wtorek, 3 marca 2015

Bieg Pamięci Żołnierzy Wyklętych Supraśl - miejsce pierwsze!

  Napiszę dzisiaj o tym jak pierwszy raz wygrałem w zawodach, o stanie flow, o noworocznym postanowieniu i być może znajdzie się kilka innych ciekawostek, zapraszam na pokład :).
 "Kilkanaście tysięcy biegaczy pobiegło w III edycji "Tropem Wilczym - Bieg Pamięci Żołnierzy Wyklętych" organizowanym przez Fundację Wolność i Demokracja. W tym roku impreza odbyła w 81 miastach w Polsce oraz w Wilnie i Grodnie.
  Bieg, którego celem jest upamiętnienie ostatnich obrońców wolności, walczących na ziemiach polskich jeszcze po zakończeniu II Wojny Światowej, jest największym biegiem pamięci w Polsce. To również największa impreza towarzysząca obchodom Narodowego Dnia Pamięci "Żołnierzy Wyklętych"."

 To tak tytułem opisu i wstępu. Rozpinam kurtkę, podwijam rękawy i zapraszam do czytania relacji :)


  Najbliższa mojego miejsca zamieszkania edycja z dystansem, który mnie interesował odbyła się w Supraślu i tutaj też postanowiłem wziąć udział. Zapisy do biegu wyczerpały się szybko bowiem po kilku dniach można było obejść się smakiem. Jednak jako biegowy łowca zarejestrowałem się natychmiast dzięki czemu mogłem ramię w ramię stanąć w grupie 98 biegaczy na starcie zawodów. Aura tego dnia nie była ani rewelacyjna ani zła - duża wilgotność na minus, na plus brak opadów. Dzień przed nie czułem żadnej spiny, ani ciśnienia jak zwykle to miewałem przed startami w poprzednich biegach. Raczej skupiałem się na tym aby zdusić przeziębienie w zarodku, bo szansa biegu po podium nie zdarza się często. Nastawiałem się, że będzie dobrze, jest szansa, po którą trzeba pobiec i wypocić. Bieg planowo miał odbyć się o godzinie 12, jednak start opóźnił się ok 15 minut. Trochę tym poirytowany wróciłem do rozgrzewki i z tym większą determinacją stanąłem na starcie trasy z założenia liczącej 5 km, następnie 4,89 km, po czym skurczyła się do 4,6 km,by na koniec zmienić swoją długość jeszcze ze dwa razy, ale o tym w dalszej części relacji... ;) Tymczasem pierwszy start przełajowy przede mną...

Do biegu gotowi...
START! Pobiegłem za braćmi Mateuszem i Sebastianem początek bardzo ostro (jeden z nich z nr 52 na foto). Tempo pierwszego odcinka było poniżej 3 minut. Istne szaleństwo więc starałem się ostudzić zapał, w końcu to jest kilka tys. metrów, a nie sprint na jednej długiej prostej. Niewielki tłum szybko się przerzedził. Mijaliśmy kolejne leśne krzyżówki ścieżek, dobrze że trasa była oznaczona dobrze. Przed nami na jednośladach przecierali szlak rowerzyści w koszulkach rajdowych (nazwy klubu nie pamiętam).
  Pierwszy podbieg pojawił się już po kilkuset metrach był krótki, ale intensywny i tutaj z tłumu zrobił się jednostki. Biegnę dalej z braćmi, którzy prowadzą stawkę. Na wysokości 1 km jest praktycznie nasza trójka, reszta pozostała w tyle. I nagle, po minięciu długiego zakrętu mamy kolejny podbieg. Ten podbieg był masakryczny, wyglądał jak teleportowany z jakiegoś survival runu, taki podbieg który chce nas wszystkich upodlić i u*upić lekko mówiąc. Było to 1.3 km, od tego momentu wyprzedzam dwójkę braci i postanawiam podążać pewnie prowadząc bieg.
  Od tego momentu pędzę samotnie, wyłączam myśli i skupiam się na tym co w słuchawkach gra. Rześkie leśne powietrze masuje moje płuca i nieco orzeźwia. Tętno mam na poziomie ponad 90 %, dyszę jak lokomotywa, tylko w tempie kolei TGV.
  2 km - rozwiązuje mi się but, czy wyjście na prowadzenie to były dobre złego początki? - Nie ma opcji. Jak trzeba będzie dobiegnę boso - pomyślałem. I tak pozostając w lekkim zamyśleniu niepostrzeżenie minąłem kilka kolejnych górek. Trasa była istnym kalejdoskopem ukształtowania terenu. Kontrolowałem zbiegi - tutaj nogi same wyrywały, jednak to złudne uczucie i nadmierna fantazja mogła skończyć się skręceniem kostki - trzeba było patrzeć gdzie stawia się kolejne kroki, aby nie skręcić kostki - i nie tu chodzi o tą Rubika - i nie tego z klaszczącym chórem (przyp. red.).
  3 km wyłączyłem myśli na dobre, ja, bieg, muzyka, las a przede mną kolejne mijane metry, zaczynam lekko szarpać tempo przez zbyt agresywny początek dopadają mnie objawy kolki. Kolki którą pamiętałem doskonale z Białystok Bieg. Nie wiem kto ją wymyślił, ale potrafi biegacza zdenerwować. Wyszedł mały brak w rozgrzewce i za mała ilość skrętoskłonów. Ale pomijam już buta, kolkę, coraz bardziej grząskie błoto. Do mety zostało niewiele bowiem moim oczom w oddali ukazuje się tabliczka 4 km. Tutaj łapię drugi oddech w natłoku poprzednich. Tętno szaleje gdzieś w okolicach maksymalnego. Przez ułamki sekund próbuje docenić urok okolicy, ale pęd, adrenalina tempo i determinacja nie pozwalają mi na nic innego jak Stan Flow - stan w który wprowadzamy się w pewien rodzaj transu, wykonując przez określony czas daną czynność, dla mnie najłatwiej ten stan przychodzi podczas biegania, zwłaszcza podczas intensywnych treningów, zawodów. Wyłączam się totalnie, a pojawiające się myśli pojawiają się i znikają jak mgła spowijająca w niektórych miejscach las.
  Ostatnie 400 m. Pogoń za pierwszym miejscem nabiera realnych barw. Widzę już taśmy prowadzące do ostatniego odcinka. Od początku biegu nie oglądam się za siebie. Pędzę co tchu, dając z siebie tytułowe 200 procent tętna. Błoto na trasie sprawia że dostaję jeszcze większy zastrzyk energii bo finiszuję sprintem mijając grupę dopingujących. Wpadam na METĘ... iii...
JESTEM PIERWSZY:)
  Na metę dobiegam z czasem 15 min 50 s z przewagą 49 s przed drugim zawodnikiem i otwierając grupę 98 pozostałych finiszujących. 

Justyna  Ja i Maciek zadowoleni po zawodach.

Kilka słów do obiektywu.



  









   Później oglądam się za siebie obserwując kto dobiegnie jako drugi, łapię oddech i spłacam zaciągnięty w biegu dług tlenowy. Czuję dumę, radość i lekkie niedowierzanie z tej nowej dla mnie sytuacji. Wtedy dopada mnie kamerzysta z reporterką TVP Białystok. Zadaje serię pytań, m.in. odnośnie idei biegu, wrażeń, organizacji itd.
  Jak się okazało dystans wynosił nie 5, nie 4.89, nie 4.6, nie 4.4 a 4.11-4.15 km, wg. porównań na zegarkach.
  Średnie tempo biegu miałem na poziomie 3:51 min/km. Co zważając na niełatwe warunki jest dobrym znakiem przed majowym sezonem startowym.
Na koniec odbiór nagród rzeczowych, trudno nie ukrywać zadowolenia :)
     'Zajmę miejsce w pierwszej trójce w zawodach biegowych w 2015 roku' - właśnie to było moim ostatnim zapisanym postanowieniem noworocznym, które znalazło się na liście trochę od niechcenia. Jednak spełniło się szybciej nic oczekiwałem, a w zasadzie spełniłem je sam... :)