piątek, 27 grudnia 2013

Krakowski Bieg Świetlików - II miejsce w kat. wagowej M3 90+ - relacja

  Bieg pod osłoną nocy i ostatni z wyjazdów w tym roku. Zamarzyło mi się zawalczyć o coś więcej jak medal ukończenia biegu. Pojechałem zatem do Stolicy Małopolski skorzystać takiej sposobności - klasyfikacja na kat. wagowe. Była to dosyć ryzykowna próba, ponieważ zawody - rozgrywane o godz. 18 poprzedziłem 7 godzinnym wojażem. Nie szukam tu dziury w całym - jednak nogi w drodze zawsze się męczą. Pociąg był zatłoczony - wiadomo, okres świąteczny.
  W trakcie podróży widziałem wiele i nie chodzi tutaj o krajobrazy za oknem. Mieszanka podróżnych - od azjatów, kobiet z wózkami, myśliwych psami, przez rowerzystów, białorusinów-turystów, kończąc na mobilnym sprzedawcy 'piwo jasne, piwo jasne' + ja biegacz-odkrywca. Taka oto Świąteczna Śmietanka Towarzyska. A mówi się, że to w centrach handlowych panuje gorączka i totalne zamieszanie... :)
Nie byłbym sobą, gdybym nie złapał chowającego się słońca...w pobliżu kwatery.
  Docierając do grodu pod Wawelem, przesiadając na taxi, słyszę kilka ciekawych, miejscowych historii - w tym popularne 'poświęcenie miasta dla galerii handlowych'. Dojeżdżam do biura zawodów po pakiet startowy, a w nim m.in. t-shirt, świetlik, maść na stłuczenia.
  Melduję się do hostelu. Tym razem pokój dzielę z dwoma osobami - piwoszem-obieżyświatem Carlosem, Peruwiańczykiem z Niemiec i Pawłem - ławnikiem w sprawach rozwodowych z Warszawy. Czyli mieszanka różnych wymiarów co dla mnie jest już normą :) A że ludzie to byli kontaktowi, szybko zaczęliśmy dyskutować na wszelkie przychodzące do głowy tematy. Nagle zapaliło się światełko - gastro time. Wypadło na bary z zapiekankami na Rynku Nowym, okoliczne knajpy porezerwowane/obiady zamknięte. W każdej budzie do wyboru ponad 40 (!) wariantów. Brałbym wszystkie. Dawno nie jadłem tak na bogato przyrządzonej, lekkiej zapiekanki. I w zasadzie słusznie, trzymając tego dnia dietetyczny fason. Nawrotka do lokum, krótka drzemka, następnie kierunek -> miejsce startu.
Start przy Hotelu Forum, rozświetlona Wisła w tle.
  Tak jak w dzień słonecznie +5, tak wieczorem złapał przymrozek, a bulwary przy Wiśle, przez które prowadził bieg spowiła warstwa lodu. Zaniepokoiło mnie to, gdyż takie warunki mogą nie sprzyjać kręceniu przyzwoitych czasów, czy robieniu zrywów by urywać rywali na trasie. Adrenalina zaraz wzięła nad tym górę, z każdą minutą coraz bliżej ustawienia się przed startem. Kończę rozgrzewkę i  pozdrawiam Mikołaja - Półmaratończyka z Torunia, truchtającego w pobliżu.
  Stoję już na starcie między 'oświeconymi', wszyscy bez wyjątku mieli na sobie element świecący - uwagę najbardziej przykuł jednak zawodnik przebrany za balon, coś jak ten widokowy nie opodal leżący przy brzegu Wisły. Jak dla mnie faworyt do wygrania klasyfikacji na najbardziej odjechany strój. Był jeszcze Mikołaj w choinkowych światełkach czy rozświetleni Krzyżacy. Zaintrygowanie to przełamał głos spikera, rozwijający zapowiedź: kto biega wiosną ten biegać lubi, kto latem: lub i jest wytrwały, kto jesienią ten: jest wytrwały i ma zapał, zimą zaś - jest człowiekiem z charakterem (pisze te słowa z pamięci, pewnie coś przekręciłem :). Tym uroczystym wstępem po wystrzale JEDZIEMY!
Świetlna gąsienica - biegacze jej kręgosłupem.
   Sprawnie łapię czołówkę biegnących. z tempem ok. 4:00/km. Szybko więc wypracowałem sobie sporo luzu w okół siebie bez lawirowania slalomem jak na Półmaratonie Mikołajów. Czołówka oświetla mi pierwsze odcinki kamienistej nawierzchni. Po przebiegnięciu ok. 2 km, na rozległym wirażu, zawiesiłem oko na okazałych iluminacjach, które z daleka dawały jeszcze mocniejszy efekt. Wyglądało to jak pociąg świetlny, relacji START-META na trakcji 'Bulwar Wołyński'.Przemykam dalej, co zaskakujące zaczęła łapać mnie lekka kolka, o tyle dobrze, że na krótko. Pojawia się pierwszy ostry łuk z nawrotką i kamienistym podbiegiem. Były to około 3 km, przy tym tętno wykręciło mi już na 93 %, co tylko świadczy jak intensywny był początek zawodów. Wymagający podbieg wynagradza odcinek po kładce nad Wisłą, biegło się po niej jak na autopilocie z luzem i automatem w nodze. Rzucam okiem na pulsometr: 4 km, 16:30 min, za szybko. Zacząłem już odczuwać w płucach każdą kolejną upływającą minutę. Redukuję bieg, tempomat ustawiam na tempo 4:15/km. Pozostali biegacze, biegnący u boku, zaczęli chyba jeszcze mocniej, bo mimo lekkiego zluzowania, spokojnie wyprzedzam kolejnych zawodników.
Ja na drugim planie, gonię po Puchar :)
  Połowa dystansu z głowy. Czołówkę nakierowuję w górę - para przyspieszonego oddechu z wiązką światła ograniczały widoczność. Mijam zawodnika 'IronBody', zapytał: Na ile lecisz? - 4 dychy. Po oficjalnym potwierdzeniu długości trasy zamiast 41 min, planowałem zawody ukończyć poniżej 40 min. I tak sunę dalej szukając punktu zaczepienia równego tempa. Od 6 km biegnę już na totalnej pompie. Czułem się jak balon, lecz lecący równo i do przodu :) Mijam kolejny kilometr. Biegnę razem z Patrykiem, przez dobre kilka minut trzymamy podobne tempo, na zmianę wysuwając się do liderowania. Stwierdziłem: przede mną może być jeszcze kilku zawodników z mojej kat. wagowej - czas więc wejść na wyższe obroty. Łapię wiraż z podbiegiem - zaliczam pechową glebę - o tyle szczęśliwie - poszedłem karkołomnym wślizgiem... na podsumowanie rzucając pod nosem soczyste K**WA MAĆ! W złości, przyspieszam jeszcze mocniej - 1.5 km do upragnionego już końca!
  Nieoczekiwanie dościga mnie 'IronBody'. Wtedy stwierdziłem: jestem maszynistą tego pociągu i nie mam zamiaru wypadać z toru na ostatniej prostej! Zbieram rezerwy sił, przed tym rzucając pytanie:' a Ty na ile lecisz? -Nie mam pojęcia'. Wystarczyło to, żebym wystrzelił jak z procy.
  Ostatnia prosta + podbieg z zakrętem pod górkę i jesteśmy w domu. Wyprzedzam jeszcze kilku zawodników. Pozostało kilkaset metrów... których przemierzanie trwało jak cała wieczność. Jednak nigdy jeszcze nie byłem tak zdeterminowany, przepełniony sportową złością i pewien - utrzymam swoją pozycję do samego końca. Przed Metą jeszcze trzymam jak się da ostatkiem sił tempo I JESTEM! 40:19 min. Jestem uradowany, na szyi wije się już medal, chyba najładniejszy w dotychczasowej kolekcji. Odnalazłem się z Patrykiem, z którym ładnie kręciliśmy równe tempo, wspólna piona i gratulacje.
  Sprawdzam sms z wynikami: Kat. Open 29/605, M3-2 Jest PIĘKNIE :) W kocach termicznych, kierujemy się na depozyty i po piwko (w pakiecie). Czekając na dekorację wspólna wymiana biegowych doświadczeń i po chwili dekoracje na lodowisku!
II Miejsce, w ręku wybiegany Puchar i Dyplom.


   Wyczytany dumnie wkraczam na podium. Otrzymuję puchar + dyplom. Gratuluję zwycięzcy dopytując o wynik - 38:32, 15 lat biegowego stażu. Miałem chrapkę na zwycięstwo w swojej wadze, lecz wiem, że urwanie jeszcze prawie 2 minut to jak dla mnie poziom nieosiągalny na ten moment.

Zgadnijcie, co przyciągnęło uwagę? ;)




  Dałem z siebie tytułowe 200 %... Był to dla mnie najbardziej wymagający bieg do tej pory. Nie czułem takiej intensywności w żadnym w dotychczasowych startów. Motywację jednak miałem wyższej wagi - i co chciałem - osiągnąłem - wróciłem z nad Krakowskiej Wisły z wyróżnieniem, pucharem którego zdobycie w biegach, było moim małym marzeniem.
Do usłyszenia!

Jeszcze garść obrazków na koniec:
Zwycięzca najładniejszej iluminacji (tak, to ten bez kijków).
Człowiek - świetlik.

Foto z serii byłem tu: 'Rynek Główny', na 10 minut przed pociągiem i gonitwą na dworzec.






















Kilka powodów do dumy...

piątek, 20 grudnia 2013

Najdłuższa noc w roku - po puchar na Krakowski Bieg Świetlików!

  Już jutro o godz. 18 w Krakowie, na bulwarze Wołyńskim 750 świecących przykładem zdrowego trybu życia biegaczy wystartuje w rywalizacji na 10 km. Edit: oficjalnie 9.4 km. W tym ja jako jedyny reprezentant Białegostoku, postanowiłem zasilić to zacne grono Świetlików.
   Miałem już w tym roku odpuścić, po 10 km Białystok Biega, po Maratonie w Toruniu, po Biegu Niepodległości w Białymstoku, po Półmaratonie Mikołajów w Toruniu. Tak się rozkręciłem... ale stwierdziłem, jeszcze nie luzuję. Zwłaszcza, że ten bieg właśnie, po stronie Wisły bliżej jej źródła, będzie niepowtarzalny. Niepowtarzalny z tego względu, że oprócz kat. open, wszystkich biegaczy, kat. wiekowych itp. tj. standardowych, będzie również klasyfikacja w kat. wagowych. Jest to w pewnym sensie ukłon w moją stronę. Gdyż jak na biegacza prezentuję wagę ciężką (91 kg). O tyle ciekawie się zapowiada, ostatnią kat. wagową zamyka właśnie liczba 90. Bez chwili namysłu stwierdziłem, 'jeszcze ten jeden raz', w tym sezonie, z pewnością warto. Będę miał okazję powalczyć o czołowe lokaty na swoim poziomie lekkości. Nie ukrywam, że marzy mi się puchar, który można zdobyć stawiając jako pierwszy stopę na mecie w swojej wadze. Biorąc pod uwagę moją aktualną życiówkę na dychę (41:14 min), zrobię co w mojej mocy, by pokazać że Ci więksi, też mają power w nogach, a kilogramy, które mam, mogące kojarzyć się raczej ze sportami 'cięższego kalibru', znajdą przełożenie na czas, bijący moją życiówkę. Plan mam ambitny, bo trasa będzie dla mnie zupełnie nowa, to jedno, w ciemnościach drugie, zupełnie płaska trzecie.


   Do tej pory na Białystok Biega oraz Biegu niepodległości miałem okazje mierzyć się na trasie o zdecydowanie szybkim profilu, w większości z górki. Tutaj cały bieg wzdłuż Wisły + podbieg po schodach. Wiem, jednak, że nic mnie nie powstrzyma, żeby pobić 41 minut i zrobię wszystko co sił moich w nogach, żeby ten czas osiągnąć. Prowadzić mnie będzie czołówka którą opisywałem na blogu wcześniej. Oraz luminescencyjne 'łyżwy'. Oby te akcesoria przyniosły mi szczęście...


START o godz. 18:00. 18:41 melduje się na mecie, albo sam sobie zrobię karnego jeżyka :P
Tymczasem do usłyszenia! I zobaczenia po powrocie!

środa, 11 grudnia 2013

3669 Mikołajów ulicami Torunia - I Pólmaraton zaliczony!

 Tak jak do zawodów czas się dłuży, czeka się z niecierpliwością, tak sam bieg, trwa dość krótko i mija szybko. Przeżycia z tego spontanicznego wyjazdu są intensywne. Warte szerszego niż dotychczas opisania tu na blogu. Zapraszam do lektury.
  Do Torunia zawitałem w sobotę planowo, po godz. 20. Co w związku z atakiem zimy i renomą PKP jest dość miłym akcentem. Nie chwaląc dnia przed zachodem słońca, bo powrót nie był tak różowy... Ciekaw byłem jak na Kujawach wygląda atmosfera pogodowa. U nas śniegu nie brakuje i jak się okazało tam również, lecz nie tyle by się zakopać :) Ok. godz. 21 odebrałem pakiet startowy w biurze zawodów tj. czapeczka, koszulka, batoniki i zwyczajowo garść bonów, zniżek, reklam. Następnie ---> hostel. Trzeba było podpytać o drogę i co ciekawe na kilka zagajonych osób większość to turyści w podobnym do mojego stadium zorientowania w terenie, w końcu trafiłem na pomocnego Toruńczyka. Zameldowany.
Iluminacje, na Placu Starego Rynku.
  Po zakwaterowaniu, wstąpiłem do spagetherii na coś ciepłego, oczami wyobraźni pochłaniając przeróżne dania z menu, zanim zająłem miejsce. Poznałem tam grupkę ciekawych ludzi z Łodzi. Przyjechali do Torunia na kolację, by w niedziele jechać do Warszawy. Po kolacji, wracam do pokoju, gdzie zastałem dwie azjatki. Zrobiły rentgen mojej osoby od stóp do głów. Wyraz twarzy - jakby zobaczyły człowieka z innej planety :P Przywitałem się, wskoczyłem w strój sportowy i rozruch na miasto.
  Przemierzam Rynek staromiejski wzdłuż i wszerz, przy pomniku Kopernika. Toruń po godzinie 22 - centrum jakiego nie znałem do tej pory... Zaczepia mnie pewien gość. 'Masz ochotę na 'taneczne show' w nowym klubie 'Y'? Wjazd tylko 25 zł'. Zrobiłem 450 km, by dzień później rano, wypoczęty przebiec Półmaraton, a delikwent proponuje imprezę z resetem portfela i moralności do bladego świtu z after party włącznie. Super, ale dzięki. Kilka metrów dalej podobnie. Dziewczyna z różową parasolką zachęca mnie bym nie szedł do klubu 'Y', tylko do knajpy 'X', bo są jeszcze lepsze tancerki, gratis drink i inne cuda. Jednak po chwili stwierdziła, że 'jestem zbyt sympatyczny' i 'nie będzie mnie namawiać na taneczne show.' Rozbawiło mnie to. Nawrotka i do spania.

  Pobudka 8:30, ładunek emocji wyrwał mnie z łóżka. W kwaterze była jeszcze Wiktoria z Poznania, również startująca w Półmaratonie. Szybko zgraliśmy się, wspólnie wybierając się na start.
  Wskakujemy na pokład autobusu wiozącego zawodników na linię startu. Wszyscy pasażerowie, w czapeczkach, czerwonych koszulkach. Jak to biegaczom, humory wszystkim dopisywały.
Mikołajowe zagęszczenie w autobusie.
  Docieramy na start, oczom ukazuje się piękny nadwiślański most, wraz z przyległymi wiaduktami, o dł. 4100 m (!). Miał on zostać otwarty z okazji XI Półmaratonu Mikołajów (lub odwrotnie ?:). W międzyczasie zaczynamy rozgrzewkę, a na termometrze 4 na minusie... Po wejściu na most, z chłodem rzeki, było wręcz lodowato.
\/
   Złożenie depozytu, kilka pamiątkowych fotek i ustawiamy się na starcie. Trzeba było żwawo
przeciskać się do przodu, prawie 3700 starterów, to już nie jest kameralna impreza. Zatrzymałem się ok. 500 m od linii startu. Nie szło się ustawić dalej. Rozglądam się w okół, spoglądam w górę, helikopter zdalnie sterowany, uwiecznia ten niezwykły moment, jak cały most wypełnia ogrom ludzi w strojach Króla Laponii. Nagle coś mnie szturchnęło w plecy. Odwracam się, ludzie robią miejsce dla biegającej grupy Spartanie Dzieciom dzidy, hełmy z pióropuszami + peleryny, zupełnie jak starożytni wojownicy. Nastąpiło odliczanie... 10-9-8...

...3-2-1 START!
  Jak wspomniałem 0.5 km przede mną było mnóstwo ludzi. Zanim minąłem linię startu upłynęło dwie i pół minuty! Dla mnie, nieopierzonego jeszcze w zawodach było to niekomfortowe. Miałem chęć zerwania się do szybkiego startu, a trzeba było kombinować jak wyprzedzić bokami, krawężnikami, tych którzy biegli wolniej. I tak rozpoczął się kilkunastominutowy slalom gigant, tyle, że bez nart.
Nie pytajcie nawet, gdzie jest Wally ;)
  Mijam 2 kilometr, robi się nieco luźniej, wciąż jednak trzeba zwracać uwagę by o kogoś nie zahaczyć. Trudno skupić się optymalnym tempie, m.in. przez liczny tłum, skupiony na wąskim odcinku drogi, było ono sporo niższe od zakładanego. Niepokoił mnie w dodatku pełny pęcherz, gdyż przed startem wypiłem sporo płynów.
Te ujęcie oddaje poziom zagęszczenia tłumu, a gdzieś po lewej stronie - ja, przemykający w drodze po lepsze miejsce :)
  Ok. 2,5 kilometra, można w końcu skupić się na zakładanym tempie, ponadto wrzucić 5 bieg z górki. Ten malowniczy odcinek, wzdłuż biegu Wisły, ciągnął się przez ok 1.5 km. Sporo urozmaiconych widoków cieszyło oko. Z lewej brzeg rzeki, prawa stron - forteca Starego Rynku.
Kciuk w górze na znak zwolnienia hamulca w formie tłumu ;)

  Następnie wkroczyliśmy na Stary Rynek. Zastając żywo dopingujących obserwatorów i mnóstwo obiektywów aparatów. Co ciekawe mijałem nawet tych którzy zachęcali na 'taneczne show', ubiegłego wieczoru :) Żwawo przebrnęliśmy alejkami Rynku, kotwicząc na wylotówkę na obrzeża miasta. Profil trasy się na chwilę ustabilizował, lecz zaraz znowu pojawiały się podbiegi.
Wbiegamy do lasu, ok. 9 km. Tu już lepiej patrzeć pod nogi, sporo nierówności, jeszcze wężej niż na jezdni. Trzeba się napocić żeby dalej móc wyprzedzać. Wyprzedzam i wyprzedzam, lecz nagle zatrzymuję się za potrzebą... Kosztowało mnie to jakieś cenne 60 sekund. Zapamiętałem mniej więcej z kim biegłem wcześniej, wziąłem się więc za odrabianie strat. Tempem o 15 sekund szybszym na km niż przed pit-stopem. Interesujące, że ilekroć zdarzy się coś krzyżującego mój plan (tu:przerwa na siusianie), później daję z siebie wszystko, na 200 %. Nie inaczej było w tym przypadku. Leśna ścieżka, zamarźnięta, zewnątrz otoczona śniegiem, co jakiś czas przecinana słonecznym światłem, wdzierającym się przez szpary w ścianie drzew, wraz ze zmrożonym powietrzem budowało swego rodzaju klimat. Słońce, słońcem, ale Hawajczyk w spodenkach, bez koszulki to już był kompletny odjazd:
'Biegowa armia'
  Wypatrywałem wciąż kompanów 'mojego z mojego pułapu', zgubionych na 12 kilometrze. I nic. 18 km, wybiegliśmy z lasu, zmiana nawierzchni, ponownie nogi wita asfalt. Bardzo odczułem to w zmęczonych już nogach. Był to ból wymieszany ze zmęczeniem, niespotykane dotąd dla mnie i bardzo nieprzyjemne uczucie. Odwróciłem od tego uwagę, gdy na 19 km doganiam wyższego Pana w czapeczce, obok którego biegłem ramię w ramię kilkanaście minut wcześniej. Suniemy równo, ale tylko jakieś 800 m. Włączam 6 bieg. Zostało niecałe 1.5 km do mety. Wkurzyłem się, kiedy wybiegnięciu na szosę, znowu był kawałek lasu wymieszany z męczącymi stromymi podbiegami, ale złość przełożyłem na jeszcze szybsze tempo. Wybiegliśmy na uliczkę, z której zabierały nas autobusy na start. Za chwilę Stadion Miejski, a na nim już meta. Mijam jeszcze delikwenta przygotowanego do wygrania konkursu na najbardziej pomysłowy strój... (foto na końcu relacji).
  Ostatnie 500 m jestem już wypompowany, na oparach chęci. Wbiegając na stadion, rozgorzali kibice sprawiają, że dociskam jeszcze ile fabryka dała, ile w rezerwie zostało. Chcę biegnąć wewnętrzną krawędzią bieżni, jednak jest zbyt ślisko. Łapię środkowy tor, patrzę przed siebie: do wyprzedzenia jest ok. 15 osób. Wóz albo przewóz - sprowokowali mnie :P Zasuwałem jeszcze szybciej, korzystam z dobrodziejstwa długich nóg do sprintu i zwiększenia szans na finiszowych metrach. Dzięki temu na końcowej prostej wyprzedzam zawodnika na czele wspomnianej grupy. Zadowalający FINISZ!
   Ukończyłem swój I Półmaraton z czasem 1:37:05 h, co dało mi 290 miejsce z 3669 startujących w kategorii Open i 40 z 446 w kategorii wiekowej M25. Gdyby nie fakt wymuszonego postoju, byłoby lepiej, ale i tak jest jak NAJBARDZIEJ OK. Mam pole do pobicia tego czasu w przyszłym roku!
Medalowy dzwoneczek, wydzwoniony I Półmaraton przeszedł do historii :)
   Przekroczyłem upragnioną linię mety...  ciepła herbata, kilka pamiątkowych zdjęć. Nagle podchodzi do mnie reporterka z TV pytając o wywiad. I tak udzieliłem kilka konkretnych odpowiedzi, co zarejestrowała kamera :) Opublikuję go w czwartek.
  Spotkałem znajomych, Marcina i Bartka, poznanych na XXXI Maratonie Toruńskim. Wymiana spostrzeżeń. Jednak każdy myślał żeby się troche rozgrzać, gorąca herbata, następnie ciepły posiłek, na terenie stadionu. Z tłumu wyłapałem też współlokatorkę Wiktorię. Po ostygnięciu mięśni  stwierdziliśmy, że do hostelu przetransportujemy się o własnych nogach, ciepłe gastro to za mało na rozgrzanie takich Mikołajów jak My :)
  Kilka słów odnośnie kompresji na uda firmy Compression Zone, otrzymanej na testy z klubu biegowego Pędziwiatr. Początkowo dobrze trzymała się na udach, przez kilkanaście minut. Po tym czasie zsunęła się w okolice kolan, zrolowała i tam została. Nie można było nic z tym zrobić, ani przywrócić jej na pierwotne miejsce w czasie biegu. Zupełnie nie spełniała przez to swojej domniemanej funkcji. Na ile to było spowodowane wysokim tempem biegu, a na ile kwestią dopasowania rozmiaru, sprawiała raczej wrażenie osłony na kolana, a nie opaski kompresyjnej. W każdym bądź razie sprzęt ten jak dla mnie nie zdał egzaminu.
 Kończąc sprawozdanie, mimo że przyjechałem do Torunia w pojedynkę, na każdym kroku praktycznie w każdym miejscu spotykałem interesujące osoby, z którymi można było nawiązać rozmowę i wymienić się poglądami. Było to dla mnie budujące doświadczenie, które bardzo miło będę wspominał.
I jeszcze kilka fotek na deser:
No bliźniacy, to który jedzie do Laponii?


Szturmowi grupy 'Spartanie Dzieciom'.

Zawsze znajdzie sie wariat, a były Renifery, Śnieżynki, Piżamy i biegające Choinki..

Miejsce kumulacji odcienia czerwieni :)
PS. Co do 'nie tak różowego powrotu PKP'. Pociąg powrotny w Toruniu był opóźniony 10 minut. W Warszawie przesiadka opóźniona kolejne 70 minut. Pomijając ten fakt. Wsiadam do wagonu, rozglądając się miejsca, oznaczonego na bilecie. W rzeczywistości to był wagon z zaczepami na rowery, gdzie siedzieli jacyś Rumuni. Byłem na tyle zmęczony, że chciało mi się tylko wymownie zaśmiać pod nosem. Wraz z kilkoma 'mile zaskoczonymi' ulokowaliśmy się w innym przedziale. I tu kolejna niespodzianka... z rozkładanymi siedzeniami :)

czwartek, 5 grudnia 2013

Święto biegania na tysiące dzwonków – Półmaraton Świętych Mikołajów (8 XII, Toruń)

  Pierwszy półmaraton, a zarazem trzeci z długich dystansów, które zaliczę w swoim pierwszym sezonie startowym. Do tego czasu mam już kilka przemyśleń, planów co do tego w jakim kierunku pójdzie moja biegowa przygoda w nadchodzącym roku. Poukładałem priorytety biegowe, ale o nich napiszę szerzej po powrocie ze startu w Toruniu. Wracając do tematu pod mikołajowym nagłówkiem.
   8 XII wezmę udział jak sie okazuje nie w ostatnich, a przed ostatnich zawodach w tym roku. Będzie jeszcze wyjazd do miasta Smoka Wawelskiego (czym też podzielę się wkrótce).
  Po okresie 2 tygodniowego roztrenowania (gdzie i tak w drugim tygodniu zrobiłem kilka rozbiegań :), poczułem wewnętrzny impuls, który ciągnie mnie do ruszenia swoich czterech liter na kolejny start, by następny raz przeżyć atmosferę zawodów, buzującej adrenaliny, ogromu emocji...
 Skusił mnie fakt, że jest to 1/2 Królewskiego dystansu, a w mojej niedługiej przygodzie startowej, na liście wyników brakuje dopisku z odległością 21.1 km. Chcę się sprawdzić jak wygląda u mnie samopoczucie na 'połówce', przy okazji mieć przetarcie przed przyszłorocznymi zawodami. Nie chcę karkołomnie śrubować życiówki, po przerwie w intensywnych treningach wkradło się lekkie rozleniwienie, więc będzie to swego rodzaju luźny sprawdzian.


  Podoba mi się pomysł i otoczka całej akcji związanej z tym biegiem. Gdzie każdy otrzymuje uniform w pakiecie startowym w składzie: czerwona koszulka, mikołajowa czapeczka, a na koniec biegu wg. Toruńskiej tradycji piękny, jak na moje oko medal. Zachęcająco też brzmi fakt podjęcia próby pobicia rekordu Guinessa. W jednoczesnej rozgrzewce poprzedzającej wystrzał startera, prawie 4600 osób w strojach króla Laponii będzie wykonywało ćwiczenie - jakie? Nie zdradzę tego teraz, żeby nie zapeszyć ;)! W księdze Guinessa, tego dnia (oby:) odnotowane zostanie zbiorowe przedsięwzięcie, kilkakrotnie przewyższające poprzedni rekord. Do tej pory Japonia dzierży ten specyficzny tytuł. Było, nie było, rekord Guinessa, rekordem Guinessa. Brzmi to dumnie, niezależnie w jaki sposób, w jakiej dziedzinie czy okolicznościach. Prowokuje to mój charakter zdobywcy.
  Dzień przed imprezą, wieczorem, będzie możliwość spotkania kilku znanych nazwisk ze świata sportu i zadania pytań. Debata odbędzie się na hali sportowej. Wezmą udział m.in. Iwona Guzowska, były maratończyk Jerzy Skarżyński i wielu innych znanych polskich lekkoatletów i długodystansowców. Jak uda się zawitać w Stolicy Pierników koleją 'trans-polską-PKP' o czasie, z pewnością zamelduje się na tej debacie.  
  Start nastąpi w niedzielę, o godz. 11:00 na nowo wybudowanym moście nad Wisłą. Tym razem szlak biegu wiedzie w całości na terenie Torunia, w odróżnieniu od październikowego XXXI Maratonu, co uważam za duży plus, gdyż raz oznacza to więcej urozmaicenia na trasie, dwa będzie można więcej pozwiedzać
  Poniżej przedstawiam filmik z poprzedniej edycji:

  

 Całą wyprawę zamykam w 33 godziny. Tyle czasoprzestrzeni zajmie mi podróż z dojazdem, noclegiem, startem i powrotem. Nie walczę o miejsce, tylko o miłe wspomnienia i osiągnięcie kolejnego, założonego wyzwania, którym dla mnie jest Półmaraton. Nr startowy 4188.
Do boju!

piątek, 29 listopada 2013

15 kilometrów przez pierwszy mróz, śnieg, poligon i wiatr

  Środa 16:00, -2 stopnie Celcjusza. Średnio optymistycznie wystawiać nos za drzwi. Policzki smaga mróz, oczy, bardziej aniżeli zmrok razi oślepiający biały pył z nieba w towarzystwie porywistego wiatru. Pora ruszać. 15 km przede mną. W nogach ostatni trening crossfit. Ale co tam. 10 dni do Półmaratonu Mikołajów. Nie ma wymówek. Obieram azymut na trasę, którą opisywałem w weekend przy okazji recenzji świeżo nabytej czołówki. Ciemno już, zgasły wszystkie światła... w rytm melodii znanej ze szkolnych czasów. Punktem docelowym jest osada Ciasne.
  Przyznam się, że dawno nie miałem okazji tak mocno kamuflować się odzieżą, jak zdarzyło mi się wczoraj. Maska na twarz, kaptur, czapka, rękawice, kilka warstw topów. Anginy przechodziłem niegdyś częściej niż wstawało i zachodziło słońce na niebie. Dmucham na zimne. Tyle, że zimne to -2 tego dnia. Solidnie przygotowany do wyprawy by kręcić piętnastaka, bez obaw przemierzałem kolejne punkty na trasie. Po drodze hałdy, w lekkiej poświacie księżyca wyglądają jak w innym wymiarze. Następnie dwa wiraże, skręt na poligon. Czołówka tego dnia pracująca na 100 % mocy. Dając blask tonącej bieli, z oddali skupiła w moim polu widzenia 2 jasnozielone punkty. Początkowo nieruchome, następnie jakby pędzące w moim kierunku. Skojarzenie: latem biegałem tam, a owczarki niemieckie były zamknięte na terenie jednostki. Cisnę więc dalej co moc w nogach. Ale oprócz tych jasnych punktów nagle donośne szczekanie. Zatrzymuje się, bojowo nastawiony czworonóg już był gotów mnie przyatakować, gdy w ostatniej chwili ktoś wykrzyczał jego imie, a ten zatrzymał się jak zamarły. Ufff... nie lubię takich spotkań, mimo że zachowuje zimną krew, włącza mi sie tryb agresora większy niż u atakującego. Zostawiając ten wątek.
  Półmetek trasy 0.5 km przede mną, ostatni rozległy podbieg. Podnoszę głowę, redukuję kąt latarki, dostrzegam z oddali tabliczkę miejscowości, jestem na 'checkpoincie'

Zachód słońca w Ciasnym :-
  Nagle zaczęło mocniej sypać. Potworny wiatr, spowodował że ściągacze kurtki, rękawice, wszystko co miałem na sobie, było związane i ściśnięte do granic możliwości. I wtedy ogarnął mnie śmiech. Przyszło mi do głowy skojarzenie z metką cebulową :-D JA, szczera dzicz i wycie do samego siebie ze śmiechu. Lubie trzymać granice przyzwoitości i wracam z powrotem do realizacji zadania. Wracając przemierzałem przez Sowlany, opady ustały, a rozgwieżdzone niebo, z olśniewającą łuną Stolicy Podlasia podziałały jak balsam dla duszy. Pomijając fakt, że ku mojemu zaskoczeniu, powierzchnia polnej ścieżki sprawiała wrażenie jakby tafli, przeniesionej z lodowiska BOSiR. Suniesz przy kojących okolicznościach przyrody, a tu nagle łyżwy by się przydały.
 Ale co tam, jest ok, mówię sobie. Po tym stwierdzeniu pada mi bateria w czujniku tempa. Wtedy mówię, jest fantastycznie, lepiej jak nigdy dotąd! :-) Waliło śniegiem po oczach, wiatrem po plecach, nogi krzyżowała śliska droga. Wystarczyło spojrzeć na chwile w górę, podziwiając barwę gwiazd zmiksowanej z miejską poświatą...
 W takich warunkach przyszło mi odbyć jeden z pierwszych i ostatnich treningów. Pierwszy po roztrenowaniu, jeden z ostatnich, bo UWAGA za 10 dni Półmaraton Mikołajów. W ciągu jednej doby pojadę przebiegnę 21 km, pozwiedzam Toruń, złowię 3 rant korony długich dystansów (po 10 km i Maratonie) w jeden sezon, a w dodatku, przy okazji pobiję Rekord Guinessa (o czym szerzej w krótce ;-)
Życie i bieganie jest Piękne :)

niedziela, 24 listopada 2013

Nocne oświecenie - test czołówki Mactronic FL-922

   Kończąc wczorajszą wieczorną służbę na spotkaniu Jagiellonii, pozytywnie nakręcony ilością spisanych ankiet i wynikiem meczu, odwiedziłem znany białostocki bar z Burgerami,  gdzie jak wiadomo, można największe 'okazy' z menu pałaszować śrubując rekordowe czasy. Wygłodniały jak król dżungli, postanowiłem wstąpić, pochłaniając 'bydlaka w bułce' :) Po powrocie do domu, zajrzałem przypadkiem do szafki ze sprzętem do biegania. W polu widzenia znalazła się czołówka. Byłem dość ociężały po sytym posiłku, odpocząłem chwile i rozbudzony wydarzeniami, które miały miejsce w ciągu dnia, stwierdziłem z entuzjazmem, że właśnie teraz pora przetestować świeże akcesorium biegowe, nabyte podczas wizyty w klubowym sklepie 'Pędziwiatra'.
  Około godz. 23:50 wrzucam lampę na głowę, wskakuje w biegówki, szybko robię skan okolicznych dróg, aby wybrać najciemniejsze poza osiedlowe zakamarki. Chciałem wypróbować 'świetlika' w jak najbardziej niesprzyjających warunkach, w totalnej ciemności, z dala od mieniącego się poświatą miasta. GPS mojej wyobraźni najpierw wygonił mnie z domu, by po drodze losowo wybierać poszczególne zakręty i to jak ścieżka się potoczy, w ramach znajomych tras. Pogoniłem najpierw ścieżka rowerową w asyście lamp ulicznych. Biegnę sobie spokojnie... nagle spostrzegłem, jak jadący z naprzeciwka samochód dostawczy zatrzymuje się, wolno podjeżdzając do zbocza drogi. Zbytnio nie poruszony tym faktem, lecę dalej. Zaczepił mnie starszy wąsaty Pan a'la marszałek przeniesiony z minionej epoki, którego tronem było siedzenie busa pow. 3.5 tony. Zatrzymał mnie, bezpośrednim zapytaniem, pełnym szacunku w głosie: 'Którędy na Suwałki, Panie miły'. Pomogłem jak mogłem... przestawiłem załączony tryb nocnego łowcy-biegacza, na siatkę dróg kołowych, nim zdążyłem dokończyć przekaz trasy, kierowca ulotnił się. Zastanawiające... Miałem na sobie ciemny uniform, oddychającą maskę na twarz, rękawice i czołówkę zaciągniętą czapką. Strój zdawać by sie mogło adekwatny do warunków atmosferycznych. Zagubiony jeździec chyba widział to inaczej, ruszając wolnossący silnik z piskiem bieżnika, przełamując niezmąconą do tej pory cisze nocną. Rozbawiła mnie ta sytuacja, ruszyłem z uśmiechem dalej. 
Początek trasy, gdzie czołówka była jeszcze kropla w morzu świateł.
  Już po północy. Wkraczam w totalne ciemności. Ogródki działkowe, nieopodal las w okolicy Sowlan, przy pochmurnym niebie, potęgował osłonę nocy. Moim pilotem była jedynie wiązka światła, która wyznacza tor biegowej wyprawy. Po uruchomieniu czołówki, uregulowałem ją na odpowiednim kąt padania z 4 możliwych poziomów ustawienia. Model ten posiada też 3 tryby świetlne na 100 i 50 % mocy, oraz pulsacyjny. Tak sobie kombinowałem, z ustawieniami, rozglądając się na lewo i prawo, zdumiony jak inaczej wyglądają w strumieniu syntetycznego światła położone nieopodal miejsca. Zaskoczył mnie zasięg świecenia - ok. 40-50 m, panel główny więc mógłby spokojnie służyć za solidną latarkę roboczą. Sprzęt ma moc 115 lumenów, pięciokrotnie więcej od konkurencyjnej, renomowanej firmy Petzl Tikkina 2 (23 lm, cenowo ta sama półka). Tutaj polska produkcja, mniej prestiżowa nadrabia parametrami. Wracając na trasę.
  W akompaniamencie czołówki, nogi mnie niosły z dużą swobodą, którą można było dopasować odpowiednio do bardziej wyboistego terenu, by oszczędzić nogi na nierównościach. Wkraczając dalej w gęstszą strefę leśną, nie mając wyjątkowo tego dnia muzyki ze sobą, zauważyłem, jak ten trening różni się od poprzednich. Zerknąłem na pulsometr - tętno, znacznie wyższe, znacznie wyższe od zakładanego przy tym tempie... Zdałem sobie sprawę, jak okoliczności działają na wyobraźnię. Środek nocy, narastająca mgła, totalna cisza, pole widzenia ograniczone do 0.5x0.5 m średnicy, które daje jedynie światło czołówki. Grało to na moich emocjach niesamowicie. Nie wiesz przecież co się pojawić może nagle w tym wąskim widoku, niczym ten, który strumieniem jasności wyznacza głównego aktora na teatralnej scenie. Zaczęły mi się wkręcać różne sceny z horrorów, chwile grozy, drescze przeszyły całe moje ciało. Powiedziałem STOP tym wizjom. Wracając szybko myślami do przyjemnie spędzonego dnia, szybko zagościł humor i pogoda ducha. Łuna osiedla mieszkalnego wyznaczyła dalszy kierunek mojej eskapady.
  Mijam pierwszy budynek. Kierując wzrok w strone okien. Jedno, drugie, trzecie okno... wręcz zamarłem. Niepodziewanie ujrzałem postać. Siedziała tam starsza Pani, która widocznie walczyła z bezsennością. Była jakby zdziwiona i nieco przerażona. Serce zabiło mi mocniej, ale widocznie to z fantazji, które naszły mnie w czasie przebieżki po lesie. Jeszcze kawałek drogi, ostatnia prosta i tak wkroczyłem z powrotem na ścieżkę w stronę domu. Kręcąc spokojne 10 km, zakończyłem szybki test czołówki.

Podsumowanie:
   Latarka świeci bardzo dobrze, intensywnie, dokładnie oświetlając drogę przed nami. Duży zasięg, jasność świecenia. Światło dość skupione, rozróżnić je można na dwa okręgi świetlne. Środkowy, bardzo jasny, oraz dookoła niego stonowany, dający połowę światła centralnego. 
  Ustawienie 4 kątów padania światła: można dopasować to do prędkości biegu, jak też dobrać odpowiednie ustawienie na wypady rowerowe, przy większych prędkościach. Aczkolwiek jak dla mnie ze względu na wysoki wzrost, przydałyby się jeszcze ze 2 ustawienia kątów, miałem trudność z odpowiednim ustawieniem, raz za bardzo w górę, innym razem za mocno pod nogi. 
  3 poziomy świetlne: 100 % bardzo intensywny, drugi na 50 %, w rzeczywistości świecił na jakieś 75 %, nie dając odczuwalnej różnicy. 
  Czas świecenia: to wg. producenta 40 h na poziomach 50 % i migotanie, zaś 35 h na ciągłe światło. Zasilanie 3 baterie AAA. Obawiałem się co do wagi sprzętu, że może przeszkadzać w czasie dłuższego biegu, lecz bezzasadnie, kończąc trening, nie odczuwałem żadnego dyskomfortu. 
  Cena 50 zł, za porządny produkt polskiej firmy. HL-922 jest dobrym wyborem jakość/cena, mogę z czystym sumienie polecić ją ' biegającym po nocy'. Prosta w użyciu, bez zbędnych bajerów, spełnia swoje użytkowe przeznaczenie.

niedziela, 17 listopada 2013

Roztrenowanie: tydzień bez biegania, który czas pochłania.

   Sobota 9.XI i ostatni trening biegowy. Ciekaw byłem jak będzie wyglądało moje samopoczucie podczas okresu roztrenowania. Jest nieźle. Podjąłem aktywność pod kątem crossfit. Czuję jednak, że brakuje mi aerobów. Powrót do regularnego treningu zajmie mi jeszcze jakiś czas. Nie jest łatwo oddzielić wzrost formy biegowej po ostatnich zawodach zakończonych życiówką na 10 km (41:14 min), kompletnym zaprzestaniem treningów. Daję sobie czas na 'twardy reset'. Wybiegałem 12 miesięcy, bez większych przerw. Pora zatem wyciągnąć nogi, ręce i odpocząć... :)
  Nie jest to leniwy odpoczynek. Łapiąc odskocznie od biegania i ćwiczeń siłowych, w środę rozkręciłem sie trzema dniami z rzędu na zajęciach crossfit. Czym jest crossfit? Połączeniem ćwiczeń siłowych, aerobowych, wytrzymałościowych, sprawnościowych i wielu innych. Wykonywany przez formacje wojskowe, siły zbrojne, straż pożarną. Szybki, skuteczny (rzekomo), maksymalnie skondensowany. To czy przypadnie mi do gustu okaże się w nadchodzących kilku dniach...
Odważniki, ciężary,  gimnastyka, zegar formy tyka?
... a przechodząc do tego jak wyglądały zajęcia. Wykonywane powtórzenia i ich intensywność z lekka zaskoczyły mnie. Cały trening niekiedy zajmuje kilka minut - tylko i AŻ. Po tych kilkuset sekundach wypruwania żył i szalejącego tętna, nie masz ochoty wspinać się po schodach do szatni. Na tym przykładzie chodzi o piątek - wykonywane były przysiady ze sztangą z przodu, na plecach, wykroki, wszystko w jednej rundzie, naprzemiennie, do oporu. Nie wiem czy ktoś o zdrowych zmysłach były w stanie tak katować swoje mięśnie, jednak w okolicznościach obecności trenera i grupy ćwiczących poziom motywacji osiągnął wyższy pułap. Nogi moje, żyły swoim życiem, głowa swoim. Czułem każde napięcie mięśni, w aplauzie zakwasów - w środę pisałem o morderczym dla nóg treningu: burpees (ćwiczenie padnij-powstań-podskocz). Czwartku tutaj nie mieszam, bo był balsamem - martwe ciągi odwracały uwagę od skatanych dwu i czworogłówców :).
   Po wszystkim lekkie rozciąganie i jazda odpoczywać w weekend. Już wypoczęty gonię jutro na kolejny trening, ciekaw co ekipa prowadząca zaserwuje na rozkręcenie drugiej części listopada.
   Nie mogę tak jednak...
 ..... jutro ide lekko potruchtać!! :)

środa, 13 listopada 2013

IRONMAN TRIBUTE - zapomnij o bólu po pierwszym treningu Crossfit

   IRONMAN - pływanie 3,8 km, rower 180 km, bieg 42,195 km.
NIE ZMĘCZYŁY CIĘ TE LICZBY? Obejrzyj te video:


  Jak wrażenia? Siedzisz w mocnym szoku, nie dasz rady ruszyć tyłka z wrażenia, czy może odstawiłeś już kapcie w kąt i zasuwasz z językiem na brodzie biegać/ćwiczyć? W każdym razie wg. mnie działa na wyobraźnię. 
  Roztrenowanie biegowe zacząłem od nowej formy aktywności - Crossfit. Dzisiaj miał miejsce pierwszy trening Crossfit, gdzie dałem z siebie wszystko. Zaraz po wyczerpujących ćwiczeniach nastąpiła chwila zwątpienia, brak zasilania, a będąc jeszcze na sali pytanie w myślach z serii: 
Co-ja-tutaj-robie-uuu-?
16+12 burpees na dobry początek z Crossfit.
22:22 - czworogłowy uda 'otulony' już zakwasami... - swoją droga dawno nie miałem tak szybkiego uczucia zalania kwasem mlekowym, szykuje sie 1-2 dni walki o sprawność na schodach ;) 
22:30 - włączam Ironman video... jest <OK> wraca wiara i humor. 

Polecam klip, jeśli coś Cie boli, lub narzekasz na swoje zmęczenie :)







niedziela, 10 listopada 2013

Życiówka na 10 km pobita o 1:01 min - relacja z Biegu Niepodległości.

   Zgodnie z założeniami. Plan zrealizowany. Cel osiągnięty. Chciałoby się powtarzać, za każdym razem gdy doprowadzi się sprawy do końca. Tak też z pełnym zadowoleniem mogę sobie śpiewająco nucić te słowa. Udział w 3-ecich zawodach biegowych był bowiem jak zeszłe w pełni satysfakcjonujący. Dałem z siebie 100 %, bijąc poprzedni czas na 10 km, w rozrachunku dodając taki sam procent sytej radości. Tak oto osiągam tytułowe blogowe 200 procent na zakończenie sezonu, dające jeszcze więcej sił na kolejne cele. Przedstawię teraz przebieg zawodów.

  Godz 9:25: stoję już na starcie. Momenty przed sygnałem do odpalenia turbo w nogach. Komputer w głowie zupełnie wyłączył przedstartowe napięcie, co ciekawe nie było go też na długie godziny przed. Chwilami zastanawiałem się 'gdzie się podziały tamte prywatki' ;-). Niepotrzebnie, III wyścig biegowy miał widocznie taki być. Na luzie, bez nerwów, piętrzących się wizji pokonywania trasy i skupienia się na tym by pobić najlepszy czas z 22 września (42min i 15 sek).
  9:30 Wystartowaliśmy.
Odcinek startowy Rynku Siennego.
    Początkowo tempo, którego się trzymałem było na poziomie ok. 4:00-4:05 km/min. Kilka sekund szybciej niż zakładałem (4:10). Twardo rzeźbiłem ten rytm, dotrzymując kroku Panu z dłuugą bródką.
   Wracając na trasę. Moje tendencje do rzucania okiem na wskazania pulsometra wygasły (najwyższa pora bym bardziej wyćwiczył  'niezależne' wewnętrzne wyczucie tempa). Odruch sprawdzania jego wskazań znów się odezwał na 2 kilometrze, a ja podnosząc głowę z powrotem musiałem wykazać się refleksem by nie zaliczyć dzwona ze słupem oświetleniowym - cała trasa prowadziła przez ścieżki rowerowe i chodniki nierzadko zasiane tymi 'metalowymi drzewkami'.
  Wiedziałem, że szybkość biegu jest z lekka za mocna. Luzowałem na zbiegach (ul. Hetmańska, po minięciu stacji BP), by się zanadto nie wystrzelać. Postanowiłem utrzymać prędkość biegu.
  Zauważyłem, że foto-radarowcy porozstawiani byli z częstotliwością co 1.5 km, jakby pełnili podwójną rolę - punktów kontrolnych, zamiast oznaczeń :)
 Pierwszy długi podbieg (przed 5 km) ciągnął się niczym najnudniejszy wykład świata. Nuciłem sobie wtedy w głowie jeden ze słuchanych utworów. Połówka już za mną. Cały czas do przodu. Wrócę teraz do opisu z poprzedniego posta. Trasa to nie był lej - to był wielbłąd dwugarbny, z podbiegiem (garb nr I ) na Carrefour przy Zielonogórskiej i garb nr II na ul. Sikorskiego.
Na drugim garbie wielbłąda - mijam wymagający podbieg, ciemne chmury za plecami i do końca już z górki.
  Po minięciu obu wzniesień, przede mną rozległy łuk na ulicy Kołłątaja - i można lecieć ile fabryka dała. Chce się szybciej, jeszcze szybciej, gonię już kilometr w czasie 3:45 min. Na zegarku mam tylko 2 kilometry do końca. Ciężki oddech chcąc nie chcąc dominuje nad tonem muzyki, ale nie obchodzi mnie to. Włączył się stan, jak w hipnozie, zupełnie odcinam się od tego co w okół mnie. Cały czas, stopniowo co kilkadziesiąt metrów wyprzedzam kolejnych zawodników. Pomaga mi to wyrzucać z siebie kolejne rezerwy sił.
  Dobiegam w okolice PG 6, gdzie umiejscowiona była meta. Przed ostatnim wirażem przeganiam jeszcze Pana z koszulką Ironman. Widzę już że złamanie 42 minut nastąpi, pytanie ile jeszcze wyżyłuję na finiszu. Mijam zakręt. Na horyzoncie już meta. Piłuje ile mocy zostało. Po chwili okazuje się że napis META umieszczony jest za kolejną nawrotką, 400 m - kiedy ja już uderzam w tempo sprinterskie... Ostatnie metry: jeszcze kilka osób podrywa się do rywalizacji ze mną. Jednak ja idąc za ciosem od 5 km, nieustannie poddawałem się procesowi wyprzedzania.

Sprinterski pierwiastek okazał się niezbędny by być lepszym o te kilkanaście kroków... :)
   Godz. 10:11: Mijam metę z czasem 41:14 min. Poprawiam swój rekord o 1 minutę i 1 sekundę. Zająłem 44 miejsce z 201 startujących.
  Po biegu udałem się na posiłek regeneracyjny, spotykając przy okazji koleżanki z pracy w Służbie Informacyjnej Jagiellonii Białystok, powtarzam sobie kolejny raz 'jaki ten świat mały'. Następnie, na sali gimnastycznej miało miejsce honorowanie zawodników. Moją uwagę zwrócił Maratończyk z Hajnówki, który, jak się dowiedziałem, w wieku 80 lat ma za sobą przeszło 44 maratony, dalej startuje w zawodach i codziennie trenuje wraz z żoną. Oboje znaleźli się na podium w swoich kategoriach wiekowych.

Życiówki z Danielem pobite. Pamiątkowe buławy w dłoń, do dalszego bicia rekordów.

  Losowanie nagród jako ostatni etap imprezy. Kije bilardowe do wygrania (!?) - inaczej mówiąc koło jest, rower dokupić można z czasem ;). Spiker wywołuje mój nr, ochoczo podążam po odbiór nagrody. W gąszczu kijów bilardowych, odnalazłem pas na bidon z kieszenią, w który w ostatnim czasie chciałem się zaopatrzyć. Po chwili podchodzi do mnie jeszcze starszy Pan częstując karnetami na darmowe godziny bilarda. Uzbierało się fantów :)
Fanty upolowane na Biegu Niepodległości
  Podsumowując cieszę się, że miałem okazję kolejny raz doświadczyć atmosfery zawodów, spotkać inspirujących ludzi, wywalczyć życiówkę, a w dodatku wygrać w loterii. Zawody te mogę włożyć do Pamiętnika z kartką pt. :)))
  Tego dnia miałem również okazję utwierdzić się w przekonaniu, o którym często zapominam. Dobrze jest przestać analizować, odpuścić rozważania, pozwolić by myśli poszły sobie na bok, by wszystko płynęło samo w swoim właściwym rytmie. Do CELU.

czwartek, 7 listopada 2013

Zakończenie sezonu: XIII Bieg Niepodległości Białystok (9.11) - na przełamanie 42 minut

  Dopiero początek, a już koniec. Koniec, pewnego etapu. Nie zdążyłem na dobre podgrzać blogowej atmosfery, a startowa przygoda z bieganiem się kończy... Całe szczęście, że Tylko na ten rok. Kolejny rozdział w kalendarzu przyniesie ze sobą nowe wyzwania, ale o tym wkrótce.


  Sobota, godz. 9.30, Rynek Sienny przy ul. Młynowej. Dycha z okazji Narodowego Święta, przy okazji 500 lat województwa Podlaskiego, 25 lat Kamila Kołosowskiego (7.11 moje urodziny). Okazja goni okazję, a Świętem przegania :) W każdym razie, postanowiłem wziąć udział w tym roku jeszcze w tych zawodach. Miało być raz, a dobrze, 22.IX na Białystok Biega. Nie mogło się na tym jednak, ot tak po prostu skończyć. Starty w zawodach wciągają, adrenalina im towarzysząca przerasta wyobrażenia, stan w jakim znajduje się umysł i ciało w takiej chwili trudno jest porównać z czymś innym. Osobie, która nie poznała smaku sportowej rywalizacji, może to sie wydawać powierzchowne, niby takie sobie nic. Pobiegną, dobiegną, zmęczą się. Czytać, mówić < robić, przekonać się. Znak przewagi umieściłem, nie po to, by podważać wartość tych opcji. Dlatego, bo START właśnie jest to coś co warto zweryfikować, przekonując się na własnej skórze, wystarczy chcieć.

  Ja ponownie chcę, ponownie stawiam sobie cel. Pobije czas z ostatnich zawodów o okrągłe 15 sekund. By tego dokonać, będę musiał wspiąć się na Wyżyny (a bieg prowadzi przez Zielone Wzgórza przyp. redakcja :-). Trasa początkowo ciągnie poprzez ścieżki rowerowe, ulicami Kopernika, Hetmańską (przyjemne zbiegi na rozpęd...), Zielonogórską, Sikorskiego, głębokim wirażem Kołłątaja, z metą na ul. KEN. Druga część zatem to już stopniowe podbiegi - mówiąc bardziej obrazowo, ukształtowanie terenu na trasie przypomina lejek. Trzeba będzie zatem odpowiednio dobrać taktykę, żeby nie wypstrykać się za mocno - osiągając założony pułap 42 minut. Mówiąc o taktyce na myśl nasuwają się jak z automatu, obrazki z poprzednich zawodów na '10', gdy od startu kilku biegnących pomyliło chyba długie dystanse ze zwięzła prostą teleportowaną z bieżni stadionu - wyskakując jak konie wyścigowe z lejców, aby później czterema literami ogrzewać uliczne krawężniki 100 % tętnem. Brzmi zabawnie, a łatwo podpalić się chęcią pokazania swojej mocy.

  We wtorek późnym wieczorem, mimo deszczu, zmęczenia zabieganym dniem, zrobiłem rozbieganie na poziomie OWB1. Warunki niezbyt sprzyjające chęciom i zamiarom. Wykonanie zadania podniosło jednak moje skołatane myśli do pionu. Nawilżenie z nieba sprawdziło mój pulsometr pod kątem wodooodporności, jak się okazało sprawował się bez zarzutu przez cały trening - producent nie przekłamał co do jego szczelności.
Zegarek z powodzeniem przeszedł deszczowy chrzest.
  Środa. Ponownie powtórka z dnia poprzedniego, ponownie lecimy trening tempem w 1 zakresie tętna. Czuje, że nieco zastygnięte włókna szybko kurczliwe startem w Maratonie, odżywają. Chcą dać upust po niedzielnym treningu interwałowym, którego zdecydowanie potrzebowałem, po dłuuugich, nieco monotonnych treningach tempowych, by przypomnieć sobie z jaką szybkością biega się na 10 km. Ja jednak hamulec trzymam jeszcze na pulsie do sobotniego startu, tam będę mógł przetestować turbinę, czy pójdzie w parze razem z moją determinacją, dając odpowiedź w uzyskanym wyniku. Będzie to także drugi bieg w barwach klubu Pędziwiatr Białystok. Listę startową, Pędziwiatr wypełnia w blisko 1/4 (ok. 50 os. na 200 zapisanych). Mamy zatem silną grupę wsparcia i do mety dotarcia. Reszta w nogach i głowie.

Do zobaczenia na Starcie!

niedziela, 3 listopada 2013

W 31 dni od 10 km Białystok Biega do XXXI Maratonu Toruńskiego (27.10) - relacja

  Wraz z udanym startem w moich pierwszych zawodach biegowych na 10 km Białystok Biega 2013, pojawiło się mnóstwo pozytywnych emocji. Wzrost świadomości swoich możliwości, satysfakcja z osiągnięcia założeń i przełożenia planu treningowego na konkretny wynik (42:15 min). Dało mi to energetycznego kopa do działania. Będąc w tym korzystnym przypływie endorfin postanowiłem, że jeszcze w tym roku ukończę Maraton.
  Można by rzec: porywa się z motyką na słońce, igra z ogniem, wariat. Pokrzepiające były również reakcje niektórych znajomych: 'Mówisz poważnie? To są 42 kilometry, ponad cztery razy 10 km, ja się czasem męczę jadąc taki dystans autem, a Ty jeszcze chcesz przerobić ten temat w miesiąc'. :-)
Ja mówię jednak: DAM RADĘ! Przebiegnę, ukończę, zrobię to! Udowodnię przede wszystkim sobie, po drodze tym, którzy we mnie nie wierzą, że jestem w stanie tego dokonać - w rok od rozpoczęcia treningów, poświęcając zaledwie miesiąc na przygotowania typowe pod Maraton.
  Zabrałem się więc za kilka dłuższych rozbiegań, nadrabiając dość szczupły kilometraż (1000 km). Kilka rozbiegań po 21, 25, 27, 31 km na przesmarowanie przed atakiem na Królewski dystans.
Wypadło na Toruń, miasto jak dla mnie dość zagadkowe, kojarzące się z Kopernikiem, piernikami, wymawianym 'Jo', Wisłą. Także jako miejsce, z którego wszędzie blisko kierując się w morze czy góry.
  Przechodząc do weekendu stricte maratońskiego. W Toruniu zostałem uraczony gościnnością godną niedoszłego Maratończyka, przez koleżankę Julię. Wieczór przed startem to krótki, delikatny rozruch koło Wisły - piękne widoki, szczególnie latem przy odrobinie chęci można znaleźć tam wiele malowniczych tras. Wieczór to już relaks, wino, odpoczynek. Poranek: solidne śniadanie, wizualizacja przebiegu zawodów w głowie. Wybraliśmy się już na miejsce startu, zapominając o numerku startowym (!), na szczęście przypomnieliśmy sobie o tym zaraz po wyjściu z mieszkania.  Skutkiem tego była rozgrzewka przed Maratonem - pogoń za autobusem w tempie bliskim startów na 10 km (szacuje, że ok 4:15min/km), pozwoliła na moment zapomnieć o napięciu przed Chwilą Prawdy.
Chwila przed 1-szym startem w barwach Pędziwiatr Białystok. 
(fot. Julia)
  Miejsce startu: Stary Rynek. Tłumy ludzi, gwarno, w powietrzu wisi sportowa atmosfera. Uroku dodawało wszechobecne wiekowe zabudowanie, całość tworzyła niepowtarzalny klimat. Start, obok statuy Kopernika, zaraz przy niej - scena. Spiker zachęcał do stanowczego korzystania z toalet w liczbie 5 (!) na ok. 700 startujących. By ominąć kolejki, udałem się żwawym krokiem do restauracji serwującej gyros (postać ze Starożytnego Egiptu w nazwie ;-). 
Do startu pozostały 2 min. Wbiłem się w tłum biegaczy skoncentrowanych na zadaniu, jedni na ukończeniu, inni na życiówkach. Ja należąc do tej pierwszej grupy nie ustrzegłem się poddenerwowania, motywująca adrenalina wzięła jednak górę. Po wystrzale startera myśli skupione były wyłącznie na utrzymaniu spokojnego tempa 6:00 min/km.
Gdzie jest Wally?
  Pierwsze kilkadziesiąt metrów, przebiegło w otoczeniu luf obiektywów o gęstości skupienia większej, niż kostki brukowej na Starym Rynku. Co ważniejsze liczne grupy ludzi dopingujące wszystkich bez wyjątku. W mgnieniu oka zaczęło mnie nieść jak do podejścia na 10 km, szybko zreflektowałem się, zwalniając tempo - opuściłem grono celujących w 4:00 h. Dołączyłem do grupy na czele z pacemakerem z 4:15 h na koszulce (Marcin Janczarski). Tempo nieco wolniejsze od zakładanego przeze mnie (4:05-4:10 h). Kolejny raz jednak przypomniałem sobie, że chodzi tutaj o ukończenie, a nie o wyścigi. Trasa, w kształcie klucza, prowadziła przez Toruń na odcinku 6 km, następnie wylot ścieżką rowerową i drogami okolicznych gmin.
Mocna grupa czwórki z kwadransem. 13-sty kilometr, na czele team spirit, pacemaker - Marcin Janczarski. 
(fot. Jan Chmielewski)
  Bieg w grupie był przyjemny, coraz częściej pauzowałem muzykę, aby nawiązać rozmowę, a humory zawodnikom dopisywały, tak jak pogoda tego dnia. Do czasu. W okolicach 15 km, deszcz, wiatr. Bieg w grupie dał jednak to czego trudno doznać biegając na solowych treningach - poczucie jedności. Budujące było to, jak każdy równym tempem, dąży do zrealizowania swojego wyzwania. Co 5 km stacje ładujące - woda, izotoniki, banany, batony, czekolada. Choć w biegu i deszczu, smakowały jak nigdy dotąd, pilnowałem jednak, aby się nie przejeść, ustrzegając żołądkowych rewolucji. Mijamy 21 km w niesłabnącym deszczu, atmosfera i humory nieco wygasłe. Powracam więc do mp3 w pełnym skupieniu. Wszystko idzie dobrze, nie odczuwam zmęczenia. Wyłączenie myśli, automatyzm w nogach.
30 kilometr w geście triumfu Marka z Gdyni. 
(fot. Grzegorz Perlik)
  Dobijając do trzydziestego kilometra, nawiązałem rozmowę z Markiem, Maratończykiem z Gdyni. Porównaliśmy swoje życiówki na 10 km (dumnie brzmi po jednym starcie w zawodach...:-), stwierdziłem - czuję się dobrze, lekkość w nogach, czas działać agresywniej. Odłączając się od grupy rzekłem: 'Do zobaczenia na mecie, gonię 4 godziny'. Motywująca riposta Marcina dodatkowo podniosła morale 'albo dostaniesz kopa jak Cie miniemy po drodze'. Ostatnią dwunastkę uderzyłem 'na czuja' w tempo 4:50/km. Nogi same niosły, szczególnie, gdy mijałem kolejne oznaczenia kilometrów. Późniejsze odcinki, były walką myśli 'co gdy pojawi się ściana... i opadniesz z sił - jaka ściana, dasz radę!'. Grupa, którą goniłem zdawała się być odległa, po za zasięgiem wzroku na bardzo rozciągniętych prostych. Mijałem kolejnych biegaczy, jednych zrezygnowanych ze skurczami, opierających się o krawężniki, innych maszerujących. Opadłe liście, mżący deszcz, kulejący zawodnicy, nie wiem czemu, ale przywołało to skojarzenie z filmem '28 tygodni później', dreszcze mimowolnie przechodziły po ciele. Szybko wróciłem do tego na czym miałem się skupić. I wbiegając do Torunia zwróciłem uwagę na żywiołowo dopingującą grupę.
Powrót do Torunia: hasło ku pokrzepieniu serc i płuc.
  Pościg trwa dalej (jestem na 36 kilometrze), chmury na niebie rozstępują się. Nie ma też czasu by rozczulać się nad widokami złotej jesieni. Wypatruję wciąż uciekających 4 godzin, na pulsometrze kontrolując czas. Coraz bardziej dochodziło do mnie, że zamiar i siły, rozłożyć trzeba na następne starty. Na każdym kilometrze nadrabiałem bowiem po minucie (dwunasto kilometrową pogoń zacząłem od 3:05 h). Liczby z zegarka, myśli z głowy - won! Lece bo chce, a promienie lśniącego słońca prowadzą mnie. Kąpiąc w nich zapoconą twarz po blisko czterech godzinach biegu, wkraczam na ostatnią aleję, z nawrotką na stadion i upragniony FINISZ. Dopinguję po drodze uziemionych przez skurcze, ale wciąż mających determinację ukończenia zawodów. Wbiegam na stadion, dotarło już do mnie że <3:59:59 h było w zasięgu, było. Wyciskam ostatnie 400 m na maksa, ile forma dnia dała. Echo głosu spikera zwracającego na mnie uwagę, sprawia, że wrzucam szósty bieg, do dechy, JA-META, JA-META <MAY-DAY-MAY-DAY>. 20 metrów do końca: wyprzedzam strudzonego biegacza... zaraz po nim kolejnego, podrywającego się do rywalizacji ze mną. Nie odpuściłem jednak do samego końca, wyrzucając skumulowane do 30 kilometra siły... w takich okolicznościach ukończyłem pierwszy w swoim życiu Maraton z czasem 4:02:15 h.
Rozpierająca Duma!






'Za Ścianą Maratonu'


 Magia liczb:
Białystok Biega 2013: 42:15 min
Maraton Toruń: 4:02:15 h


 Przypadek?
Maraton - 
Challenge completed!




sobota, 2 listopada 2013

Witam wszystkich na pokładzie... - czyli 'Forrest Gump' i do przodu!


Słowem emocjonalnego wstępu - sam się sobie dziwię, pisząc ten otwierający post, że po 365 dniach od początku nabierającej żwawego tempa przygody biegowej, wraz z litrami przelanego potu, zmaganiami z trudami treningów, towarzyszącym im eksplozjom endorfin, chwilom radości z totalnego zmęczenia... nadejdzie moment, w którym stwierdzę 'to jest czas kiedy moje myśli, fantazje, spostrzeżenia wygłodniałe są miejsca gdzie będą mogły spokojnie rozkwitać'. Mam przeczucie, że miejsce to jest idealną do tego szklarnią, mój zapał by tu pisać - żyzną ziemią, pobudzającym słońcem zaś będą wszyscy Ci, którzy poświęcą swój cenny czas zaglądając tu by przeczytać moje obserwacje, przeżywając wraz ze mną doświadczenia ze startów w zawodach, czy treningowych przygód. Niektóre o wartości sentymentalnej, humorystyczne, inne analityczne, bardziej przyziemne, ale własne, widziane moimi oczami. Każde kolejne będę tutaj przedstawiał, mam nadzieję w jak najbardziej przystępny sposób - będę prowadził serie wpisów pt. 'Retrospekcje' 'Nieznośna lekkość butów' 'Biegiem w przyszłość', przeplatając je tym co wena przyniesie. 
Wierzę, że mój punkt widzenia, zmotywuje tych, którzy szukają zapału, zainspiruje tych, których dopadnie monotonia. Postaram się rozbudzić ciekawość tych, którzy otwierając przeglądarkę zainteresują się tematem biegania i w mniej lub bardziej świadomy sposób zajrzą tu aby wspólnie ze mną poznać przygodę pt. 200 Procent Tętna*.

Oficjalnie zatem poszerzam społeczność biegaczy-blogerów (lub blogerów o zacięciu biegowym), pełnych wolności jaką zapewnia ta najprostsza forma ruchu. Zaspokajając ciekawość świata i poznawania 'nowego' - postaram się również ukazać perspektywę innych sportów, aby urozmaicić nurt główny - stąd tytułowa dwusetka - coś więcej niż bieganie!

Gotowi? START!
Kilka słów o mnie:
Nazywam się Kamil Kołosowski. Jak wspomniałem moja przygoda z bieganiem zaczęła się rok temu, nieustannie nabierając tempa. Wszystko nastąpiło w momencie wszechobecnej rutyny, która mnie dopadła podczas kolejnych miesięcy monotonnych treningów siłowych. Urozmaicałem czas przejażdżkami rowerowymi, które nadal mają miejsce - zawsze ku nadarzającej okazji. Dawały mi one mnóstwo radości i uczucie zmęczenia - spełnienia w myśl zasady free-cycling. Mój aerobowy głód był jednak niezaspokojony. Coraz częściej  nogi wyrywały mnie na piesze wędrówki ze słuchawkami w uszach. Czułem że potrzebuje w swoim życiu czegoś co mnie pochłonie, co pozwoli mi się odłączyć od obowiązków dnia codziennego. 
Wkłądając po raz pierwszy biegówki, pojawiło się uczucie: lekkość, elastyczność, nogi same mnie niosą! Udałem się na bieżnie by jak najszybciej je przetestować. Pierwsze treningi to brutalne zderzenie mojej lekkości z rzeczywistością (100 kg wagi)... marszo-biegi na bieżni przeplatane przerwami na łapanie ciężkiego oddechu. 10 km w godzinę był to dla mnie kosmos, coś nierealnego. Po fazie wstępnej, 9 kg za plecami, w lutym 2013 nastąpił pierwszy trening na podwórku - po 'śnieżnym dywanie', mimo kryzysowych momentów i zniechęcenia, wytrwałem pokonując własne słabości. Tak do teraz podążając w realizacji planów treningowych. Celem nr 1 było ukończenie 10 km na Białystok Biega 2013 (22.IX). Skończyło się na XXXI Maratonie w Toruniu (27.X), skończyło, jeśli chodzi o miesiąc październik. 
Ale o tym co dalej, napiszę wkrótce :)

Pierwsza jaskółka: Białystok Biega 2013

*Kolejność przedstawianych na blogu wpisów może być przypadkowa, z powrotami do przeszłości i wybiegami w przyszłość, czasami nieznane są bowiem teraźniejsze ścieżki losu biegacza :-)