sobota, 19 września 2015

Bieg z przerwą na rower - czyli Duathlon Makowski - III miejsce w kat. wiekowej.

  Dwa triathlony w tym roku zaliczyłem, szukając kolejnych wyzwań moje oko przykuł trzynasty dzień września. W tym terminie bowiem miał się odbyć start w dość jak dla mnie nie typowej formule - tzn. 5 km biegu, 21.5 km rowerem, 2.5 km biegu. W końcu... pływania tu nie mamy, więc tym bardziej mam szanse na koniec sezonu powalczyć o coś więcej?
Zwłaszcza, że treningi rowerowe, które zacząłem wraz z nadejściem wiosny na nabytej szosówce szły mi całkiem nieźle, bieganie też - jak na moje warunki - niczego sobie. Te pokorne spojrzenie na siebie samego.. nie mogło być inaczej, zapisałem się. Bez zbędnego rozwlekania przechodzę do sedna >>>
   Miejsce startu umiejscowione było na spokojnej uliczce domków jednorodzinnych, ok 0.5 km od biura zawodów. Tutaj należało zostawić rower, kask, buty i wszelkie akcesoria niezbędne do walki o wynik oraz poskramiania szalejącego tętna. Brakowało mi trochę elementu porządkowego - skrzynek w które można by było bezpiecznie włożyć wszelkie gadżety, buty zostawiłem wiec przy rowerze, kask na kierownicy, wizualizując to jak zasapany będę dobiegał do strefy zmian i by jak najszybciej przejść do jazdy rowerem.


  Szybka rozgrzewka po odcinku biegowej trasy, wreszcie zwracam uwagę jaka pogoda panuje tego dnia - jest pochmurno, trochę wietrznie, z dużym dystansem do prognozowanych dwudziestu kresek. - Mogłem wziąć czapkę pod kask, bo przy średniej powyżej 30 km/h panuje nieco inna strefa klimatyczna i można się przewiać. Po drodze spotykam Sławka, poznaliśmy się na Triathlonie w Rawie Mazowieckiej, gdzie debiutowałem. Szybka wymiana zdań nt trasy, która na biegu zapowiadała się znośnie, z szybkim rowerem, oraz ponownym biegiem z górką po nawrotce na odcedzenie mocniejszych na rowerze i tych mocniejszych na biegu...
STARTUJEMY!


  Startujemy!
Jak zawsze i wszędzie pierwsze 500 m to start godny mistrzów świata w sprintach i jak zawsze muszę opanować się żeby nie dać się temu porwać. Mam się trzymać 4:00 min/km, nie zwracając uwagi czy obok wybucha III wojna światowa, przechodzi tornado, czy lądują kosmici. I tak po pierwszym kilometrze odstaję trochę w tyle, tak po kolejnym już zaczynam nadrabiać 'straty' z początku. Biegnie się całkiem lekko i przyjemnie, doganiam grupę z czołowej 15-stki, czuje, że jest rezerwa, jednak perspektywa jazdy rowerem i kolejnego biegu nie pozwala mi zwolnić nieco zaciągniętego hamulca.


  - Tylko nie szalej, tylko nie szalej! - potwtarzam sobie. -Szaleć będziesz na rowerze. OD ok 4 km tętno nieco bardziej przyspiesza, czuję że moja mina staje się poważniejsza, przede mną jeszcze podbieg - tutaj niektórym puchną płuca, niektórzy przyspieszają, staram się cały czas trzymać równe tempo. Jeszcze jeden zakręt i 1/3 zawodów już za nami!

Kilku osobowy peleton przed strefą zmian.
    Wbiegam do strefy zmian - rozglądam się za swoim dwukołowym rumakiem, czerwony, czerwony... jeszcze jeden... jest mój! Kabaretem jest, jak z tego wysiłku wszystkie rowery w czerwonym kolorze zaczęły być bliźniakami mojej szosówki, aż chce się chwycić pierwszy z brzegu i ruszyć dalej, byle już na siodełku :)
Kask, buty, rower raz! Biegnę do końca strefy by dalej pędzić już jednośladem. Dosiadam go szybko, dopinam buty, jedno, drugie przełożenie, przede mną już prosta - ogień!



   Ktoś krzyczy zza pleców, jednak nic nie słyszę w pełnym skupieniu ja - meta, po chwili ocknąłem się i ustaliliśmy zmiany. Warto było korzystać z dozwolonego draftingu - jazdy zmiennej za plecami innych zawodników pozwalającej zaoszczędzić siły i zyskać na prędkości. W mgnieniu oka za naszymi plecami pojawiło się kolejnych 3-4 kolarzy, próbujemy ich urwać, jednak odcinek pokiereszowany w stylu szwajcarskiego sera odbiera trochę zapędy do szybszej jazdy. Robię zmiany z jednym z rowerzystów - za nami dalej jedzie kilku osobowa grupka. Zmieniamy się tak co kilkanaście sekund - grupka za nami przyczajona dalej. Chciałem olać temat i przestać dawać zmiany. Jednak postanowiłem przywołać porządek - Eej ludzie, dawać zmiany!! -wykrzyknąłem.
 Po tej reprymendzie odrazu cały peleton zaczął pracować, jednak po chwili szczęka mi lekko opadła, jak przyczajone tygrysy wyrwały do przodu niczym błyskawice w czasie lipcowej burzy. Eee- dobraa gonię ich! Cała stawka się rozciagnęła, starałem się trzymać czołówki, jednak ta odjechała mi już na ok. 400 m. Zostałem sam z zawodnikiem nr 65 trzeba było więc walczyć o jak najlepszy czas, a w biegu o to co zostanie w płucach. Na rowerowym półmetku oceniałem swoją lokatę na miejsce w okolicach pierwszej 10tki.


  Trasa była szybka, wciągnięty żel dodał mi jeszcze trochę energii, nie czułem zimna, adrenalina odsunęła wszystkie chmury obaw, w głowie miałem jedynie szybką jazdę, pilnowanie tempa i natchnienie, które nie dopuszczało myśli o zmęczeniu. Kilka km trasy, do samego końca podążamy równiutką drogą główną, tutaj jest płasko jak na talerzu z przerwami na zjazd i lekkie górki. Można tutaj kręcić ładne prędkości. Czułem jednak, że średnia 36 km/h to nie jest jeszcze kres moich możliwości, które na ten dzień ogranicza krótkie wytrenowanie szosowe, być może sprzęt i jego ustawienie nie do końca odpowiednie dla mnie. Tak czy inaczej po tym krótkim obłoku refleksji na horyzoncie wyłaniają się seledynowe kamizelki - To już koniec?? Na zegarku przecież mam niecałe 20km? Aha. Przypomniało się, że włączyłem go z lekkim opóźnieniem. Ostatni wiraż, coraz więcej widzów, w tym i dopingujących. Zejście z roweru.. Już czuję jak nogi błagają o litość. O ile oddechowo jest dobrze, to mięśnie płaczą z bólu. Zostawiam rower, biegnę.. Ups! przydałoby się zdjąć kask, przez co tracę kilkanaście cennych sekund. Szybko ruszam jednak z powrotem by walczyć przez kolejne 2.5 km biegania.

No dobra, to tylko 2.5 km.. :)
  Biegnę za jednym z zawodników w koszulce Ursynowa, a jeszcze niedawno wyprzedzałem go rowerem. Odchodzi mi jednak dość szybko, mimo próby dotrzymania kroku. Doganiam jednak dzięki temu pewnego jegomościa z którym serdecznie przybijam piątkę. Daje mi to powera, nim się obejrzałem a pozostał kilometr! Jeszcze przed nawrotką wyprzedzam kolejnego zawodnika. Raz, raz raz! 3:43 min/km bije na zegarku. Czy dam radę szybciej? Na horyzoncie widzę jeszcze koszulkę Ursynowa, jednak jest za daleko by przybić piątkę :) za to 300 m przede mną wolniejszy biegacz.        Próbuję odpalić nitro, jednak w rezerwie niewiele już zostało... Trzymam więc tempo sfatygowany podbiegiem który odarł mnie z resztek sił, pozostaje mi 100 m!!
 Gonię więc widząc zawodnika podnoszącego ręce w geście triumfu... Mam już do niego 50, 40, 30 m, nagle słyszę głos 'tłumu' który go ostrzega, a dla mnie prosta do walki już się kończy...
Wpadam na metę!! :)

Zadowolony - niezadowolony.
  Oddech  nareszcze może się wyszaleć do końca. Spłacam dług tlenowy, zaciągany przez 1 h 6 min i 27 sekund nieustannego wysiłku :) Prędko dochodzą endorfiny i już na tapecie mam dobry humor wraz z pakietem radości, uśmiechu, oraz ulgi, bo już po wszystkim :) Dochodzą mnie słuchy, że na mecie jestem dziewiąty. Tym większa radość, ale czy załapię się na pudełko? Byłoby zacnie.

III miejsce w kat. wiekowej M24-29
  Jeeest! Puchar należy do mnie! Spiker wyczytuje mnie jako osobę zamykającą czołówkę w kat. wiekowej! Nie mogę wyrzucić tego z siebie, jest super, a ja jestem kompletnie zaskoczony :)
  Gdy emocje opadły, czuję, że w przyszłym roku mogę zmieścić się w 1 h i 5 minutach, czeka mnie jednak sporo treningu. Ten wynik dał mi motywacyjnego kopa by pracować dalej nad formą. Zachęca też dobra organizacją zawodów, po za drobnymi niedociągnięciami jak strefa zmian, które można poprawić.
Do zobaczenia za rok!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz