- To co robimy? Właśnie wyrwałem się ze snu.
- No to ubieraj się, ogarniaj i jedziemy.
Słysząc ton nie znoszący sprzeciwu jestem na baczności organizacyjnej i tak w 15 minut ogarnąłem się w pakiecie z zestawem śniadaniowym i już zmierzaliśmy po resztę chłopaków. Jechał z nami Dawid, Janek, Jarek. Każdy z nas w innej grupie wiekowej ale jak się okazało w trasie to nie miało żadnego znaczenia, bowiem bieganie łamie wszelkie różnice pokoleniowo - poglądowe i szybko złapaliśmy wspólny język.
Ostatnie dni przeplatane mrozem i śnieżycami zwiastowały urok tej imprezy. Jednak ten poranek był dość ciepły i wilgotny. Wilgotność powietrza nie sprzyja moim zdaniem bieganiu, gdyż pozornie przyjemne uczucie chłodu szybko zamienia się w duszność.
Trasa, praktycznie pusta zleciała szybko i na miejscu zameldowaliśmy się już półtorej godziny przed biegiem. Szatnie wraz z biurem zawodów umiejscowione był w sporym kompleksie szkolno-halowym, sam widok stołówki przed biegiem zachęcał do sprężenia się na starcie, żeby zmieścić wszystkie specjały przygotowane wszystkim, którzy ukończyli bieg.
Start planowany na godz. 10:50, opóźniał się. W końcu 11:05 tłum amatorów najprostszej formy ruchu skoncentrował się za białą linią rozpoczynającą bieg. Spiker nawijał coś o tym jak ten dzień jest uroczysty itd. Wtedy ja skomentowałem ten fakt krótko i dosadnie 'Dajesz spiker, bo 15 minut opóźnienia mamy!' Chyba to usłyszał, bo po chwili odebrać można było tradycyjne 10, 9, 8...
Ruszamy. Początek to gwar dopingu, szał, och i ach. Zewsząd widać kolorowe stroje z przewagą białych startowych koszulek. W oczy rzuca się też grupa Spartanie dzieciom - organizacja wspierająca hospicja, domy dziecka - obecni byli też na Połówce w Toruniu.
Pierwszy kilometr to pętelka z dwoma stromymi jak schody do latarni morskiej podbiegami, na szczęście krótkie. Pilnuję, aby nie szaleć za mocno, ten bieg miał być formą treningu - nie za mocny, nie za luźny. W międzyczasie bawię się swoim Garminem 620, zaciekawiony, jak będzie sprawdzał się pomiar kroków na minutę, czas kontaktu z podłożem, odchylenia pionowego. Po dwóch kilometrach czeka nas długa polna prosta z lekkim podbiegiem. Obrazek jaki malował się na drodze pod moimi nogami to raczej mini przeorane pole, które przed chwilą targał kombajn po całej szerokości. Widać jak powoli wymiękają startowi 'rajdowcy'. I kolejni amatorzy szarpania i zostawania w tyle. Podłapuję grupkę, której się trzymam do czwartego kilometra. Przed półmetkiem wachlarz kolorowych kocich łbów - które uważam za najgoszą możliwą opcję dla kolan biegacza. Co przezorniejsi podłapali pobocze by oszczędzić nogi. Wbiegamy na mostek dzielący Mikołajkowe jeziora. I tu się sprawdza moja teoria - po lodzie lepiej biegać niż chodzić - jestem pewien, ze spacerem łatwiej byłoby tu zaliczyć glebę. Półmetek tuż, tuż.
Połowa dystansu to ciekawie zaaranżowana nawrotka - trzeba było obiec na bogato ubraną choinkę. Swoją drogą, mogłem się zatrzymać, żeby poszukać cukierków na doładowanie energii :) Nie robiłem jednak 'połówki'. Druga część to już stopniowe zwiększanie tempa. Rajdowcy znowu odpuszczają. Mijam też półmaratończyków rezerwujących moc na drugą część dystansu. Jak wspomniałem wcześniej trasa obu biegów była połączona. gdzieś na wysokości 7.5 km mija mnie z naprzeciwka Michał Smalec - przyszły zwycięzca półmaratonu. Byłem pod wrażeniem siły jaką wkładał w krok biegowy, na piaszczystej drodze brzmiało to jak galop. Od ósmego kilometra odrywam się od grupki i zaczynam żwawiej podążać w kierunku mety. Na wysokości biura zawodów pozostaje mi kilometr. Tempo końcowe - 4:07 min/km. Wyprzedzam kilku zawodników, robię nawrót spokojnie kontrolując aby nikt mnie nie wyprzedził. Pozostała ostatnia prosta
'Zawodnik nr 62 otwiera kolejny 'peleton' biegaczy...' Koniec! :)
Na mecie melduję się z czasem 44 min i 48 sekund. Daje mi to 54 miejsce z 233 startujących. Medal, który otrzymałem nosi hasło "II półmaraton Mikołajowy". Stwierdziłem w myślach - fajnie jest przebiec 21.1 km w niecałe 45 minut... ;)
Szybko wziąłem prysznic i zebraliśmy się w stołówce. Tam do oporu można było jeść kartacze, zupę, domowe wypieki, kawę, herbatę, czekoladę, owoce. Niczego nie brakowało :) Można było zauważyć znajome twarze z poprzednich biegów mazurskich jak Półmaraton Ełcki czy II Bieg Ułanów. Dekoracja zwycięzców odbyła się na hali obok - tu poznałem Tadeusza Dziekońskiego - człowiek-legenda, który ukończył 303 maratony, atestator tras PZLA tj. tras ulicznych na których robimy swoje życiówki, mierzone są z jego udziałem :) Biegał wszystkie edycje Maratonu w Dębnie od 1966 roku (najstarszy Maraton w Polsce). Zwracał uwagę swoim profesjonalnym spokojem i obyciem - w ręku trzymał kartkę na której notował statystyki zwycięzców w poszczególnych kategoriach wiekowych i generalnych (jest również statystykiem PZLA). Działa w kręgach Jagiellonii Białystok - ucieszył mnie fakt, że zna imię i nazwisko Andrzej Kołosowski - mojego taty grającego na pozycji napastnika w latach 80 w Jagielloni, wchodząc z nią do ekstraklasy.
Dekoracja zwycięzców, po prawej Pędziwiatry, u góry w okularach - Tadeusz Dziekoński. |
Pozdrawiam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz