niedziela, 28 września 2014

Białystok Biega 2014 - jak spełniłem swoje marzenie

  Pierwsze zawody na 10 km: Białystok Biega 2013. Wtedy zrobiłem to w czasie 42:15 min. Nie wyobrażałem sobie szybszego pokonania tej trasy, było to nie do pomyślenia. Jak można w ogóle ruszyć granicę magicznej czterdziestki pytałem. Z szacunkiem patrzyłem na nazwiska, które w tabeli wyników miały trójkę z przodu, myślałem: 'takie COŚ to będę mógł robić za 3-4 lata, o ile starczy sił, determinacji, zdrowia czy wiary.' '40 minut przy wadze 90 kg. W tym czasie przy tej masie na dystansie 10 km.' Dokładnie tak pomyślałem 365 dni temu, po pierwszych zawodach Białystok Biega, to marzenie które spełnię.
  Lato poświęciłem na 3-miesięczną realizację najważniejszych przygotowań. Odmawiałem sobie  zaglądania do kufla z piwem, choć i tak nie raz dobrze się bawiłem, a były pokusy, żeby na Mazurach - gdzie pisałem o serii biegów nad jeziorami, zaszaleć i nie myśleć o niczym innym. I tak wytrwałem w postanowieniach i końcówkę letniego sezonu postanowiłem uczcić biegiem póki co na moim ulubionym dystansie czyli 10 km w Stolicy Zielonych Płuc Polski. Oto jak to wyglądało w trakcie samych zawodów.


  Opera i Filharmonia Podlaska - tutaj było zorganizowane Biuro Zawodów. Obok Opery zaś umiejscowiony był Start. Wchodząc do budynku po odbiór pakietu startowego miałem już namacalne uczucie wielkiego święta. Mimo, że to zawody uliczne w jednym z wielu miejsc Europy. Czułem że mają niepowtarzalny klimat i budowana atmosferę. Opera robiąca wrażenie przestrzenią, wykończeniem. Uwagę przykuwał organizowany równolegle Maraton Fortepianowy. Aktywność fizyczna połączona z kulturą - tak powinno być :) Można było poczuć się wyjątkowo. Dało mi to dodatkowego kopa motywacyjnego, aby następnego dnia o tej godzinie mieć na koncie nowy rekord życiowy. Po odbiorze pakietu, ruszam jeszcze ze znajomymi pokibicować Polakom walczącym o finał MŚ. Walczą o złoto, ja walczę o złoto - realizację biegowego marzenia. Przy okazji zaglądam w broszurę ukazującą profil trasy:
Trasa szybka, po za dwoma wymagającymi podbiegami. Wydaje się nawet, że te dwie pętle po kilku ulicach Białegostoku to nie jest 10 km. Od 8 km praktycznie można grzać z górki na 100%. Tym bardziej więc... walczymy o życiówkę! :) 




   W okolice startu pojawiłem się ok godz. 10. Można było zauważyć tłumy ludzi, fanów endorfin, którzy opanowali tą stronę miasta. Po szybkim złożeniu rzeczy do szatni szybko łapię grono Pędziwiatrów, tą chwilę uwieczniamy wspólnym zdjęciem. Następnie Krzysiek nasz lider prowadzi rozgrzewkę, w trakcie której opanowujemy ulicę za plecami startujących na dystansie 5 km. Pogoda w godz. porannych stwarzająca ponuro mglisty klimat zaczyna nagle otaczać nas ożywiającymi promieniami.

Seledynowy dzień roku w Białymstoku.
  Z oddali słychać już donośny głos spikera, zapraszający wszystkich w miejsce startu. Po drodze spotykam znajomych biegaczy, emocje sięgają zenitu. Adrenalina która od wczesnego poranka buzowała we krwi, teraz ma chyba 100 % stężenie. Czuje się jak robot, a w zasadzie to nie czuje nic. Tylko maksymalne skupienie i zawieszenie w myślach na jednym celu. Poziom nabuzowania, determinacji i koncentracji kazał mi jeszcze zrobić kilka przebieżek, nie mogłem ustać w jednym miejscu. Szybko wtapiam się w tłum i wyzwalam w sobie tą chwilową blokadę. START!
 
Byle do mety!
  Oczywiście wszyscy ruszają niczym konie z boksów. Tempo szaleńcze, pierwszy kilometr zrobiony w czasie 3:50/km. A miałem zaczynać na 4 minuty. Uznałem że górka mnie sprowokowała do szybszego biegu. Tłum się rozrzedza jak za pęknięciem bańki mydlanej. Od razu widać, że bieg na 40 minut, to już grupa osób, które bardzo równo trzymają tempo, nie szarpiąc, jak się zdaje umiejętnie rozkładając siły. Przed nami pierwszy podbieg na ul. Mickiewicza.





A im dalej w las tym drzew jakby mniej. Przy skręcie w stronę galerii Alfa w tyle pozostała grupka kilku kolejnych zawodników. Już wiem, że na drugiej pętli tutaj powalczę z samym sobą, bo odcinek mimo długości niecałego kilometra przy tym tempie potrafi dać kość, a raczej w nogi. O czym dobrze przekonałem się na zeszłorocznych zawodach na trasie prowadzonej tą drogą. Mijamy zaciekawionych niedzielnych spacerowiczów. Mimo, że zaskoczeni to jakby uświadomieni, że bieganie na dobre zadomowiło się w naszym mieście, tak jak moda rowerowania Bikerami.











  Gdy uporałem się z górką dźwięk muzyki ze słuchawek przełamał donośny doping. I jak zwykle wtedy tempo rośnie bezwarunkowo jak z automatu. Nie wiem jakie to ma działanie, ale pomaga zawsze, wszędzie, o każdej porze i nie poznałem do tej pory biegacza który myśli inaczej :)
Na półmetku jest już 5 km. Tutaj czasomierz wskazuje mi 20 min 11 s. Trzeba więc się sprężać, życiówka czeka na odbiór jeszcze nie całe dwadzieścia minut, jeśli nie zdążę, odleci w niepamięć.
 
To nie jest scena z filmu 28 tygodni później :) Za plecami po prawej Łukasz, który zmotywował mnie do podniesienia się z kryzysu.
   Druga połowa musi być szybsza, tyle że na punkcie pomiaru czasu zebrała się grupka kibicujących i 1000 poleciałem w 3:45, na dużym luzie, ale... niespodziewanie pojawia się kłujący ból po lewej stronie brzucha, który skutecznie zaczął odbierać mi chęci do walki. Narastał z każdym krokiem, metrem, skrzyżowaniem. Pulsował coraz mocniej zdzierając ze mnie determinację, stopniowo spowalniając, uaktywniając czarne scenariusze. I tak dogonił mnie Łukasz, który był jeszcze niedawno za moimi plecami. Na podbiegu przy ul. Świętojańskiej wyprzedził mnie. Zacząłem się od niego oddalać, wraz z wizją łamania rekordu. Przez myśl przeszło mi żeby się zatrzymać. Złapałem się za brzuch. Ale biegłem dalej. Trzymało mnie coś, coś co nazwałbym czymś więcej niż wewnętrzna siłą, przygotowaniem fizycznym, czy mentalnym. Powiedziałem sobie, WALIĆ TO! Ból ustąpił, a ja jak jeździec bez głowy stracone sekundy zacząłem nadrabiać jak Pac-man kulki w levelu 99. Na 7 kilometrze do nadrobienia miałem około minuty. Pobiegłem 3:45 na ósmym kilometrze, pomimo lekkiego wzniesienia. Wyprzedzam znowu Łukasza i już wiem, nie dam sobie wydrzeć upragnionego wyniku!

Za wirażem ostatnie 200 m finiszu.
   Kolejny kilometr mijam w czasie 3:40. W oddali widzę jeszcze Piotra Pędziwiatra, który uciekł mi na początku, oddalając się na dobre pół kilometra. Za cel daję sobie wyprzedzenie go. Więc ostatni kilometr lecę w czasie 3 minut i 20 sekund, co już jest tempem szaleńczym, którego nie robiłem nawet na najmocniejszych treningach interwałowych. Za zakrętem wbiegając już na alejkę przy Operze Leśnej dociskam gaz do dechy, albo i głębiej. 100 m przed metą mijam Piotrka. W głowie mam tylko jedno, ten wynik jest jak walka o przetrwanie!

Nie ma siły która mnie zatrzyma!
  'Spiker krzyczy 153 z Pędziwiatra, wyprzedza kolejnych zawodników!' Jest chwała, jest radość, jest MOC!!! Ostatnie metry! Wbiegam na metę, a na zegarku widzę:

39 minut i 13 sekund !

  Pozwoliło mi to na zajęcie 34 miejsca z 621 startujących. Biorąc pod uwagę blisko 15stu  zawodowców i biegowych wyjadaczy z Białorusi i Ukrainy przede mną uważam za bardzo dobry wynik. Mimo, że dystans szybki, to emocji było tyle, że mógłbym podzielić je na kilka Półmaratonów... :)

40 minut złamane, odległe (kiedyś) marzenie spełnione! Nie ma rzeczy niemożliwych! 



  Ponownie jak w zeszłym roku na mecie zawodów spotkałem Człowieka Widmo. I podobnie jak w zeszłym zrobiliśmy pamiątkowe foto. Akurat obok była Justyna więc razem stanęliśmy do obiektywu... wpadając na pomysł aby taką tradycję odświeżać co roku zapraszając do udziału coraz więcej osób.
  Całą akcję zakończymy przy setnej edycji Białystok Biega, czyli ok. roku 2111 :) Mam motywację, by przeżyć te kolejne 100 lat w formie. I walczyć dalej na ulubionym (póki co) dystansie.


Podsumowanie jak oceniam zawody i organizację:
+ pakiet startowy: idealnie skrojony rozmiar koszulki, nie idący w szerokość, gadżety
+ lokalizacja Biura Zawodów
+ trasa, szybka ciekawa i dobrze wyprofilowana pod życiówkę
+ wcześniejsza niż w zeszłym roku godzina startu
+ ładny projekt medalu
+ promocja biegu na fanpage FB
+ bardzo wysoki poziom zawodów

I jeden wielki minus:
- nagrody za pierwsze miejsca - wobec mnóstwa organizatorów, wielkich firm, które zaangażowane były (były?) w organizację - mam wrażenie że ich zaangażowanie ograniczało się do ulokowania na plakacie, który bardziej służył za reklamę. Bo jak wytłumaczyć fakt, że w największym mieście na Podlasiu, w imprezie biegowej gdzie startuje prawie 1000 osób za pierwsze miejsce przyznaje się ochłapy: 500 zł i mp3 w kat. Open!? To jest kpina i śmiech na sali. Wstydziłbym się z taką huczną dumą odczytywać przez mikrofon tak nikczemną pulę nagród. A jeśli już z ostatków wstydu dałbym je pod stołem. Większość jednak na to nie zwraca uwagi, ciesząc się, że u nas jest wielka biegowa impreza i pewnie, warto to docenić i cieszyć się! Ale Ci zawodowcy którzy zostawiają duszę na ramieniu, by osiągać takie wyniki powinni być docenieni w większym stopniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz