piątek, 29 listopada 2013

15 kilometrów przez pierwszy mróz, śnieg, poligon i wiatr

  Środa 16:00, -2 stopnie Celcjusza. Średnio optymistycznie wystawiać nos za drzwi. Policzki smaga mróz, oczy, bardziej aniżeli zmrok razi oślepiający biały pył z nieba w towarzystwie porywistego wiatru. Pora ruszać. 15 km przede mną. W nogach ostatni trening crossfit. Ale co tam. 10 dni do Półmaratonu Mikołajów. Nie ma wymówek. Obieram azymut na trasę, którą opisywałem w weekend przy okazji recenzji świeżo nabytej czołówki. Ciemno już, zgasły wszystkie światła... w rytm melodii znanej ze szkolnych czasów. Punktem docelowym jest osada Ciasne.
  Przyznam się, że dawno nie miałem okazji tak mocno kamuflować się odzieżą, jak zdarzyło mi się wczoraj. Maska na twarz, kaptur, czapka, rękawice, kilka warstw topów. Anginy przechodziłem niegdyś częściej niż wstawało i zachodziło słońce na niebie. Dmucham na zimne. Tyle, że zimne to -2 tego dnia. Solidnie przygotowany do wyprawy by kręcić piętnastaka, bez obaw przemierzałem kolejne punkty na trasie. Po drodze hałdy, w lekkiej poświacie księżyca wyglądają jak w innym wymiarze. Następnie dwa wiraże, skręt na poligon. Czołówka tego dnia pracująca na 100 % mocy. Dając blask tonącej bieli, z oddali skupiła w moim polu widzenia 2 jasnozielone punkty. Początkowo nieruchome, następnie jakby pędzące w moim kierunku. Skojarzenie: latem biegałem tam, a owczarki niemieckie były zamknięte na terenie jednostki. Cisnę więc dalej co moc w nogach. Ale oprócz tych jasnych punktów nagle donośne szczekanie. Zatrzymuje się, bojowo nastawiony czworonóg już był gotów mnie przyatakować, gdy w ostatniej chwili ktoś wykrzyczał jego imie, a ten zatrzymał się jak zamarły. Ufff... nie lubię takich spotkań, mimo że zachowuje zimną krew, włącza mi sie tryb agresora większy niż u atakującego. Zostawiając ten wątek.
  Półmetek trasy 0.5 km przede mną, ostatni rozległy podbieg. Podnoszę głowę, redukuję kąt latarki, dostrzegam z oddali tabliczkę miejscowości, jestem na 'checkpoincie'

Zachód słońca w Ciasnym :-
  Nagle zaczęło mocniej sypać. Potworny wiatr, spowodował że ściągacze kurtki, rękawice, wszystko co miałem na sobie, było związane i ściśnięte do granic możliwości. I wtedy ogarnął mnie śmiech. Przyszło mi do głowy skojarzenie z metką cebulową :-D JA, szczera dzicz i wycie do samego siebie ze śmiechu. Lubie trzymać granice przyzwoitości i wracam z powrotem do realizacji zadania. Wracając przemierzałem przez Sowlany, opady ustały, a rozgwieżdzone niebo, z olśniewającą łuną Stolicy Podlasia podziałały jak balsam dla duszy. Pomijając fakt, że ku mojemu zaskoczeniu, powierzchnia polnej ścieżki sprawiała wrażenie jakby tafli, przeniesionej z lodowiska BOSiR. Suniesz przy kojących okolicznościach przyrody, a tu nagle łyżwy by się przydały.
 Ale co tam, jest ok, mówię sobie. Po tym stwierdzeniu pada mi bateria w czujniku tempa. Wtedy mówię, jest fantastycznie, lepiej jak nigdy dotąd! :-) Waliło śniegiem po oczach, wiatrem po plecach, nogi krzyżowała śliska droga. Wystarczyło spojrzeć na chwile w górę, podziwiając barwę gwiazd zmiksowanej z miejską poświatą...
 W takich warunkach przyszło mi odbyć jeden z pierwszych i ostatnich treningów. Pierwszy po roztrenowaniu, jeden z ostatnich, bo UWAGA za 10 dni Półmaraton Mikołajów. W ciągu jednej doby pojadę przebiegnę 21 km, pozwiedzam Toruń, złowię 3 rant korony długich dystansów (po 10 km i Maratonie) w jeden sezon, a w dodatku, przy okazji pobiję Rekord Guinessa (o czym szerzej w krótce ;-)
Życie i bieganie jest Piękne :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz