Cię głowa po zażyciu,
- nie tracisz kontaktu z rzeczywistością, a sprawia, że odczuwasz szczęście,
- nie jest syntetyczny, a jedyną chemią której potrzebujesz do jego wytworzenia jest ta w Twoim organizmie,
- gdy przedawkujesz mogą boleć Cie nogi,
- uzależnia, tak, że nie możesz przestać łamać kolejnych barier, bić kolejnych rekordów, lub tak, że stajesz się poddany konieczności zażycia by ponownie czuć jego dobroczynne, upajające działanie,
- substancja aktywna jest w Tobie (endorfiny), wytwarza się już po około 30 minutach,
- pod wpływem jej działania, wzrasta tolerancja na ból,
- mimo zmęczenia, spowodowanego intensywnym dawkowaniem, paradoksalnie pojawia się uśmiech na twarzy,
- wraz z kolejną dawką, chcesz więcej,
- czujesz wolność, euforie, wzrost wiary w swoje możliwości,
- Twoje serce bije 15% wolniej wobec tych, którzy jego nie zażywają,
- niektóre badania dowodzą, że przedłużasz w ten sposób młodość,
- negatywnym skutkiem ubocznym odstawienia, jest rozdrażnienie, 'czuje jak z mojego żyica wypadła ważna cegiełka'
- może uzależniać fizycznie i psychicznie,
- gdy nie możesz zażywać, podczas choroby, kontuzji czy innych zdarzeń losowych, odliczasz kiedy znów będziesz mógł cieszyć się efektami działania,
- po fazie przystosowawczej organizmu, brakuje Ci kolejnych wyzwań, idziesz w kolejne, niczym zdalnie sterowany robot, zapominasz o barierach, skupiasz się na celach,
- decyzje, których nie mogłeś podjąć stają się oczywiste,
- dylematy, które miałeś stają się przejrzyste,
- problemy, które ciążyły stają się świetliste,
- niekiedy, w sprzyjających okolicznościach, może wykazywać podwójne działanie - katalizatorem bywa deszcz, wschód/zachód słońca, łono przyrody,
- może wzmacniać wrażenia wzrokowe, węchowe,
- pobudza apetyt, zwiększa metabolizm,
- przesadnie dawkowanie skutkuje spadkiem masy ciała,
- zbilansowane spożywanie poprawia sylwetkę,
- korzystnie wpływa na sen,
- zmniejsza stres,
- pozwala zachować formę,
- jest DARMOWE I LEGALNE,
- spora dawka substancji aktywnej: szacunku, pokory, motywacji i wzmocnienia,
- możesz zażyć kiedy chcesz i ile chcesz, w dowolnym miejscu, o dowolnej porze,
- jest motorem napędowym samym w sobie,

I na koniec... gdy skończysz zażywać, kilka chwil później, nieoczekiwanie, pojawia się zmęczenie, czasem wręcz wyczerpanie... czasem stajesz się senny... wstajesz rano, przecierasz oczy i czujesz się jak nowo narodzony, pełen energii i pasji do pojawiających się wyzwań codzienności.

Jak myślisz o czym mowa? Utopia? Nierealne wyobrażenie? Bajka?
Nie, po prostu...
Jesteś Bogiem, swojej formy!