niedziela, 10 listopada 2013

Życiówka na 10 km pobita o 1:01 min - relacja z Biegu Niepodległości.

   Zgodnie z założeniami. Plan zrealizowany. Cel osiągnięty. Chciałoby się powtarzać, za każdym razem gdy doprowadzi się sprawy do końca. Tak też z pełnym zadowoleniem mogę sobie śpiewająco nucić te słowa. Udział w 3-ecich zawodach biegowych był bowiem jak zeszłe w pełni satysfakcjonujący. Dałem z siebie 100 %, bijąc poprzedni czas na 10 km, w rozrachunku dodając taki sam procent sytej radości. Tak oto osiągam tytułowe blogowe 200 procent na zakończenie sezonu, dające jeszcze więcej sił na kolejne cele. Przedstawię teraz przebieg zawodów.

  Godz 9:25: stoję już na starcie. Momenty przed sygnałem do odpalenia turbo w nogach. Komputer w głowie zupełnie wyłączył przedstartowe napięcie, co ciekawe nie było go też na długie godziny przed. Chwilami zastanawiałem się 'gdzie się podziały tamte prywatki' ;-). Niepotrzebnie, III wyścig biegowy miał widocznie taki być. Na luzie, bez nerwów, piętrzących się wizji pokonywania trasy i skupienia się na tym by pobić najlepszy czas z 22 września (42min i 15 sek).
  9:30 Wystartowaliśmy.
Odcinek startowy Rynku Siennego.
    Początkowo tempo, którego się trzymałem było na poziomie ok. 4:00-4:05 km/min. Kilka sekund szybciej niż zakładałem (4:10). Twardo rzeźbiłem ten rytm, dotrzymując kroku Panu z dłuugą bródką.
   Wracając na trasę. Moje tendencje do rzucania okiem na wskazania pulsometra wygasły (najwyższa pora bym bardziej wyćwiczył  'niezależne' wewnętrzne wyczucie tempa). Odruch sprawdzania jego wskazań znów się odezwał na 2 kilometrze, a ja podnosząc głowę z powrotem musiałem wykazać się refleksem by nie zaliczyć dzwona ze słupem oświetleniowym - cała trasa prowadziła przez ścieżki rowerowe i chodniki nierzadko zasiane tymi 'metalowymi drzewkami'.
  Wiedziałem, że szybkość biegu jest z lekka za mocna. Luzowałem na zbiegach (ul. Hetmańska, po minięciu stacji BP), by się zanadto nie wystrzelać. Postanowiłem utrzymać prędkość biegu.
  Zauważyłem, że foto-radarowcy porozstawiani byli z częstotliwością co 1.5 km, jakby pełnili podwójną rolę - punktów kontrolnych, zamiast oznaczeń :)
 Pierwszy długi podbieg (przed 5 km) ciągnął się niczym najnudniejszy wykład świata. Nuciłem sobie wtedy w głowie jeden ze słuchanych utworów. Połówka już za mną. Cały czas do przodu. Wrócę teraz do opisu z poprzedniego posta. Trasa to nie był lej - to był wielbłąd dwugarbny, z podbiegiem (garb nr I ) na Carrefour przy Zielonogórskiej i garb nr II na ul. Sikorskiego.
Na drugim garbie wielbłąda - mijam wymagający podbieg, ciemne chmury za plecami i do końca już z górki.
  Po minięciu obu wzniesień, przede mną rozległy łuk na ulicy Kołłątaja - i można lecieć ile fabryka dała. Chce się szybciej, jeszcze szybciej, gonię już kilometr w czasie 3:45 min. Na zegarku mam tylko 2 kilometry do końca. Ciężki oddech chcąc nie chcąc dominuje nad tonem muzyki, ale nie obchodzi mnie to. Włączył się stan, jak w hipnozie, zupełnie odcinam się od tego co w okół mnie. Cały czas, stopniowo co kilkadziesiąt metrów wyprzedzam kolejnych zawodników. Pomaga mi to wyrzucać z siebie kolejne rezerwy sił.
  Dobiegam w okolice PG 6, gdzie umiejscowiona była meta. Przed ostatnim wirażem przeganiam jeszcze Pana z koszulką Ironman. Widzę już że złamanie 42 minut nastąpi, pytanie ile jeszcze wyżyłuję na finiszu. Mijam zakręt. Na horyzoncie już meta. Piłuje ile mocy zostało. Po chwili okazuje się że napis META umieszczony jest za kolejną nawrotką, 400 m - kiedy ja już uderzam w tempo sprinterskie... Ostatnie metry: jeszcze kilka osób podrywa się do rywalizacji ze mną. Jednak ja idąc za ciosem od 5 km, nieustannie poddawałem się procesowi wyprzedzania.

Sprinterski pierwiastek okazał się niezbędny by być lepszym o te kilkanaście kroków... :)
   Godz. 10:11: Mijam metę z czasem 41:14 min. Poprawiam swój rekord o 1 minutę i 1 sekundę. Zająłem 44 miejsce z 201 startujących.
  Po biegu udałem się na posiłek regeneracyjny, spotykając przy okazji koleżanki z pracy w Służbie Informacyjnej Jagiellonii Białystok, powtarzam sobie kolejny raz 'jaki ten świat mały'. Następnie, na sali gimnastycznej miało miejsce honorowanie zawodników. Moją uwagę zwrócił Maratończyk z Hajnówki, który, jak się dowiedziałem, w wieku 80 lat ma za sobą przeszło 44 maratony, dalej startuje w zawodach i codziennie trenuje wraz z żoną. Oboje znaleźli się na podium w swoich kategoriach wiekowych.

Życiówki z Danielem pobite. Pamiątkowe buławy w dłoń, do dalszego bicia rekordów.

  Losowanie nagród jako ostatni etap imprezy. Kije bilardowe do wygrania (!?) - inaczej mówiąc koło jest, rower dokupić można z czasem ;). Spiker wywołuje mój nr, ochoczo podążam po odbiór nagrody. W gąszczu kijów bilardowych, odnalazłem pas na bidon z kieszenią, w który w ostatnim czasie chciałem się zaopatrzyć. Po chwili podchodzi do mnie jeszcze starszy Pan częstując karnetami na darmowe godziny bilarda. Uzbierało się fantów :)
Fanty upolowane na Biegu Niepodległości
  Podsumowując cieszę się, że miałem okazję kolejny raz doświadczyć atmosfery zawodów, spotkać inspirujących ludzi, wywalczyć życiówkę, a w dodatku wygrać w loterii. Zawody te mogę włożyć do Pamiętnika z kartką pt. :)))
  Tego dnia miałem również okazję utwierdzić się w przekonaniu, o którym często zapominam. Dobrze jest przestać analizować, odpuścić rozważania, pozwolić by myśli poszły sobie na bok, by wszystko płynęło samo w swoim właściwym rytmie. Do CELU.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz