środa, 25 czerwca 2014

II Krakowski Bieg Świetlików - podejście drugie, miejsce pierwsze w kat. wagowej!

  W maju co tydzień brałem udział w zawodach. Stopniowo forma z tygodnia na tydzień rosła... Biegiem Konopielki miało się zakończyć pierwsze półrocze startów. Jednak przypadkiem lub nie trafiłem na zapowiedź biegu świetlików - II edycji. Stwierdziłem, skoro zimą zająłem II miejsce w swojej wadze, to wypada postawić kropkę nad i, przynajmniej broniąc zdobytej lokaty, dla siebie, dla własnej satysfakcji. Bieg odbył się 14 czerwca, w jedną z najkrótszych nocy w roku, w tej samej lokalizacji tj. Nieopodal Hotelu Forum gdzie mieściło się również Biuro zawodów.


  Zawody zaplanowane były na godzinę 21:30. Z Białegostoku wyjechałem o 5:40. Rozczarowany obsługą PKP - zajechałem po bilet 2 dni wcześniej wieczorem - Obsługa w kasie stwierdziła że nie działa system i nie może sprzedać, żebym przyszedł innego dnia. Ale chwila... innego dnia mogę przyjść i może być to samo? Wtedy kasjerka szybko zreflektowała się rezerwując mi miejsca wstępnie do opłaty w kasie dnia następnego lub przed wyjazdem. Niestety w dniu wyjazdu kolejka w kasie była jak stąd do Warszawy. Bilet trzeba było kupić już u konduktora. To tak na marginesie odnośnie organizacji dumnie brzmiących z nazwy Kolei Państwowych, które ze słowem organizacja mają niewiele wspólnego - ograniczono liczbę składów wyjeżdżających do Warszawy ze względu na remonty... Miałem do wyboru dwa pociągi o 5:40 i 14:30... Trzeba było więc ruszać w trybie porannego słowika.
   Przyjazd do Krakowa niezbyt mile mnie zaskoczył - pogoda była zmienna, rozkapryszona, ciągle padało na zmianę z kilkoma promieniami słońca. Tego dnia entuzjazm który mam przed każdym startem jakoś zszedł na drugi plan. Po prostu czułem że mi się zwyczajnie nie chce. Nie wiem czy to intensywność zawodów, czy niesprzyjająca aura, zmęczenie poprzednimi czterema intensywnymi startami, czy po prostu wkradła się zbyt duża rutyna - chwilowe znudzenie bieganiem (?).
Po zakwaterowaniu udałem się na gastro - nie mogło spotkać mnie nic innego niż wyśmienite zapiekanki na Placu nieopodal miejsca noclegu. 40 rodzajów do wyboru, najchętniej wybrałbym wszystkie :) Swoją droga pod tym względem małe deja vu z I biegu Świetlików :) Taka już moja natura hedonisty. Uciąłem sobie jeszcze godzinną drzemkę która na niewiele się zdała. Byłem niewyspany, 2 h snu w nocy, w drodze pociągiem przedział zajmowali gwarni Brazylijczycy, reprezentanci capoeiry i chyba ostatnią rzeczą był sen możliwy w tak zestrojonym otoczeniu stereo. Wypompowany zwlokłem się z łóżka i zrobiłem mocną kawkę żeby jakoś rozbudzić zmysł walki przed wieczornym biegiem. Brazylijski napój postawił mnie na nogi, pozostało jedynie odmeldować się i zmierzać w stronę Biura zawodów, była to już pora 'po wiadomościach TV'.


   Niebo zrobiło ukłon dla wszystkich 536 startujących. O godzinie 20:30 horyzont wypełniał malowniczy, inspirujący zachód słońca, przełamany formacjami-wariacjami chmur cirrusów. Poziom ciepła wynoszący ok. 13 stopni oraz lekki wiaterek dawały dobre warunki do ataku na życiówkę. Poprzednia nieoficjalna z Biegu Konopielki wynosiła 40:39. Dzisiaj chciałem ustanowić 3x:xx. Jak mawiał jeden z maratończyków Jerzy Skarżyński.. trójka z przodu w wyniku na 10 km świadczy o solidnej ilości pracy włożonej w ciężkie treningi, daje pierwiastek tego czym są przygotowania zawodowców. Wg. wielu teorii, od tego poziomu zaczyna się prawdziwe bieganie, a to co poniżej nazywa się 'joggingiem'. Jak zwał tak zwał, biegaczem czułem się i z poprzednimi wynikami. Kwestia nazewnictwa i dzielenia na poziomy, moim zdaniem nie jest istotna, ale zawsze warto poznać różne zdania i opinie na ten temat :)


  Dochodzi czas, gdy jestem wśród wszystkich skumulowanych przed miejscem startu. Jak zwykle skupienie, adrenalina unosi się w powietrzu. Niebo spowijają ostatnie blade promienie słońca, wymieszane z zalewającymi je odcieniami mroku co dodaje klimatu całej imprezie. Przed nami motocykl eskortujący, starter unosi ku górze pistolet i bach! Lecimy!


  Promenadę nadwiślańską zalała raptownie fala biegnących w kolorowo oświetlonych uniformach. Oczywiście tempo jest bardzo żwawe, jak to na każdym starcie bywa, na pierwszych kilkuset metrach (chyba o tym nie wspominałem ;)? Po kilku wirażach sytuacja się uspokaja i każdy goni swojego najbardziej wymagającego przeciwnika - samego siebie, przynajmniej tak mi się wydaje :P

 
  Drepczemy tak po bulwarze, ale piętro niżej, Wisłę mamy na wyciągnięcie ręki/nogi. Tempo mam ciągle w okolicy 4 minut/km. Za mną już trzy tysiaczki i zbliża się nagle nawrotka, którą niemiło wspominam z poprzedniego Biegu Świetlików... Tym razem pora roku i znajomość trasy pozwala gładko przemknąć ten odcinek wraz ze zbiegiem po kamienistej nawierzchni. Wkraczamy na kładkę tutaj dołączam do jaskrawo oświeconego jegomościa. Ilość zawieszek, neonów, wszystkiego co emituje światło, którą miał na sobie, mogła by posłużyć na improwizowaną witrynę w niejednym salonie oświetleniowym. Półmetek już za nami. Za mną cisza, nie słyszę żadnego oddechu za plecami, przede mną pusto. Pogoda sprawiła prawdziwy ukłon, doceniłem to na 5 kilometrze, mając bardzo dużo rezerwy w płucach. Lekka Wiślańska bryza, jeśli można to tak określić masowała płuca pozwalając swobodnie przemierzać kolejne metry. Bieg upływał przyjemnie, bezstresowo. Wiem żę zasługa doświadczenia którego nabrałem w dość krótkim czasie. Zachowywałem spokój, pewność siebie, skupiając się wyłącznie na pilnowaniu tempa. Kontuzja z zimy o którą cały czas przy startach majowych jak i teraz się obawiałem, zupełnie nie dawała o sobie znać. Mogłem w stu procentach wyłaczyć umysł. Czułem tyle swobody, radości z biegu, którą mógłbym porównać do luźnych treningowych wybiegań. Zdaje się to dziwne, skoro przedstartowe założenie, spina była na nową nieoficjalną życiówkę - nieoficjalną bo trasa nie posiadała atestu PZLA. To tak w ramach dygresji.


  Wracając na samą trasę. około 6 kilometra dobijam do grupki biegaczy, chłopak z dziewczyną i starszy Pan - ciekawe połączenie do trzymania tempa... :) I kolejny raz zrobiłem to co lubię najbardziej - wyprzedziłem całe radosne trio. Mam już przed sobą 'szczęśliwą siódemkę' na zegarku. Pora zagęszczać paliwo rakietowe i przygotować turbo. Jest już bardzo luźno, zastanawiam się w pewnym momencie, gdzie jest reszta stawki. I nieoczekiwanie na podbiegu, przy ostatnich promieniach światła - ciekawe że ok godziny 22 było jeszcze w względnie jasno. I nagle mój spokój zmąciła myśl 'Za to kocham ten okres przejściowy między wiosną, a latem, gdy przez pierwsze 2 tygodnie czerwca mamy najwięcej naturalnego światła, zachody słońca trwają tak długo, można się nimi upajać, a wracając z podróży/imprezy/udając do pracy nacieszyć wczesnym i równie długo wschodzącym słońcem'. Dużo we mnie tych marzycielskich myśli o słońcu, ale jest jakaś część mnie, kierująca moje emocje w tą stronę układu słonecznego i nie zamierzam z tym walczyć. Stąpając twardo po ziemi, bujam w obłokach... ale dobrze mi z tym :) Po tej chwili błyskawicznej lecz głębokiej zadumy kończę rozległe wzniesienie. Równo na 8 kilometrze znajduję zwartą trójkę biegaczy, jak się okazało w kolejnej dość osobliwej klasyfikacji - adwokackiej. Uff, goniłem za nimi dobrych kilka minut. Coraz więcej mamy zaciekawionych przechodniów za barierką wytyczonej trasy, reagują oni żywiołowo, chociaż mimika bardziej zdradza zaskoczenie blokujące dopingujące okrzyki.
  Tadamm! Wpadamy na ostatni kilometr. Tutaj już z oddali widać Hotel Forum, i położoną obok Metę. Tętno, mam już na poziomie 96 %. Nie zakłóca to jednak mojej determinacji, świeżości i formy dnia z którą trafiłem pomimo odczuwanej bezsenności. Narzucam tempo na ok 3:30 min/km. Dopiero teraz czuję jak moje płuca wariują. Ale przyjechałem tutaj walczyć o podium. Nie ma miejsca na wymówki. Finisz robię ostry jak się tylko da z tymi nogami które przywiozłem, z tymi płucami którymi filtruje powietrze. Pozostało 200 metrów. Zobaczyłem gościa słuszniejszej postury i go wyprzedziłem, tak po prostu. Eliminuję w ten sposób potencjalnych rywali w walce o podium. Przede mną jeszcze 'tylko setka'. Z dwóch zawodników przed metą udaje mi się wyprzedzić jednego. Kolejny, pomimo moich sprinterskich zapędów na ostatnich metrach kontroluje mnie, tak by nie dać się wyprzedzić I JEST! UDAŁO SIĘ! ...medal już błyszczy na szyi.


W sektorze widzę niewielu zawodników co daje nadzieje na dobry rezultat... Po chwili pojawiają się wyniki:
MIEJSCE 16 z 536 KAT. OPEN
MIEJSCE I KAT. WAGOWA +90 KG!
Powiedziałem A i powiedziałem B! :D
Nowa nieoficjalna życiówka na 10 km: 39:31 minuty


I na koniec... z mistrzem iluminacji świetlnej, który przebiegł jako człowiek-łódka 10 km :D
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz