wtorek, 30 grudnia 2014

Plusy i minusy biegania na bieżni: test na dystansie 11 km i Mila

Cz. I '11 kilometrów'
Z uwagi na -12 C na zewnątrz postanowiłem oszczędzić swoje gardło przed nadchodzącym sylwestrem i wypocić ostatki świąt biegając pod dachem. Aparat mowy w końcu musi tego ostatniego w roku dnia działać na wysokich tonach :) Ostatni raz trening na bieżni robiłem wiosną tego roku. I tak dzisiaj dla przypomnienia chciałem skupić się na pozytywnych i negatywnych stronach biegania w trybie chomika w kołowrotku. W planie była równa dyszka. Połowę treningu przerwał mi jednak program pt. 'Mila' w TV. Może nie tyle przerwał co wciągnął i pochłonął moją uwagę bardziej niż patrzenie w swoje lustrzane odbicie. Skupiłem więc wzrok nad lustro wciągając się w dokument, którego bohaterem był Sebastian Mila - strzelec bramki w meczu Polska - Niemcy. Ale o tym później, w części drugiej.
Z niechęcią przyodziałem biegowe buty mając na uwadze żmudne klepanie nogami po kręcącej się na rolkach taśmie.. Jednak ta myśl przemknęła szybciej niż się pojawiła. Po świętach przybyło mi +1.5 kg na wadze i kilka cm w pasie. Trzeba było się z tym uporać.
Postanowiłem zrobić bieg ze stałą prędkością 10km/h i dystans 10 km + 10 krótkich przebieżek (całość ~ 11 km).
To co rzuciło się w oczy podczas treningu:
+ stałe utrzymywanie tempa, bez przystanków jak podczas treningu po mieście np. na światłach
+ możliwość ustawienia poziomu nachylenia bieżni i tym samym zrobienia podbiegów
+ możliwość korekcji swojej postawy w lustrze
+ dopasowanie prędkości
- mimo ustawienia kątów trudno odzwierciedlić rzeczywiste ukształtowanie i zmienność terenu
- wg.niektórych źródeł bieganie na bieżni jest kontuzjogenne, a wg. mojego doświadczenia też - w zeszłym roku na bieżni odnowiła mi się kontuzja (pytanie na ile to moja wina?)
- monotonia - brak bodźców zewnętrznych, wrażeń wzrokowych, elementu zaskoczenia (efekt chomik w kołowrotku)
- niektóre mniej profesjonalne bieżnie zacinają się pod ciężarem
biegacza o wyższej wadze (np. te znane ze sklepu Decathlon - nie widzę sensu ich sprzedaży ~2500zł (!) ew. do maszerowania są OK)

Ciekawostka: Istnieją bieżnie z systemem iFit. Plusem i minusem w przypadku bieżni z systemem iFit. Jest to system pozwalający wgrać trasę wybranej światowej metropolii np. Paryż i zgodnie z odwzorowaniem terenu, różnic wysokości i obrazu miasta wyświetlanego na ekranie bieżni zrealizować trening biegowy. Ciekawa zajawka dla gadżeciarzy. Trzeba tylko wykupić abonament $$$ i można rozkoszować się widokami obcych miast bez wychodzenia z domu.. Kuszące? Nie dla mnie :)
Jeśli chcesz zainwestować kilka tys. złotych w bieżnię, którą ulokujesz w czterech ścianach to lepiej zastanów się nad przeznaczeniem tej kwoty na sprzęt do biegania, ułożenie diety, czy konsultację z trenerem.
Nic nie zastąpi biegania w terenie i czucia nóg, którego można tym sposobem doświadczyć.
Poza tym dobra bieżnia to koszt kilku tysięcy złotych. A z motywacją po zakupie bywa różnie...




Cz. II 'Mila'
Po kilku minutach szurania w oko wpadł mi materiał w Tv przedstawiający ścieżkę kariery Sebastiana Mili. Zapytacie... Ale co ma Piłkarz do biegacza. A no ma i to sporo.
W głowie każdego z nas siedzą przekonania, myśli i doświadczenia. To jakie mamy sprawia że robimy to co robimy i mamy efekty takie jakie mamy.
Historia Sebastiana Mili - strzelca historycznej bramki w meczu Polska - Niemcy to doskonały przykład dążenia do spełnienia marzeń.
Sebastian miał problemy z nauką jezyków, czy to grając w Norwegii (Valerenga Oslo) czy w Austrii Wiedeń. Jego marzeniem było jednak zdobycie bramek w najważniejszych meczach, czy klubowych czy Polski. I tak jego trafienia można było podziwiać najpierw w 1/32 finału w Meczu Groclinu i Manchesteru City ponad dziesięć lat temu - następnie rozwijał karierę za granicą by powrócić do Śląska Wrocław. Śląsk pomimo kryzysów na czele z kapitanem Milą sięga po tytuł mistrza polski. Mila wraca do reprezentacji, zdobywa gola, który zapisuje go w kartach historii polskiego futbolu.
Jego wizerunek jest całkowitym zaprzeczeniem legendy kopacza-dorabiacza. Pokazuje pasję i charakter. Cechy któymi się wyróżnia i którymi powinien odznaczać się każdy sportowiec to: determinacja, wiara (mimo braków językowych sięgał po trofea i odnosił sukcesy za granicą), upór w dążeniu do celu. Przede wszystkim jednak BRAŁ ZA WSZYSTKO ODPOWIEDZIALNOŚĆ W SWOIM ŻYCIU I MARZYŁ o rzeczach Wielkich. To zaprowadziło go do tak pięknych chwil. Dlatego z końcem roku życzę wszystkim aby wizerunek sportowca z innej dyscypliny był przykładem też dla biegaczy. Bo sukces wykuwa się charakterem niezależnie od dziedziny :)
Piona

czwartek, 11 grudnia 2014

Mikołajki, Mikołajkowy, Mikołaje - czyli relacja z II Półmaraton Mikołajkowy

  Z okazji Święta Czerwonego Czyściciela Kominów 7 grudnia w Mikołajkach zorganizowano II Półmaraton Mikołajkowy z równoległym biegiem na dystansie 10 km. Zeszłoroczne wspomnienia z Połówki Mikołajów w Toruniu sprawiły, że i tym razem zechciałem uczcić to święto imprezą biegową. Długo nie zwlekając poszedłem tym tropem i zapisałem się na 'dyszkę'. Szybko zorientowałem i zorganizowałem się co do transportu po klubowych kolegach. I tak tego dnia o godz. 6:30 umówieni mieliśmy zebrać się i wyruszyć z B-stoku.


  Nastawiłem dwa budziki, po wątpliwej przygodzie z pobudką na Bieg Niepodległości w Warszawie. Żaden z nich jednak nie podołał i nie wyrwał mnie z błogiego, głębokiego snu. O godz. w pół do siódmej strzałka od Rafała abym wychodził z domu. Po sekundzie oddzwaniam:
- To co robimy? Właśnie wyrwałem się ze snu.
- No to ubieraj się, ogarniaj i jedziemy.
  Słysząc ton nie znoszący sprzeciwu jestem na baczności organizacyjnej i tak w 15 minut ogarnąłem się w pakiecie z zestawem śniadaniowym i już zmierzaliśmy po resztę chłopaków. Jechał z nami Dawid, Janek, Jarek. Każdy z nas w innej grupie wiekowej ale jak się okazało w trasie to nie miało żadnego znaczenia, bowiem bieganie łamie wszelkie różnice pokoleniowo - poglądowe i szybko złapaliśmy wspólny język.
  Ostatnie dni przeplatane mrozem i śnieżycami zwiastowały urok tej imprezy. Jednak ten poranek był dość ciepły i wilgotny. Wilgotność powietrza nie sprzyja moim zdaniem bieganiu, gdyż pozornie przyjemne uczucie chłodu szybko zamienia się w duszność.
   Trasa, praktycznie pusta zleciała szybko i na miejscu zameldowaliśmy się już półtorej godziny przed biegiem. Szatnie wraz z biurem zawodów umiejscowione był w sporym kompleksie szkolno-halowym, sam widok stołówki przed biegiem zachęcał do sprężenia się na starcie, żeby zmieścić wszystkie specjały przygotowane wszystkim, którzy ukończyli bieg.


  Start planowany na godz. 10:50, opóźniał się. W końcu 11:05 tłum amatorów najprostszej formy ruchu skoncentrował się za białą linią rozpoczynającą bieg. Spiker nawijał coś o tym jak ten dzień jest uroczysty itd. Wtedy ja skomentowałem ten fakt krótko i dosadnie 'Dajesz spiker, bo 15 minut opóźnienia mamy!' Chyba to usłyszał, bo po chwili odebrać można było tradycyjne 10, 9, 8...
  Ruszamy. Początek to gwar dopingu, szał, och i ach. Zewsząd widać kolorowe stroje z przewagą białych startowych koszulek. W oczy rzuca się też grupa Spartanie dzieciom - organizacja wspierająca hospicja, domy dziecka - obecni byli też na Połówce w Toruniu.


  Pierwszy kilometr to pętelka z dwoma stromymi jak schody do latarni morskiej podbiegami, na szczęście krótkie. Pilnuję, aby nie szaleć za mocno, ten bieg miał być formą treningu - nie za mocny, nie za luźny. W międzyczasie bawię się swoim Garminem 620, zaciekawiony, jak będzie sprawdzał się pomiar kroków na minutę, czas kontaktu z podłożem, odchylenia pionowego. Po dwóch kilometrach czeka nas długa polna prosta z lekkim podbiegiem. Obrazek jaki malował się na drodze pod moimi nogami to raczej mini przeorane pole, które przed chwilą targał kombajn po całej szerokości. Widać jak powoli wymiękają startowi 'rajdowcy'. I kolejni amatorzy szarpania i zostawania w tyle. Podłapuję grupkę, której się trzymam do czwartego kilometra. Przed półmetkiem wachlarz kolorowych kocich łbów - które uważam za najgoszą możliwą opcję dla kolan biegacza. Co przezorniejsi podłapali pobocze by oszczędzić nogi. Wbiegamy na mostek dzielący Mikołajkowe jeziora. I tu się sprawdza moja teoria - po lodzie lepiej biegać niż chodzić - jestem pewien, ze spacerem łatwiej byłoby tu zaliczyć glebę. Półmetek tuż, tuż.


  Połowa dystansu to ciekawie zaaranżowana nawrotka - trzeba było obiec na bogato ubraną choinkę. Swoją drogą, mogłem się zatrzymać, żeby poszukać cukierków na doładowanie energii :) Nie robiłem jednak 'połówki'. Druga część to już stopniowe zwiększanie tempa. Rajdowcy znowu odpuszczają. Mijam też półmaratończyków rezerwujących moc na drugą część dystansu. Jak wspomniałem wcześniej trasa obu biegów była połączona. gdzieś na wysokości 7.5 km mija mnie z naprzeciwka Michał Smalec - przyszły zwycięzca półmaratonu. Byłem pod wrażeniem siły jaką wkładał w krok biegowy, na piaszczystej drodze brzmiało to jak galop. Od ósmego kilometra odrywam się od grupki i zaczynam żwawiej podążać w kierunku mety. Na wysokości biura zawodów pozostaje mi kilometr. Tempo końcowe - 4:07 min/km. Wyprzedzam kilku zawodników, robię nawrót spokojnie kontrolując aby nikt mnie nie wyprzedził. Pozostała ostatnia prosta
  'Zawodnik nr 62 otwiera kolejny 'peleton' biegaczy...' Koniec! :)
Na mecie melduję się z czasem 44 min i 48 sekund. Daje mi to 54 miejsce z 233 startujących. Medal, który otrzymałem nosi hasło "II półmaraton Mikołajowy". Stwierdziłem w myślach - fajnie jest przebiec 21.1 km w niecałe 45 minut... ;)


  Szybko wziąłem prysznic i zebraliśmy się w stołówce. Tam do oporu można było jeść kartacze, zupę, domowe wypieki, kawę, herbatę, czekoladę, owoce. Niczego nie brakowało :) Można było zauważyć znajome twarze z poprzednich biegów mazurskich jak Półmaraton Ełcki czy II Bieg Ułanów. Dekoracja zwycięzców odbyła się na hali obok - tu poznałem Tadeusza Dziekońskiego - człowiek-legenda, który ukończył 303 maratony, atestator tras PZLA tj. tras ulicznych na których robimy swoje życiówki, mierzone są z jego udziałem :) Biegał wszystkie edycje Maratonu w Dębnie od 1966 roku (najstarszy Maraton w Polsce). Zwracał uwagę swoim profesjonalnym spokojem i obyciem - w ręku trzymał kartkę na której notował statystyki zwycięzców w poszczególnych kategoriach wiekowych i generalnych (jest również statystykiem PZLA). Działa w kręgach Jagiellonii Białystok - ucieszył mnie fakt, że zna imię i nazwisko Andrzej Kołosowski - mojego taty grającego na pozycji napastnika w latach 80 w Jagielloni, wchodząc z nią do ekstraklasy.

Dekoracja zwycięzców, po prawej Pędziwiatry, u góry w okularach - Tadeusz Dziekoński.
  Tym miłym akcentem ostatnie zawody biegowe w tym roku dobiegły końca. Trasa powrotna to ładowanie chmielowych napojów dla lepszej regeneracji. Endorfiny i energia, która towarzyszyła powrotnej degustacji mogłaby obdzielić wszystkie auta trasy Mikołajki - Ełk :)
Pozdrawiam!