sobota, 6 maja 2017

Moje przygody w krainie Rospudy

  Hej! A może kopę lat, świetlnych. Dawno nic tu się nie działo. Czas więc na wiosenne porządki i odkurzyć palenisko motywacji. Mam bowiem dla Was zastrzyk pozytywnej energii. Żadnych igieł, kroplówek, zakazanych substancji. Opiszę tu, dlaczego warto walczyć do końca, jak o sukcesie decydują detale oraz wpływie samoświadomości na losy biegu w którym brałem udział. Nie po to, żeby się chwalić, ale po to by na swoim przykładzie dać wam cenną lekcję :) To zaczynamy!

  1.05.2017 - początek majówki, święto pracy, w końcu pogodny dzień. Ochoczo wskakuję do auta i ruszam na miejsce biegu - okolice Bakałarzewa. Gps mnie kieruje, więc poddaje się wszelkim komendo, prawo, lewo, prosto. Docieram tak gruntową drogą na miejsce startu. Mam zapas, bo jestem już o godzinie 11:20, zatem ze sporym zapasem... miejsce startu: Rynek Bakałarzewo.
   Patrzę na telefon, po czym ponownie na horyzont. Jeszcze raz na telefon i ponownie na horyzont. Co widzę? Widzę stodołę, pole, kilka drzew na krzyż. I co dalej? Zawracać się z powrotem do domu, czy szukać dalej. Wpisuję inną ulicę i... mam 10 minut do Bakałarzewa, właściwego. GPS to jednak dwustronny biegun zła i dobroci w jednym :) Dojeżdżam o godzinie 11:30. Uprzednio mijając pagórki, wzgórza i doliny - upewniłem się, że to nie będzie szybki bieg, a raczej taktyczne rozegranie.

  Odprawa, biuro zawodów, rozgrzewka, która zajmuje mi... zaledwie 10 minut. Niestety, przez spóźnienie nie byłem w stanie nadrobić bezcennych minut i już miał nastąpić start. Po drodze spotykam innych biegaczy z Białegostoku. Jest całkiem przyjemnie, czuję luz, spokój. Pogoda - słońce, kilka chmurek, tereny - bajkowe. Chce się tu być i czuć świeże powietrze masujące płuca. Byłoby idealnie, gdyby nie wiatr. Bajki są jednak na szklanych ekranach, więc cieszę się tym co jest.
 Witam się z Białostocką Sektą Biegaczy, nagle słyszę start. Najpierw miał być honorowy, następnie mieliśmy wspólnie ruszyć startem ostrym.

- To teraz mamy start honorowy? - pytam Marcina, nagle rozlega się wystrzał... <START>!
- Nie mam pojęcia. - po czym cała grupa przede mną biegnie rusza ostro i zdecydowanie...

...z regulaminami na biegach regionalnych i innych tej rangi, bywa tak, że zdarzają się wpadki. Zwłaszcza przy pierwszych edycjach biegów. Nie są to zawody rangi mistrzowskiej, międzynarodowej, czy olimpijskiej, więc nauczyłem się, że denerwować się można jedynie ze stratą dla siebie, bo na pewne rzeczy nie mamy wpływu :)

  Zaczynając tak bieg, przyszło mi wyprzedzać całą stawkę zaczynając praktycznie od ostatniego biegacza, ponieważ nie zdążyłem ustawić się w czubie. Przyszła więc pora na wyprzedzanie i pogoń. Tak znajomą z przeszłych biegów. Widziałem z daleka te kilkadziesiąt osób, które sznurem pędziło w Półmaratonie Doliną Rospudy, oraz Biegu Bakałarza (12 km), które to były startem łączonym. Po około 500 metrach ujrzałem wysoko na niebie... rozległe, długie linie. Tak, nie brałem żadnych wspomagaczy. Był to linie wysokiego napięcia wijące się pomiędzy przełamaniami dolin, tak wysokiego, na wysokim sklepieniu nieba. Chyba najwyższe słupy jakie widziałem do tej pory, może wyda się to śmieszne, ale taka zwykła rzecz, a zrobiła na mnie duże wrażenie, potęgi rozwoju, a jednocześnie połączenia rozwoju człowieka z nieokiełznaną naturą.
   Biegłem tempem 3:45 min/km. Biegło mi się lekko, przyjemnie. Po tej beztroskiej chwili, nastąpił zakręt do lasu, gdzie nawierzchnia zamieniła się w gruntową drogę pośród terenów leśnych. Tutaj tak naprawdę zaczął się bieg. Przed sobą miałem trzech biegaczy w równych, kilku metrowych odstępach. Traciłem do nich jakieś 150 metrów. Stopniowo starając się skracać dystans, bez szarpania tempa. Miałem wrażenie, że spokojnie wyprzedzę ich, gdy nagle pojawiało się wytrącające z rytmu mniej lub bardziej strome wzniesienie. Trzeba było zapanować nad szalejącym wtedy tętnem i wrócić do stabilnego poziomu i równego tempa, gdy górka się kończyła. Po trzech kilometrach wiedziałem, że mimo dobrej formy, pozostałe dziewięć nie będzie spacerkiem. I tym razem, w odróżnieniu od innych zawodów, gdzie miałem biec mocno, nieco zluzowałem. Na piątym kilometrze dogoniłem Daniela - biegacza, który miał za sobą sporo startów i doświadczenia

-... - słyszę jak coś do mnie mówi.
-Co mówisz? -pytam przedzierając się przez wysokie tętno.
-Adam mówił, żeby się Ciebie trzymać!
-Ok -pomyślałem, po czym przyspieszyłem.

   Szósty kilometr. Zgubiłem Daniela, oraz drugiego biegacza zaraz przed nim. Biegnę z Konradem, zawodnikiem z Gołdapii. Jak się zorientowałem nabiegał życiówkę na 5 km w czasie 16:57 min. Nieźle. W szczycie formy kręciłem 17:29 minuty, a teraz szczyt ma dopiero nadejść. Postanowiłem więc, że będę się go trzymał, zwłaszcza, że biegacz ten pochodzi z wzgórzystych terenów Gołdapii, a co za tym idzie na niejednej górce zjadł zęby. Nie to co ja chłopach z Podlaskiej równiny :)
  Zauważyłem, że na górkach ode mnie ucieka. Na płaskim, ja go doganiam. Mimo luzu, nie prowokowałem ucieczki, tak biegliśmy ramię w ramię. Wtedy około siódmego kilometra mamy długi podbieg. Jakieś 250 metrów stromej górki o kilku stopniowym nachyleniu z grząskim piaskiem.
- Sama radość... pomyślałem, po czym zauważyłem jak spada mi tempo, oddech szaleje, a Konrad rusza do przodu zostawiając mnie na jakieś 50 metrów w tyle. Po 250 metrach podbiegu, miałem dość, wtedy wzniesienie złagodniało... po czym wbiegaliśmy pod górę kolejne 100 metrów. O fuck!- rzuciłem w myślach. To pozamiatane. Kończąc te dwa podbiegi na chwile zwolniłem, aby uspokoić oddech i spłacić dług tlenowy zaciągnięty podczas tej szarpaniny pod górkę. Miałem wrażenie, że biegacze za mną zaraz mnie dościgną. Teren się szybko wyrównał, czułem, że jestem zregenerowany. Dałem lekko po zaworach i już doganiam biegacza z Gołdapii. Wiedziałem, że wszystko rozegra się w ostatnich minutach zawodów. Dlatego mimo rezerwy, ponownie zachowałem spokój. Nie wiedziałem, czy znowu kolejna górka nie zaskoczy i nie zgwałci moich płuc :D
 Wybiegliśmy z powrotem na prostą, nad którą przebiegały linie wysokiego napięcia. Tętno było również wysokie, zwłaszcza, że na biegu po asfalcie czuję się jak ryba w wodzie. Tempo 3:45 min/km, pomimo, że teraz mamy finisz pod lekką górkę. Konrad biegnie poboczem, ja trzymam się asfaltu. Nieoczekiwanie zaczyna mi uciekać. Mamy zakręt, obserwatorzy, dopingujący po dwóch stronach drogi. Ostatnie 500 metrów, a ja tracę już jakieś 20-30 metrów przed finiszem. Nie dopuszczam do siebie jednak, że pozwolę sobie wypuścić tą szansę z rąk i nóg. Tempo 3:35 min/km. W płucach jest rezerwa, nogi jednak jakby nie miały tej szybkości po leśnych górkach... Dam radę! Mówię w myślach. Po czym włączam sprint, a finisz na zakręcie tuż tuż... Doganiam Konrada, wbiegamy prawie co do milimetra, jednak to ja przyspieszałem do samego końca...
 

  Odrazu gratuluję mu za wytrwałość, przybijając serdeczną pionę.
Spiker w głośnikach wyczytuje:
Kamil Kołosowski, miejsce 4...
  Ehh... pomyślałem, to nie jest pierwszy raz, gdy czuję niedosyt po zawodach. Trzeba będzie się postarać innym razem.
Podchodzę jednak do organizatora, który miał już świeży wydruk wyników na patelni.
Kamil Kołosowski wyrywa 3 miejsce z przewagą 1 sekundy!


   Radość, a jednocześnie utożsamiam się z zawodnikiem który przybiegł 'za mną'. Zwracam uwagę na to, aby nagrodę rozdzielić, ex aequo. Wielokrotnie bowiem czułem niedosyt i przygnębienie jak to jest gdy pewne detale decydują o efekcie końcowym. Przy wyczytywaniu spiker wspomniał o tym sprinterskim finiszu, pudło było jednak rozdzielone. Tym samym zająłem 3 miejsce ze 109 startujących.

Linie wysokiego napięcia i strefy wysokiego tętna jednak dobrze współgrają :)

Tak czy inaczej, czego się nauczyłem i w czym utwierdziłem oraz co chcę wam przekazać z tej przygody:

1. Jak wierzyć to do końca
2. Szczęściu trzeba pomagać
3. Kryzysy się pojawiają zawsze, Ty decydujesz co z nimi zrobić.
4. Plan, strategia, czasem znaczą więcej niż bieg w stylu jeźdźca bez głowy.
5. Bieganie jest piękne, a zwłaszcza w Dolinie Rospudy :)

   W odróżnieniu do innych startów, postanowiłem zaznać relaksu. Po biegu było ognisko, losowanie nagród. Podziękowałem organizatorom za starania, wyrażając nadzieję, że kolejne edycje będą jeszcze lepsze.
Zwiedziłem tereny w okolicy rzeki Rospuda, jezioro Sumowo, położone nieopodal bunkry. Czuć różnicę zwiedzając lasy obok miasta, oraz lasy, w Dolinie Rospudy gdzie przyroda jest dziewicza, zarówno pod względem czystości powietrza, oraz... obecnością ptaków - miało się wrażenie pobytu w ogrodzie ornitologicznym. Świetne miejsce, świetny dzień!

 




Podchodząc do tych zawodów oczekiwałem najlepszego - bez parcia na wynik, jednocześnie byłem przygotowany na najgorsze. Wiara pozwoliła mi doświadczyć nieprawdopodobnego :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz