wtorek, 27 września 2016

Biegiem z 'odpoczynkiem' na rowerze - IV Duathlon Makowski

  Apetyt rośnie w miarę jedzenia, niezależnie w jakiej dziedzinie - z biegiem czasu chce się więcej, wyżej, dalej, mocniej, szybciej. Przedrostek Naj też jest mile widziany.
  W tym roku chciałem powtórzyć, a najlepiej poprawić wynik z roku zeszłego.
Jakie przygody spotkały mnie w Makowie Mazowieckim? Który żywioł był wrogiem pierwszego sortu, a jednocześnie przyjacielem, z którego pomocą można znieść wszystkie przeciwności losu? Czy poprawiłem czas z zeszłego roku? (1:06:27 h. Bieg - rower - bieg 5 km - 22 km - 2.5 km). Postaram się odpowiedzieć na te pytania...
   Wiatr, taki jak w piosenkach harcerskich, na otwartym morzu, na górskiej goliźnie. A może taki jak na płaskich nizinach? Poranek dnia zawodów, to raczej połączenie otwartego morza i górskiej dziczy. Wiało, tak, że 7 kręgów szyjnych wydawało dźwięki wołające o przetrwanie. Pomijając całą oprawę techniczno - organizacyjną, byłem jak ostatnimi czasy na zawodach spokojny i zrelaksowany. Wiedziałem czego chcę - poprawić swój wynik o półtorej minuty, poprawić miejsce na podium o co najmniej jeden stopień, aby nie równać się z miejscem pierwszym jedynie wzrostem jak to mam w zwyczaju ;)
  START! Bieg w zwartej grupie, kilkanaście osób w płynnie zmieniającym się szyku niczym stadko galopujących rumaków intuicyjnie układało formacje mające ukryty przekaz, o jawnej wymowie: CHROŃMY SIĘ PRZED WIATREM! Miesiąc spod znaku zodiakalnej wagi chciał wyrównać rachunek upałów, bo ten dzień był niczym dzień sądu. Szybko biegnący szyk ukrył się w kanale między dwoma brzegami drogi osłoniętej wysoko rosnącymi drzewami. Wtedy poczułem skrzydła i od 1 kilometra goniłem za pierwszą szóstką.

Czas STOP! I czas na rower.
    Po 5 km zameldowałem się z czasem 18 minut i 50 sekund, optymistycznie 45 s. szybciej od zeszłego roku.
Pozostało rzeźbić teraz utrzymanie pozycji na rowerze. Bieg skończyłem na dobrym samopoczuciu, zmianę poprawiłem o 10 sekund - też nie źle. Nie o czasach i liczbach jednak pisać lubię, chociaż to też czasem napawa mnie dumą. Dosiadając roweru musiałem chwilę odsapnąć, choć nie było na to czasu, jechałem początek nieco wolniej próbując uspokoić rytm pędzący niczym dźwięk maszyny podtrzymującej przy życiu nie żyjącego już pacjenta - nie pamiętam jak ona się nazywała :)?
   Jaka była moja radość, gdy 2 kilometry dalej wyprzedziłem kolejną osobę, wskakując dalej do pierwszej piątki. Taki przesadny optymizm nie trwał jednak długo bo po kilku minutach męczenia po asfalcie szczerbiącym ósemki, przypominającym o położeniu bioder i miednicy, dopadł mnie peleton złożony z raz, dwa, ośmiu? kolejnych cyklistów. Nie chciało mi się przez chwilę, ale nie po to startuję w zawodach, żeby mówić sobie w takich chwilach dość. Chwilkę trzymałem się za kimś, aby zmniejszyć opory powietrza, złapać rytm oddechu, nabrać sił na dalszą trasę. Taka błogość nie trwała jednak długo, peleton  jakby niesiony siłą bezwładności niczym rój os ruszył do przodu. Gdybym miał przedstawić swoje łydki za pomocą emotikonki, byłby to skrót nogi_RIP.gif. Nie dawałem za wygraną i o ile w nogach było ciężko, to mogłem jedynie obserwować oddalającą się ode mnie grupkę.

Przykładowa formacja, w zależności od kierunku wiatru którą można było obserwować na trasie Duathlonu źródło: cyclingweekly.
   Druga część trasy rowerowej to przyjemność, płynięcie z paliwa, które zostało w baku - asfalt jak i sama droga była bardzo przyjazna, łagodna, wręcz zachęcająca do agresywnej jazdy. Cóż z tego, skoro pozostało kilka minut do przejścia na ostatni etap - wyciskający resztki życiowych soków bieg :)
  O ile z roweru zszedłem w okolicy 20 miejsca, to jedynym ratunkiem w walce o przyzwoity wynik, było pokonanie 2.5 km w granicy 9 minut. O dziwo, po jeździe szosówką, czułem się jak odrodzony, wrzuciłem tempo 3:40 min/km i biegłem jak po swoje. Drugi kilometr pokonałem w identycznym tempie 3:40 min/km - czasy na dwóch kilometrach różniły się o 0.1 sekundy (!), zatem bardzo równo. Jest to dla mnie tegoroczny sukces, przynajmniej jeśli chodzi o formę biegową - ponieważ bieganie bez sprawdzania czasu na zegarku, a na samopoczucie na pewno zdaje lepszy egzamin na zawodach. Polecam, to wszystkim perfekcjonistom, lubiącym mieć sprawy pod kontrolą. Daje to mega satysfakcję, gdy Twoje ciało samo wyszuka odpowiednie tempo!


  FINISZ!!! W tempie kończącym 3:20 min/km pozwoliło mi zamknąć zawody z czasem o 15 sekund gorszym od zeszłego roku. Dlaczego? Rower spartoliłem, biegi poprawiłem. Pozostaje patrzeć na tą widokówkę ładnie formującego się peletonu, a wiosną i latem pracować nad techniką jazdy, która nie polega tylko na dawaniu w 'pedał' jeśli drafting jest chwytem dozwolonym!
 Ostatecznie zająłem 11 miejsce ze 107 startujących. Ponownie III miejsce w kategorii wiekowej jak rok temu.

Nie ma tego złego... :)
  Kolejny raz polecam Maków jako miejsce do wypróbowania swoich sił entuzjastom biegania/roweru/triathlonu. Formuła biegu przeplatanego rowerem, mimo całego wyczerpania, daje mnóstwo satysfakcji po ukończeniu. Potęga endorgin wynagradza wszystko :) W dodatku podczas dekoracji losowano pakiety na MP w Duathlonie, wiele wartościowych fantów. Widać, że organizator stawia na rozwój imprezy. Mam nadzieję, że do 3 x sztuka! I za rok pojawię się tu znowu... :)

 
Silna Grupa Pościgowa

sobota, 17 września 2016

Volvo Triathlon Series Ełk - nie spodziewaj się niczego, zaskocz się najlepszym!

  Hej! Czołem wszystkim entuzjastom moich relacji z zawodów i nie tylko. W ostatnich miesiącach skupiam się bardziej na treningach, aniżeli na blogu, jednak postanawiam się poprawić. Ostatnią relację z zawodów pisałem nt. MP w Suszu Od tej pory nie miałem wiele startów, m.in. Bieg charytatywny na 5 km (I miejsce), Elemental Triathlon Sprint w Białymstoku. Było nie było, formę na sezon szykowałem m.in. do Ełku na dystansie 1/8 IM (pływanie 475m- rower 22.5 km - bieg 5.275 km). Jak to wyszło w praniu? Czy było warto przelewać litry potu, dziesiątki treningowych godzin, organizując swój grafik do ostatniej możliwej minuty? Zapraszam do lektury :)
   Wraz z Mariuszem wybraliśmy się skoro świt, po godz. 6 rano, aby dotrzeć do biura zawodów, oraz strefy zmian, która miała być zamknięta dość wcześnie. Na trasie Białystok Ełk praktycznie zero ruchu i 100 km zakręciliśmy znacznie przed czasem. Jak się okazało, umowna godzina pracy biura została przedłużona. Można było się przekimać w aucie. Zanim uciąłem drzemkę czekałem z Mariuszem na jego start i miła pogawędka skracała czas oczekiwania. Obchód tu i ówdzie po zakamarkach miejsca imprezy.

źródło: triathlonpl.com
  Rutynowa szwędaczka była zbędna, teren imprezy rozplanowany przejrzyście, intuicyjnie rozmieszczone punkty strefy zmian, biura zawodów. Uciąłem komara na jakąś godzinkę przed startem. Drzemką tego nazwać się nie dało, plątające się sny co chwila podnosiły moje powieki. W dodatku za mną bezsenna noc, co na co dzień nie ma miejsca, z uwagi, ze jestem prawdziwym śpiochem. Tak czy inaczej, adrenalina, podnosząca moc przed zawodami, zdała egzamin, szybko się wybudziłem, by rutynowo przygotować się przed startem, nasmarować oliwką, włożyć piankę, ruszyć w stronę strefy startu. Moja pierwsza myśl? Czy woda jest nagrzana, czy ciepły wrzesień a'la gorący lipiec pozwoli w komforcie pluskać się przez 475 m w jednym z 8 najgłębszych jezior w Polsce? Trzeba było o tym zapomnieć.
   Minuty do startu mijały jedna za drugą, a nim się obejrzałem, już płynąłem rozgrzewkowy odcinek zerkając na oddalający się brzeg plaży. Grząskie, muliste dno, to tylko wstęp. Gdy się płynie o tym się nie myśli. Kilka machnięć kraulem, już trzeba wracać.

Standardowo: Gdzie jest Wally? źródło: triathlonpl.com
 Po drodze spotykam Wojtka, tego dnia zamiast w piance nietypowo w roli dopingującego, oraz Olę poprawiającą swój rekord na dystansie 1/8 IM. Przybijam 'piontke' z odnalezionym Piotrkiem z Nadaktywnych (cóż ciężko się znaleźć gdy tłum batmanów :-) START!

Bo startować można na różne sposoby... źródło: triathlonpl.com

  Pralki zero, płynie się luźno, swobodnie, oddech w miarę opanowany. Zawsze na początku miałem z tym kłopoty, teraz (już 5 start tri) było spokojnie, płynnie, bez spiny - jak przypomnę sobie MP w Suszu to czuję się niczym pojedynczy widz na rozległej sali kinowej. Mijam jedną bojkę, wdech-wydech, drugą.

źródło: triathlonpl.com
   Pozostaje tylko płynąć do brzegu by osiodłać dwukołowego rumaka. Wyjście z wody mam dynamiczne, nie kręci mi się w głowie, co też się zdarzało. Wiadomo, że błędnik nie za dobrze znosi kręcenie głową w pozycji horyzontalnej, czyli kraulowej, czyli jeśli nie pływałeś zrób sobie test i zobacz jak się będziesz czuł leżąc na sucho na plaży i co chwila przekładając głowę w obie strony :) 475 metrów to jest sprint, a dla niektórych pływaków przystawka. Dla mnie w porównaniu do startów w 750 m wody w dystansie sprint spora różnica i duża rezerwa energetyczna, pomimo, że to tylko kilka minut, a na treningach nie raz robiłem sesje po 1.5-2 km.
  Strefa zmian. Okulary, kask, buty rowerowe, no, przyda się jeszcze wziąć rower :-) Wylatuję jak z procy, nadrabiać 15 pozycję z wody (z 86-ściu). Już na siodle, mijam kładkę, ścieżkę rowerową, jestem na ładnej asfaltowej patelni.

źródło: triathlonpl.com
   Szybko przyjemna sceneria po wyjeździe z osiedla zamienia się w Wyspę Tajemnic. Nie wiesz jaki tor jazdy obrać, bo na rowerze trzymać prawej strony wg. regulaminu należy, a prawa wyszczerbiona jakby szeregowy Mietek pomylił drogę z poligonem i czołgiem niechcący przejechał. Trochę środkiem, trochę lewą, do prawej raz! Jak prawa się poprawi... Co by nie było za przyjemnie, oprócz wybijającego ósemki pobocza, namiętnie pojawiające się górki, pagórki. Jak ciasto ze śliwką... dobrze, że nie pod okiem, od kierownicy. Jak tu złapać rytm? Z tej wątpliwości wytrąciła mnie pszczoła. Tak. Zginęła na moim kolanie, a ja odruchowo strącając ją musiałem wczuć się w rolę serialu Sekrety Chirurgii za pomocą palca wskazującego i kciuka wyciągając żądło pozostawione w nagłym spadku po miodnej. A, że tak nieskromnie się pochwalę niedawno wspomagałem dotację na rzecz badań pszczół. Pewnych rzeczy nie da się uniknąć, więc, żeby wyrównać bilans natury, moje prawe kolano nabrało malinowego koloru i urosło jak wspomniane ciasto (niekoniecznie ze śliwką). Nawrotka.
źródło: triathlonpl.com
  Nie wiem czy mój czasomierz wydłużył, czy dystans tak wymierzony, czy slalomowy tor jazdy. W każdym razie, było ponad ok 12 km przy nawrocie. Tempo mocno średnie, 34 km/h. Chcę już odpuścić, widzę zawodników mijających mnie na rowerach czasowych. Postanawiam jednak dalej utrzymać to tempo, z uwagi na więcej zjazdów na drodze powrotnej. Mijam Mariusza, jadącego drugą pętlę na rowerze dystansu 1/4 IM. Pozdrowienia i żeby nie było za luźno i przyjaźnie kolejna górka wypalająca dwugłowe mięśnie ud niczym kowal podkowę. Rower mija szybko i całkiem beztrosko. Nogi mam nieco dobite, tlenowo czuję się bardzo dobrze. Strefa zmian.
Na stojakach jakieś 12-15 rowerów, jak się okazuje, jestem 14-sty w stawce. Co robić? GRZEJĘ!

źródło: triathlonpl.com
  Biegnę co tchu, Grzesiek z Nadaktywnych dopinguje: Dawaj Kamil poniżej 4 minut na km. Super! Podziałało to na mnie jak płachta na byka. Szybko dotruchtałem do zawodnika z dystansu 1/4 - biegł b. mocno, pozdrawiam go z tego miejsca :) pozwolił mi utrzymać i rozhulać mocne tempo 3:40 min/km przez pierwsze 1.5 km. Gdyby nie ten zawodnik, kto wie czy miałbym motywację do samodzielnej pogoni. Biegnie mi się dobrze. Czuję luz, czuję się swobodnie. Lekka bryza od strony jeziora ostudza gorejącą nieco głowę. Drzewa, niczym parawany dają zbawienny cień. Chce się biec! Od nawrotki postanawiam pędzić dalej tym tempem. Kolumna biegaczy coraz rzadsza.

źródło: triathlonpl.com
  Wypatruję numeru o czarnym kolorze (w tym kolorze startował mój dystans, w czerwonym dystans 1/4). Nikogo nie ma. Aż tu nagle, za wirażem dostrzegam z oddali balon, słychać stłumiony głos spikera... Hmm jestem w pierwszej 10 na pewno, ale który?! Doganiam jeszcze zawodnika w biało-czerwonym stroju, pędzę co tchu. Kibice Nadaktywnych przy ostatnim długim zakręcie, a wśród nich krzyczy Julek: 'Dajesz Kamil, jesteś piąty, goń następnego!'

źródło: triathlonpl.com

  Podziałało to na mnie jak hasło z reklamy znanego napoju energetycznego. I te skrzydła mnie niosły. Widziałem 4-ego zawodnika, oglądającego się w moją stronę... Dokręcam śrubę, mięśnie czworogłowe ud są jak mięcho oddzielone mechanicznie od kości. Czuję każdy mięsień, mam dość szaleńczego tempa... Jednak dobiegam... Cały i zdrowy na 5 miejscu!

źródło: triathlonpl.com
  Szybko dowiaduję się jednak, że w kat wiekowej jestem TRZECI!
Moje marzenie o podium w triathlonie staje się rzeczywistością!
Bieg natomiast kończę w najlepszym czasie!

źródło: triathlonpl.com
  Dawno nie byłem w tak pozytywnym szoku, mimo, że za sobą mam już ponad 50 startów we wszelkiej maści zawodach, głównie biegowych, to podziałało na mnie jak magiczna różdżka, pstryknięcie palca wyzwalające najlepsze emocje, dla których warto w życiu żyć i przeżywać takie chwile. Kiedy nie spodziewasz się niczego, a zaskakujesz się tym co najlepsze!

fot. Mariusz Jurczewski
Pozdrawiam sportowe świry i do usłyszenia! :)

piątek, 16 września 2016

Czerwone cuda - zagadka: Czym one są?

Czym one są? 
 
Mają cały arsenał witamin i minerałów, silne właściwości antyoksydacyjne (m.in wspierają mechanizmy obronne komórek człowieka), wpływają na przedłużenie długości życia, poprawę wzroku, wzmocnienie kości, poprawę pamięci itp.
Garść kilkanaście gram dziennie pozwala na zastrzyk energii np. zamiast popołudniowej kawy :) Można je dodawać do owsianki, koktajli, herbaty. Nie są przesadnie intensywne w smaku, dzięki czemu komponują się dobrze jako dodatek do dań, jak i samodzielna przekąska.
Jest to absolutna czołówka w arsenale turbo-doładowującej żywności Superfoods.
Innymi słowy, warto je jeść, aby dołożyć cegiełkę do formy na 200 procent.
 
Kto wie co to za wynalazek?