Lato poświęciłem na 3-miesięczną realizację najważniejszych przygotowań. Odmawiałem sobie zaglądania do kufla z piwem, choć i tak nie raz dobrze się bawiłem, a były pokusy, żeby na Mazurach - gdzie pisałem o serii biegów nad jeziorami, zaszaleć i nie myśleć o niczym innym. I tak wytrwałem w postanowieniach i końcówkę letniego sezonu postanowiłem uczcić biegiem póki co na moim ulubionym dystansie czyli 10 km w Stolicy Zielonych Płuc Polski. Oto jak to wyglądało w trakcie samych zawodów.
Trasa szybka, po za dwoma wymagającymi podbiegami. Wydaje się nawet, że te dwie pętle po kilku ulicach Białegostoku to nie jest 10 km. Od 8 km praktycznie można grzać z górki na 100%. Tym bardziej więc... walczymy o życiówkę! :)
W okolice startu pojawiłem się ok godz. 10. Można było zauważyć tłumy ludzi, fanów endorfin, którzy opanowali tą stronę miasta. Po szybkim złożeniu rzeczy do szatni szybko łapię grono Pędziwiatrów, tą chwilę uwieczniamy wspólnym zdjęciem. Następnie Krzysiek nasz lider prowadzi rozgrzewkę, w trakcie której opanowujemy ulicę za plecami startujących na dystansie 5 km. Pogoda w godz. porannych stwarzająca ponuro mglisty klimat zaczyna nagle otaczać nas ożywiającymi promieniami.
Seledynowy dzień roku w Białymstoku. |
Byle do mety! |
A im dalej w las tym drzew jakby mniej. Przy skręcie w stronę galerii Alfa w tyle pozostała grupka kilku kolejnych zawodników. Już wiem, że na drugiej pętli tutaj powalczę z samym sobą, bo odcinek mimo długości niecałego kilometra przy tym tempie potrafi dać kość, a raczej w nogi. O czym dobrze przekonałem się na zeszłorocznych zawodach na trasie prowadzonej tą drogą. Mijamy zaciekawionych niedzielnych spacerowiczów. Mimo, że zaskoczeni to jakby uświadomieni, że bieganie na dobre zadomowiło się w naszym mieście, tak jak moda rowerowania Bikerami.
Gdy uporałem się z górką dźwięk muzyki ze słuchawek przełamał donośny doping. I jak zwykle wtedy tempo rośnie bezwarunkowo jak z automatu. Nie wiem jakie to ma działanie, ale pomaga zawsze, wszędzie, o każdej porze i nie poznałem do tej pory biegacza który myśli inaczej :)
Na półmetku jest już 5 km. Tutaj czasomierz wskazuje mi 20 min 11 s. Trzeba więc się sprężać, życiówka czeka na odbiór jeszcze nie całe dwadzieścia minut, jeśli nie zdążę, odleci w niepamięć.
To nie jest scena z filmu 28 tygodni później :) Za plecami po prawej Łukasz, który zmotywował mnie do podniesienia się z kryzysu. |
Za wirażem ostatnie 200 m finiszu. |
Nie ma siły która mnie zatrzyma! |
39 minut i 13 sekund !
Pozwoliło mi to na zajęcie 34 miejsca z 621 startujących. Biorąc pod uwagę blisko 15stu zawodowców i biegowych wyjadaczy z Białorusi i Ukrainy przede mną uważam za bardzo dobry wynik. Mimo, że dystans szybki, to emocji było tyle, że mógłbym podzielić je na kilka Półmaratonów... :)
40 minut złamane, odległe (kiedyś) marzenie spełnione! Nie ma rzeczy niemożliwych!
Ponownie jak w zeszłym roku na mecie zawodów spotkałem Człowieka Widmo. I podobnie jak w zeszłym zrobiliśmy pamiątkowe foto. Akurat obok była Justyna więc razem stanęliśmy do obiektywu... wpadając na pomysł aby taką tradycję odświeżać co roku zapraszając do udziału coraz więcej osób.
Całą akcję zakończymy przy setnej edycji Białystok Biega, czyli ok. roku 2111 :) Mam motywację, by przeżyć te kolejne 100 lat w formie. I walczyć dalej na ulubionym (póki co) dystansie.
Podsumowanie jak oceniam zawody i organizację:
+ pakiet startowy: idealnie skrojony rozmiar koszulki, nie idący w szerokość, gadżety
+ lokalizacja Biura Zawodów
+ trasa, szybka ciekawa i dobrze wyprofilowana pod życiówkę
+ wcześniejsza niż w zeszłym roku godzina startu
+ ładny projekt medalu
+ promocja biegu na fanpage FB
+ bardzo wysoki poziom zawodów
I jeden wielki minus:
- nagrody za pierwsze miejsca - wobec mnóstwa organizatorów, wielkich firm, które zaangażowane były (były?) w organizację - mam wrażenie że ich zaangażowanie ograniczało się do ulokowania na plakacie, który bardziej służył za reklamę. Bo jak wytłumaczyć fakt, że w największym mieście na Podlasiu, w imprezie biegowej gdzie startuje prawie 1000 osób za pierwsze miejsce przyznaje się ochłapy: 500 zł i mp3 w kat. Open!? To jest kpina i śmiech na sali. Wstydziłbym się z taką huczną dumą odczytywać przez mikrofon tak nikczemną pulę nagród. A jeśli już z ostatków wstydu dałbym je pod stołem. Większość jednak na to nie zwraca uwagi, ciesząc się, że u nas jest wielka biegowa impreza i pewnie, warto to docenić i cieszyć się! Ale Ci zawodowcy którzy zostawiają duszę na ramieniu, by osiągać takie wyniki powinni być docenieni w większym stopniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz