niedziela, 6 września 2015

Elemental Triathlon Białystok - mój pierwszy triathlon na dystansie sprint

  Zima, Nowy Rok 2015, biorę do ręki zeszyt, wymyślam co mogę dopisać do listy noworocznych celów...
  Życiówki w bieganiu już wypisane... Pomijając te cele po za sportowe i sportowe, pomysłów zaczyna brakować... Może by tak triathlon? Nie,nie - pływam słabo, rower szosowy dopiero w planach do kupienia, z resztą, nie wspominając o lęku przed pływanie w otwartych wodach, możliwym skurczu który mnie złapie, cały scenariusz niepowodzenia urodził się szybciej niż myśl o starcie i pomysł zgasł. Poszedłem pobiegać, wróciłem, siadam znowu do pisania... I nieśmiało umieszczam tam ukończenie trzech dyscyplin w roku 2015. Myślę sobie, marzyć każdy może, ale pomyśleć o dystansie wodnym - potworze - brrr. Odpalam po raz kolejny filmik - Isklar Norseman Triathlon.   'Norseman Xtreme Triathlon (3.8 km/180 km/42 km) – te norweskie zawody plasują się – w zależności od publikacji – na drugim lub trzecim miejscu w TOP10 najtrudniejszych triathlonów na świecie. Do dziś ukończyło go zaledwie pięcioro Polaków. Zmagania rozpoczynają się skokiem z promu w zimne wody drugiego co do wielkości fiordu na świecie. A potem jest tylko trudniej.' Kurcze, dobre dziki - pomyślałem. Jaki więc jest problem rozkminiać skoro miałbym do przepłynięcia 750 metrów? Tylko i aż? Przekonamy się...



  Przyszła wiosna, gorączkowe poszukiwanie roweru z ramą pasującą do moich gabarytów - 196 cm wzrostu zakończyło się pozytywnie. Zamknąłem się w zakładanym budżecie z lekką rezerwą na wymianę części (koszt roweru 1700 zł). Zapisałem się na triathlon. Trochę tak ciągnięty za uszy. Rower mam biegać umiem, pójdę na basen i po sprawie. W końcu, trenowałem z Nadaktywnymi cały listopad, technika pływania nie jest zła! Dobre sobie. Mimo moich dobrych warunków, długich ramion, jakoś nie przekłada to się na siłę zamachnięć, szybkość płynięcia. Po za tym szybko męczę się w wodzie i czuję się spompowany jak po dobrych interwałach biegowych. 

  Przyszło lato. Wróciły myśli o triathlonie. Startować/nie startować? Opłaty nie wrzuciłem, do startu zostaje 2 miesiące, a poziom mojego pluskania jest tam gdzie forma na roztrenowaniu. Ok, podejmuje rękawice, wpłacam kasę. Konsultuję się z trenerem Pawłem Kalinowskim co do planu na start, wprowadzam trening pływacki 2x w tygodniu, rower zostaje 2x w tygodniu, bieganie 3x w tygodniu. Siłą rzeczy siłka odpada, bo siłą doby jest jej bezkompromisowość w liczbie 24 godzin, a kiedyś spać i pracować trzeba :/ Zaczynam więc od początku lipca na ostro. Pływam w jeziorach, na zalewie Dojlidzkim gdzie miał być start żeby się jakoś oswoić z odmienną charakterystyką wody pod pieczą matki natury od tej basenowej. 

  Praca i inne obowiązki sprawiają że trening jest hardkorem, a ja czuje się sponiewierany jak koń po westernie. Brakuje mi czasu na sen i odpoczynek. Odpoczynkiem są luźniejsze biegi, czy lżejsza jazda rowerem. Mówię A, to powiem B... Zanim Białystok trafiam na triathlon w Rawie- z marszu. Dystans 1/10 Ironman, 380 m pływania, 18 km rower, 4.2 km biegu. Ukończyłem w 1 h 1 minutę, na 39 miejscu ze 150 startujących. Mogło być lepiej, ale jak mogło być lepiej skoro płynąłem żabką, w strachu przed skurczami, bez pianki, robiąc zmiany po kilka minut... Pierwsze śliwki, robaczywki.

Triathlon w Rawie przed startem w Bstoku miał być przetarciem.

 
 
Kartka za kartką ubywa z kalendarza, mamy już przeddzień zawodów tych spełniających moje marzenie na ten rok. Kiedy to zleciało? Nie wiem, ale teraz w głowie przelatują wszystkie treningi, gdzie mogłem zrobić coś lepiej, solidniej się przyłożyć - nie ma odwrotu!

Widać że strefa depozytów, zmian, mety, startu, początku trasy, wszystko jest dopięte na ostatni guzik czekając na śmiałków chętnych do zmierzenia się z granicami własnych możliwości do których paszportem jest siła własnej woli.

 

 

 

 

   Ani się obejrzałem już niedziela poranek, wyrywa mnie dźwięk budzika, pora stanąć na wysokości zadania. W odróżnieniu od zawodów biegowych tu trzeba mieć wiele rzeczy dopiętych na tip top bo oprócz butów do biegania, trzeba pamiętać zarówno o sprzęcie rowerowym i pływackim, co najlepiej przygotować dzień przed imprezą. Stawiam się na miejscu. Błysk rowerów, w powietrzu zbiorowy oddech adrenaliny, przedstartowej atmosfery. A rowery oraz akcesoria biegowe należy zostawić ponad godzinę i 15 minut przed startem! Zastanawiałem się po cholerę tak duży czas, rozbieżność w oczekiwaniu na start. Adrenalina adrenaliną, ale jak tyle czasu czeka się to stres działa tylko gorzej. Organizatorzy mówią o potrzebie odprawy zawodników itd. W zawodach biegowych nie raz stawiałem się pół godziny przed startem w biurze zawodów, rach ciach rozgrzewka i do dzieła! Tutaj mamy trening panowania nad emocjami :)  

  Wskakuję w piankę do pływania, która ma zapewnić mi komfort psychiczny i spokój ducha szczura lądowego na głębszej wodzie :) 

  Wymiana zdań z teamem Nadaktywni, krótka rozgrzewka i już dochodzi godzina 11:45 tj oficjalny start!

 Speaker gorączkowo zwołuje wszystkich w strefę startu. Po kolei schodzą się grupki ludzi w czarnych uniformach. Postanawiam przepłynąć się kawałek na rozgrzewkę. To co zobaczyłem w wodzie jednak - wodorosty.. nienawidzę ich widoku. Dobraaa wycięli tak że się nie plączą, damy radę! Przecież nie płynę sam :)


Wbiłem się w tłum...
Skupienie nie jedno ma imię.

START! Czas włączyć pralkę! - taką mieszankę robi  tłum biegnących do wody niczym wygłodniałe szakale zawodników.

  Płynę do pierwszej boi, następnie czeka mnie zakręt 90 stopni w prawo, znowu zakręt i powrót do brzegu ? Proste! Jadę kraulem, tak jak zakładałem od samego początku. Jedni mnie przeganiają, drudzy mieli jedynie zryw do wody. Jakoś się trzymam. Okularki przeciekają. Jedno oko otwarte drugie, kapitan Hook. Jakoś tam się przedzieram, to pięta to łokieć. To co po widoku wodorostów sprawiało obawy przed startem. Adrenalina wszystko maskuje. Widok falujących form przyrody gdzieś głęboko na dnie ze wszystkimi szczegółami neutralizuje fakt, że mam do wykonania zadanie, i nie po to na treningach wylewałem siódme poty! Bojka ominięta, czas na drugą. Czuję że oddech się unormował. Pianka dzięki swoim właściwościom daje dodatkowy pęd, a nogi są odciążone, całe szczęście, że można je zachować na dwie pozostałe konkurencje. Po drugiej bojce pora dobić do brzegu, a potem już będzie tylko z górki. Widzę jak jedni zmieniają styl na żabkowy, inni na grzbiet, czołówka przede mną ciśnie na ostro kraulem, ale jest tak daleko, że skupiam się na utrzymaniu kraula do końca, nie ważne jakim tempem.. Jeeest! Wychodzę z wody, 15 minut, jestem na 48 miejscu. Czuję już endorfinowy haj, na tyle że gdzieś mi ucieka zawleczka do rozpinania pianki. Biegnę więc do strefy zmian w całym stroju i dopiero tam ją ściągam. I tu zdziwko - zbiera mnie na wymioty. Staram się opanować emocje. Wdech wydech. Ale kiedy jak tu trzeba nie spać, zwiedzać, zapier....! Jakoś ogarniam sytuację. Wskakuję na rower i jazda!

 

  Czeka mnie 20 soczystych kilometrów na jednośladzie. Soczystych bo w końcu dystans sprint i tu nie ma czasu na podziwianie widoku tylko od 1 do ostatniej sekundy ma być spina oraz pogoń za jak najlepszym czasem. Pluskanie za mną więc wszystko przede mną! Rura! Jadę jak po odbiór wygranej w totolotka. Ale nie myślę o wygranej, tylko chcę zrobić to jak najszybciej :) Wyprzedzam stopniowo kolejnych zawodników. Podłapuję grupkę żeby wkręcić się w drafting - tj. jazdę na plecach z dawaniem zmian aby ograniczyć stratę sił na opory powietrza, a zaoszczędzoną energię przełożyć na lepszą prędkość. Mam dwóch kompanów, jeden z nich szybko jednak się wykrusza urywam więc do przodu dalej. Mijam stadion Jagielloni Białystok. Kawałek dalej nawrotka.. 180 stopni, wyhamowanie prawie do zera. Łapie mnie jeden z grupki, staram się go zrzucić, dołączamy jednak do kolejnej grupy, znowu nawrotka. Umawiamy się na kolejność zmian i czas ich trwania. Lepiej współpracować niż grać na własną rękę, kiedy można w grupie zyskać. Jazda w grupie daje duży komfort, o czym przekonałem się już na Zambrowskim Maratonie Szosowym (80 km). Ani się obejrzałem, a z roweru pozostało 5 km. Tętno pracuje jak oszalałe. Po wciągniętym żelu energetycznym nie ma śladu. Czuję jak pływanie wycisnęło ze mnie siódme poty. Meldujemy się znowu na dojlidach, upragniona strefa zmian po raz drugi, pozostaje to w czym czuję się najpewniej czyli bieganie :) 

20 km w 34:14 min, dajcie mi trzecie płuco.

  Zanim to jednak dojeżdżam do strefy i bum.. Upadek, całe szczęście bezbolesny.  Gdzieś mi się but zaplątał w szczelinę kostki brukowej. Szybko się otrząsam, zostawiam rower, który kończę na 21 miejscu. 

Go, go Power Rangers!

  Wkładam buty do biegania, transformacja Megazorda i GO! Ruszam jak wystrzelony z procy, mijam dwóch zawodników już na pierwszym kilometrze. Jest cacy, szybko jednak daje o sobie znać duchota i upał wdech wydech wdech wydech, tylko spokojnie, opanuj tempo, ogarnij tętno, nie za szybko. Ścieżka wokół zalewu to kalejdoskop gorąca i chłodu, natury znęcającej się nad moimi płucami. Raz jest dobrze a raz pukam do bram piekła prosząc o azyl. Jeszcze tylko 3 kilometry! Nie po to tyrałem dwie konkurencje żeby sobie teraz odpuścić. Półmetek już za mną, mijam się z kolejnymi biegaczami. 

Ach, jak przyjemnie!

  Za mną pusto, przede mną nikogo? Może jednak trochę poluzować? Nic z tego, pozostał kilometr i jesteśmy po drugiej stronie postanowienia noworocznego :) Wyprzedzam jeszcze jednego triathlonistę. Za zakrętem stoi Ania, Sebastian Mateusz, dopingują, krzycząc że mam dobre miejsce. Dociskam gaz do dechy na ostatnich 200 metrach chłodzonych natryskiem z zimną wodą. Do końca jednak ścigam się już z czasem. 

   Elektroniczna wskazówka w debiucie zamyka się  w 1 godzinie 12 minutach 27 sekundach. Zajmuję 21 miejsce ze 118 startujących oraz jako pierwszy białostoczanin dystansu sprinterskiego melduję się na mecie. Ufff, w końcu mogę wziąć oddech. Dopadam z marszu do strefy gastro - arbuzy, pomarańcze, banany, napoje. Czuję się jak Młody Bóg :) 

  

 

 

 

 

 

 

   Na koniec dodam jeszcze, że marzenie, które wydawało mi się odległe, które kojarzyło mi się z katorżniczym treningiem, ogromem wyrzeczeń i poświęceń stało się faktem, dwukrotnie.        Ukończyłem triathlon, po drugiej stronie postanowienia czuję dumę i radość, oraz pewność, że to co chcemy jest możliwe, jeśli damy sobie szansę żeby to spełnić. Odciągający od tego głos w głowie czuwa żebyśmy się nie wychylali. Ale czy to czuwanie, jest warte żalu za coś czego się nie zrobiło...?

  Szczególne podziękowania dla trenera Pawła Kalinowskiego który czuwał nade mną w trakcie przygotowań. Agaty Halickiej, której wskazówki okazały się cenne w treningu pływackim. Drużynie Nadaktywnych, którzy motywowali mnie swoimi wynikami. I sobie, że nie odpuściłem.

Po drugiej stronie barykady :)

'Marzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia!'

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz