Po Duathlon Maków Mazowiecki miałem niecały tydzień do zawodów, więc formy biegowej nie było gdzie ulepszać - brakowało czasu. Start był więc trochę z marszu.
Biuro zawodów umiejscowione w strefie Opery Podlaskiej. Tutaj zgłosiłem się w przeddzień startu aby odebrać pakiet. W pakiecie startowym ubogo sama woda, kilka ulotek i dwa flipsy <lol>. Przy odbiorze okazało się, że nie ma w pakiecie koszulki, a po nią powinienem zgłosić się dnia następnego. Ok, nic się nie stało, odbierzemy jutro.
Niedzielny poranek. Chmury, chmury, bez kropelek z góry. Na głowę nie kapie, wiatru nie ma, jestem wypoczęty, może pobiegniemy na 37 minut? - To się okaże. W dniu zawodów zjawiłem się w okolicach Opery, spotykając po drodze mnóstwo znajomych i zanim dotarłem do depozytów minął dobry kwadrans. Wraz z Piotrkiem z Nadaktywnych przeprowadziliśmy wspólną rozgrzewkę, trucht, przebieżki, skrętoskłony - nauczony poprzednią edycją Białystok Biega - kolka łapie gdy się najmniej spodziewasz. Spodziewaj się jej najmniej wykonując wszelkie skrętoskłony, wymachy ramion, pajacyki, to pozwoli Ci rozgrzać miejsca, w których kolka przypomina o swoim istnieniu.
Do startu już niewiele, szybkie 'podwójne sznurowadło' łyk wody, meldunek na starcie, piona z Sebą i Mateuszem, planujących łamanie 38 minut. Silna nasza trójka, budową bliższa sprinterom, mamy się trzymać razem :)
START!
Od początku tempo jest zawrotne, trzymając się w triadzie z chłopakami trzymamy własne tempo. Spokojnie 3:55 min/km. Rozkręcać będziemy się później.
Ul. Legionowa tutaj mijamy sporo kibiców - widać, że z roku na rok jest coraz więcej świadomych o co w tym całym 'krzyczeniu' chodzi. Dalej nawrotka, znowu bieg ul. Legionową, biegnie się luźno, swobodnie, przez słuchawki z muzyką w uszach przebija co kilkadziesiąt metrów doping słyszany z zewnątrz. Zwykle to dodaje skrzydeł i pomaga nieść się lżej na biegowej trasie. Jednak mam takie dni gdy chce wyłączyć 'tło' i być sam na sam z tym co w moich nogach z natchnieniem gnając do przodu, wyrzucając z siebie nadmiar skumulowanych pokładów energii. Jest bezwietrznie, w głowie wszelkie myśli znikają zanim się pojawią. Ja, metry, kilometry, tempo, bieg, misja trwa, do 10 kilometra.
Zbiegamy lekko w dół, w stronę ul. Sienkiewicza, zaczynam nabierać prędkości, Seba z Mateuszem współpracują, widać że zależy im na czasie. Dobrze, że biegniemy razem, bo ja poddaje się temu jaką formę tego dnia mam, a na 3 kilometrze niewidzialne natchnienie pchnie mnie do przodu, staram się temu zbytnio nie poddawać - w końcu, w połowie trasy, czeka jeszcze creme de la creme - 730 metrów pod górę na Świętojańskiej. A później łagodny podbieg na Ojca Pio w okolicach 8 kilometra.
Zbliżamy się do półmetka, zaczyna się walka z podbiegiem. Wdech - wydech, wdech - wydech. Oddech gęstnieje, płuca zaczynają wchodzić na jeszcze wyższe obroty. Na zegarku właśnie wybija 5 km: 19:03. Jest nieźle, drugą połówkę przyspieszę, jak to mam w zwyczaju, dalej musi być tylko lepiej!
Podbieg ten jednak rządził się swoimi prawami. Szpaler dopingujących w głównej mierze złożony z ekipy z Pędziwiatra Białystok sprzyjał mocnemu tempu, zmęczenie odłożone na bok, prujemy więc dalej, praktycznie nie spuszczając z tonu. Utkwiło mi w głowie zdjęcie kota rodem ze Shreka z podpisem: 'Jak to już nie dasz rady?'. Rozbawiło mnie to i kamienne skupienie przerwał na chwilę uśmiech, co zdarza się u mnie raczej okazjonalnie w trakcie zawodów.
Ul. Ojca Pio. Teraz czuję jak niesiony dopingiem z ul. Świętojańskiej otrzymałem +100 punktów do zmęczenia, oraz +5 do długu tlenowego, który przyjdzie mi spłacać na mecie. Cóż, pozostaje mieć nadzieję i siłę umysłu, aby po nawrotce w okolicach galerii Białej 'przetrawić' łagodne kilometrowe wzgórze. Dalej będzie już lekko z górki. Ta myśl trzymała mnie przy 'życiu' jeśli chodzi o założone 37 minut. Miałem pobiec 'tylko' 3 sekundy szybciej pozostałą piątkę, tj. jedyne 0.6 sek na kilometr. Ja nie dam rady? Wszystko idzie po mojej myśli. Wtedy, nagle zasilanie w nogach odcięło, oddech coraz płytszy. Mateusz mnie wyprzedza. Mamy 7.5 kilometra w nogach. Niecałe 10 minut do Opery. Niecałe 600 sekund do głębokiego oddechu i ulgi na mecie. Czas jakby zaczął się wydłużać z każdą sekundą zamieniającą się w minuty, czułem, że jest kryzys... Całe szczęście kolka z zeszłorocznej edycji Białystok Biega nie pojawiła się, po dwóch podbiegach z rzędu. Pozostało dopiąć sprawy do końca, rwąc do przodu po wynik. Sprawa nie była łatwa bo musiałem pobiec ostatnie dwa kilometry po 3:44 min/km. Podjąłem rękawice. Ruszyłem korzystając z rezerw energii. Zacząłem doganiać Mateusza, jednak ten czując mój oddech na sobie, również podkręcił tempo. Postanowiłem zregenerować się jeszcze, aby dać czasu na finiszu, ale zaraz zaraz, do końca mamy kilometr z kawałkiem... Ktoś znowu krzyczy: Dajesz, dajesz!!! To działa, tylko na chwilę, bo szalejący oddech żyje swoim życiem, głowa swoim, nogi swoim. Postaram się złożyć te puzzle do kupy! Przedostatni kilometr wychodzi na 3:46 min/km! Jeszcze 3 sek. szybciej i będzie 37:59. Plan będzie spełniony!
Dogania mnie 2-3 biegaczy, podłapuję ogon, biegnę z nimi. Mateusz znowu jakby zwolnił, jednak znowu przyspieszył, gdy go doganiałem. Na zegarku kręci się równe 3:43 - tak jak zakładałem! 37 z przodu po raz drugi na trasie z atestem jest w zasięgu!
Z tej grupy wyprzedzam wszystkich, Mateusz wciąż przede mną, nie daję za wygraną on również. Z oddali widzę doświadczoną Białorusinkę, 300 m przed metą postanawiam rzucić się w pościg.
Dokręcam śrubę, 3:20 na finiszu, już, już... prawie jesteśmy na miejscu....dasszz radę!!
Wpadam na metę....
I...
10.1 km 38:22.
10 km w czasie 37:59.
Zadowolony-niezadowolony?
Mam mieszane uczucia.
Uczony doświadczeniem lat poprzednich aby biec jak najbliżej krawężnika, wewnętrznej strony biegu trasy, na zegarku kręcę nadal 10.1 km. Co ciekawe, na biegach w Warszawie, Siemiatyczach na 10 km atest miał równą dychę. Cóż, szwajcarska precyzja atestowania trasy w Białymstoku skłania do mocniejszych treningów i poprawki na innych zawodach. Cieszę się jednak, że mogłem wystartować u siebie i spotkać znajomych walczących o wynik razem ze mną!!Wynik sprzed roku pobity o 51 sekund. Sprzed 2 lat o 3 minuty i 53 sekundy.
Zająłem 38 miejsce na 768 startujących. Mimo poprawy rywale poszli z formą jeszcze wyżej, frekwencja też, spadłem o 4 miejsca w porównaniu do zeszłego roku. Tak czy inaczej, jestem dumny z tego, że nie dałem się kryzysom do końca walcząc o wynik na własnych śmieciach:)
Na koniec po zawodach udałem się po odbiór koszulki. Tu spotkało mnie rozczarowanie, takowych już nie było. Organizator tłumaczył się niewyrobieniem przez producenta. Koszulkę miałem otrzymać pocztą jednak jej nie otrzymałem do dziś. Jeśli za coś płaci się pieniądze, to moim zdaniem za jakość, a tej organizator nie zapewnił należycie. Co więcej po skomentowaniu tego na profilu Fundacja Białystok Biega - organizator podniósł głos, iż nazwałem kogoś z wolontariuszy 'złodziejem', pokrętnie tłumacząc się z jawnego niedopatrzenia. Taka postawa jednak oznacza dla mnie jedynie brak profesjonalizmu i na poważnie zastanowię się czy pobiec tu za rok. A wystarczyło zwykłe "przepraszamy i wyślemy" ;) Cóż mówię co mi nie pasuje, niestety, często dostaję za to szpilę, bo jak jeden na 1000 może zgłosić przeciw ;)
Jesteśmy biegaczami, sportowcami. Na treningach nie mamy lekko, dajemy z siebie wszystko. Więc apeluje do Was - to my tworzymy środowisko, warto pracować nad tym aby zmieniać je na lepsze. Nie zadowalajmy się byle czym i otwarcie mówmy o tym. Zwłaszcza jak mówią nam, że 'jest zajebiście', a czujemy, że nie do końca to się pokrywa z rzeczywistością!
Podsumowanie:
+ projekt medalu
+ pogoda tego dnia, idealna do biegania
+ miejsce startu i meta - Opera, ceremonia w Amfiteatrze Opery
Minusy:
- postawa organizatora
- zmiana trasy na niekorzyść, moim zdaniem wobec poprzednich edycji
- ubogi pakiet startowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz